Nieco ponad tydzień przed wyznaczonymi na 15 października wyborami parlamentarnymi Austria nie kojarzy się już jako kraj, w którym nastąpiło odwrócenie trendu sprzyjającego wzrostowi prawicowego populizmu w Europie.
To w Austrii w grudniu ubiegłego roku porażkę poniósł w wyborach prezydenckich populista Norbert Hofer z Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ). Potem sromotnie przegrali prawicowcy z Partii Wolności Geerta Wildersa w Holandii oraz Marine Le Pen we Francji. Radość przeciwników prawicowych populistów nieco osłabła po niedawnym sukcesie Alternatywy dla Niemiec (AfD) w Niemczech. Teraz czas na rozczarowanie.
Imigracja i islam
W kampanii wyborczej w Austrii nie ma praktycznie innych tematów niż imigracja i islamizacja. A to jest grunt, na którym najlepiej poruszają się prawicowi populiści.
Dlatego też FPÖ ma ogromne szanse, aby po wyborach współrządzić Austrią jako nieodzowny partner koalicji rządowej. Jej szef Heinz-Christian Strache był kiedyś bliskim współpracownikiem Jörga Haidera, który przed laty przekształcił neofaszystowską FPÖ w to, czym jest dzisiaj. Z sondaży wynika, że to obecnie drugie ugrupowanie na austriackiej scenie politycznej i może liczyć na 24–25 proc. głosów. To trzy, cztery punkty procentowe więcej niż socjaldemokraci z SPÖ pod kierunkiem kanclerza Christiana Kerna. W sondażach prowadzi zdecydowanie 31-letni charyzmatyczny i najbardziej popularny polityk austriacki, szef MSZ Sebastian Kurz i jego konserwatywna Partia Ludowa (ÖVP) z poparciem ok. 33 proc. Droga do sukcesu wyborczego jest otwarta. Tworząc koalicję rządową, Sebastian Kurz może sięgnąć po Heinza-Christiana Strachego. Najpewniej tak właśnie uczyni.
Koniec idylli
Austrią rządziła w ostatnich dziesięcioleciach najczęściej tzw. wielka koalicja złożona z SPÖ i ÖVP. W maju tego roku zerwał ją Sebastian Kurz w przekonaniu, że to jego ugrupowanie ma największe szanse na sukces. Wcześniej, w wyborach prezydenckich Norbert Hofer z FPÖ zdystansował kandydatów tradycyjnie dwu największych ugrupowań.