O eksplozji w środę rano w siedzibie KGP przy ul. Puławskiej w Warszawie służby państwa milczały ponad dobę. Gdy dziennikarze, m.in. „Rzeczpospolitej”, ujawnili, że wybuchł pocisk z granatnika przeciwpancernego w pokoju przy gabinecie gen. Jarosława Szymczyka, w czwartek Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji wydało komunikat, w którym przyznało, że doszło do wybuchu. Według resortu „eksplodował jeden z prezentów, które Komendant otrzymał podczas swojej roboczej wizyty na Ukrainie w dn. 11–12 grudnia br., gdzie spotkał się z kierownictwami ukraińskiej Policji i Służby ds. sytuacji nadzwyczajnych”.
Wybuch rozerwał podłogę w pokoju przy gabinecie szefa KGP i przebił sufit pomieszczenia pod nim.
Czytaj więcej
Do zdarzenia miało dojść w środę rano, tuż przed rozpoczynającą się odprawą komendantów z gen. Jarosławem Szymczykiem, która rutynowo odbywa się o godz. 8 rano - dowiedziała się „Rzeczpospolita”.
O przyczynach wybuchu gen. Szymczyk mówił po wyjściu ze szpitala w rozmowie z RMF FM. Stacja ustaliła, że na Ukrainie szef polskiej policji otrzymał dwa granatniki przeciwpancerne (prawdopodobnie RGW-90). Oba egzemplarze miały być zużyte, a przynajmniej tak utrzymywali Ukraińcy.
Jeden z granatników sprezentować miał Komendant Główny Narodowej Policji Ukrainy Ihor Kłymenko. Egzemplarz był po dwóch stronach zaślepiony styropianem - przerobiono go na głośnik, a Kłymenko miał nawet z niego puszczać muzykę, pokazując jego działanie. Drugi prezent Szymczyk gen. Szymczyk miał dostać od Dmytro Bondara, zastępcy szefa Państwowej Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. Był to taki sam granatnik, ale nieprzerobiony, jednak i w tym przypadku Ukraińcy tłumaczyli, że broń jest zużyta i bezpieczna. Zapewniali też, że sprzęt można przewieźć bez zgłoszeń. „Był wart tyle, co cena złomu” - twierdzi RMF FM.