Wiosną 2016 roku spór o Trybunał Konstytucyjny wchodził w decydującą fazę. TK wydał wyrok, w którym stwierdził, że gruntowna nowelizacja PiS ustawy o Trybunale jest niezgodna z konstytucją. Premier Beata Szydło odmówiła publikacji orzeczenia. Wtedy nieoczekiwanie w opozycji do prezesa TK prof. Andrzeja Rzeplińskiego stanął ówczesny dyrektor zespołu orzecznictwa i studiów trybunału dr hab. Kamil Zaradkiewicz. – Orzeczenia TK nie zawsze są ostateczne – powiedział „Rzeczpospolitej".
Wielu posłów PiS zaczęło chwalić go za odwagę, jednak nie posłanka dr hab. Krystyna Pawłowicz. „K. Zaradkiewicz nie jest bohaterem" – napisała w artykule, który ukazał się na prawicowych portalach.
Wywodziła, że Zaradkiewicz był „ulubieńcem kolejnych prezesów i sędziów TK", czynnie brał udział w pracach nad ustawą o Trybunale zgłoszoną przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, a nawet „sympatią" darzy środowiska homoseksualne. Pawłowicz swoje opinie powtórzyła w lutym 2017 roku.
W odpowiedzi Zaradkiewicz skierował prywatny akt oskarżenia i wysłał do Sejmu wniosek o uchylenie immunitetu Pawłowicz. Posłanka go jednak nie straci. 18 października marszałek Marek Kuchciński wydał postanowienie o pozostawieniu wniosku bez biegu.
„Rzeczpospolita" dotarła do uzasadnienia tego postanowienia. Wynika z niego, że marszałek prowadził korespondencję z adwokat reprezentującą Kamila Zaradkiewicza. Zarzucił jej, że pismo w sprawie uchylenia immunitetu nie spełnia wymogów formalnych. W odpowiedzi mecenas wyraźnie wskazała, jakie wypowiedzi Krystyny Pawłowicz miały zniesławić jej klienta.