David Grann. Plemię, które zagubiło się w obcym świecie

Niewiele było miejsc w USA tak bardzo pogrążonych w chaosie i anarchii jak hrabstwo Osage. Sumy pieniędzy pochodzące z wydobycia ropy przewyższały kwoty będące wynikiem gorączek złota. Taka fortuna przyciągała typów spod ciemnej gwiazdy z całego kraju.

Publikacja: 09.02.2018 14:00

Rodzina Indian z plemienia Osagów. Od lewej Anna, która została zamordowana w tajemniczych okoliczno

Rodzina Indian z plemienia Osagów. Od lewej Anna, która została zamordowana w tajemniczych okolicznościach, jej matka Lizzie i siostra Mollie

Foto: EAST NEWS

Zabójstwa Anny Brown i Charlesa Whitehorna wywołały burzę. Nagłówek „Pawhuska Daily Capital" głosił: „Dwie ofiary morderstw odnalezione niemal w tym samym czasie". Mnożyły się teorie na temat tego, kto jest sprawcą. Dwie kule wydobyte z czaszki Whitehorna zostały wystrzelone z pistoletu kaliber .32 – takiej samej broni, z jakiej prawdopodobnie zabito Annę. Czy to przypadek, że obie ofiary były Osagami po trzydziestce? A może to dzieło wielokrotnego mordercy – kogoś takiego jak doktor H.H. Holmes, który zamordował co najmniej dwadzieścia siedem osób, większość podczas wystawy światowej odbywającej się w 1893 roku w Chicago?

Lizzie liczyła na to, że Mollie dogada się z władzami. Za życia starszej kobiety Indianie znacząco oddalili się od swoich tradycji. Louis F. Burns, historyk zajmujący się Osagami, napisał, że po odkryciu złóż ropy naftowej plemię „zagubiło się w obcym świecie". Po czym dodał: „Nie znaleźli niczego znajomego, czego mogliby się uchwycić, i unosili się na powierzchni świata należącego do zamożnych białych". W dawnych czasach za każdym razem, gdy plemię przeżywało gwałtowne zmiany albo zapuszczało się na nieznane tereny, przewodził mu klan, w którego skład wchodziła grupa zwana podróżnikami we mgle. Mollie, choć często czuła się oszołomiona przemianami zachodzącymi wokół niej, stanęła na czele rodziny, przyjmując rolę współczesnej podróżniczki we mgle. Mówiła po angielsku, wyszła za białego i nie ulegała pokusom, które zgubiły tak wielu członków jej plemienia, włączając w to Annę. Dla niektórych Osagów, zwłaszcza starszych, takich jak Lizzie, ropa była zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. „Kiedyś w końcu złoża się wyczerpią i przestaną przychodzić czeki od Wielkiego Białego Ojca – powiedział jeden z wodzów Osagów w 1928 roku. – Nie będzie więcej automobili i szykownych strojów. Wiem, że wtedy moi ludzie staną się szczęśliwsi".

Mollie naciskała władze, żeby przeprowadziły szczegółowe dochodzenie w sprawie śmierci Anny, lecz większość urzędników zdawała się prawie nie przejmować sprawą „martwej Indianki". Dlatego zwróciła się do Williama Hale'a, wujka Ernesta. Prowadził on z powodzeniem interesy w całym hrabstwie i stał się ważnym orędownikiem prawa i porządku, a zarazem chronił tych, których nazywał „bogobojnymi obywatelami".

Hale, który miał sowią twarz, sztywne czarne włosy i głęboko osadzone, badawcze oczy, zamieszkał na terenie rezerwatu blisko dwadzieścia lat wcześniej. Niczym Faulknerowski Thomas Sutpen przybył znikąd, był człowiekiem bez przeszłości. Zjawił się na tych terenach, mając ze sobą niewiele więcej niż koszulę na grzbiecie i podniszczony Stary Testament, po czym rozpoczął, jak to ujął pewien jego znajomy, „walkę o życie i powodzenie" w „surowym otoczeniu".

Został kowbojem na ranczu. Zanim siatka kolei żelaznych pokryła Zachód, kowboje przeganiali bydło z Teksasu na terytorium Osagów, gdzie stada pasły się palczatką miotlastą, a potem do Kansas, skąd wysyłano je do rzeźni w Chicago i innych miastach. Te wędrówki rozpaliły amerykańską fascynację kowbojami, jednak sama robota daleka była od romantycznych wyobrażeń. Hale harował dniami i nocami za psie pieniądze; pracował podczas burz – w gradzie, blasku błyskawic i tumanach piasku – i opanowywał spłoszone bydło, zanim go stratowało. Jego ubranie przesiąkło smrodem potu i nawozu, a kości miał często poobijane, o ile nie połamane. W końcu uciułał tyle pieniędzy, że mógł sobie pozwolić na kupno własnego stada na terytorium Osagów. „Był najbardziej energicznym człowiekiem, jakiego znałem – wspominał jeden z jego kontrahentów. – Nawet przez jezdnię przechodził tak, jakby gonił za czymś wielkim".

Hale wkrótce potem zbankrutował – jednak ta porażka tylko jeszcze bardziej rozbudziła jego ambicje. Rozpoczął od nowa przygodę z hodowlą bydła i sypiał w szałasach na zimnych, wietrznych równinach, osamotniony w swojej wściekłości. Lata później pewien reporter napisał, że chodził przed ogniskiem „jak zwierzę na uwięzi. Nerwowo rozcierał dłonie nad ogniem. Jego raczej rumiana twarz pałała z zimna i podniecenia". Pracował tak gorączkowo, jakby bał się nie tyle głodu, ile starotestamentowego Boga, który w każdej chwili mógł go ukarać niczym Hioba.

Stał się specjalistą od znakowania, usuwania rogów, kastrowania i sprzedaży bydła. W miarę jak jego zyski wzrastały, kupował coraz więcej ziemi od Osagów i okolicznych osadników ostatecznie wszedł w posiadanie osiemnastu tysięcy hektarów najlepszych pastwisk w hrabstwie i zgromadził znaczny majątek. I wtedy, w ten niezwykły sposób charakterystyczny dla Amerykanów, całkowicie się zmienił. Znoszone spodnie i kowbojski kapelusz zastąpił dandysowatym garniturem, muszką i kapeluszem filcowym, a oczy ukrył za okularami w okrągłych oprawkach. Ożenił się z nauczycielką i spłodził córkę, która go uwielbiała. Recytował poezje. Pawnee Bill, legendarny showman z Dzikiego Zachodu i były partner Buffalo Billa, opisał Hale'a jako „eleganckiego dżentelmena".

Mianowano go zastępcą szeryfa w Fairfax. Tytuł był głównie honorowy, ale uprawniał do noszenia odznaki i dowodzenia oddziałami pościgowymi. Hale chodził czasami z pistoletem w bocznej kieszeni i drugim przy biodrze. Zwykł powtarzać, że są symbolem jego władzy jako stróża prawa.

Im był zamożniejszy i bardziej wpływowy, tym więcej polityków mu sprzyjało, wiedząc, że nie wygrają bez jego poparcia. Bezlitośnie wykańczał swoich rywali, którzy momentalnie stawali się jego śmiertelnymi wrogami. „Niektórzy go nienawidzili" – przyznawał jego przyjaciel. Mimo to Mollie i inni mieszkańcy uważali go za największego dobroczyńcę hrabstwa Osage. Pomagał Indianom, zanim ze złóż ropy popłynął strumień pieniędzy, wspierał towarzystwa dobroczynne, szkoły i szpitale. Przejąwszy obowiązki pastora, zaczął podpisywać listy „wielebny W.K. Hale". Miejscowy lekarz stwierdził: „Trudno spamiętać, ilu chorych otrzymało pomoc medyczną i zostało nakarmionych dzięki jego szczodrości". W późniejszym okresie Hale napisał do zastępcy wodza plemienia list, w którym deklarował: „Nigdy nie miałem lepszych przyjaciół nad Osagów [...]. Na zawsze pozostanę Waszym prawdziwym przyjacielem". Na dawnych terenach przygranicznych Hale'owi oddawano hołd jako „królowi Osage Hills".

* * *

Hale często zajeżdżał do domu Burkhartów po Ernesta. Niedługo po pogrzebie Anny zjawił się, by złożyć kondolencje Mollie i jej matce. Przy okazji obiecał pomoc w odnalezieniu zabójcy.

Jego wpływy i dostęp do tajnego świata białych (często nosił brylantową szpilkę loży masońskiej) sprawiały, że nie miało znaczenia, iż nie odgrywał żadnej oficjalnej roli w śledztwie. Zawsze wyrażał się z sympatią o Annie („Byliśmy bliskimi przyjaciółmi" – twierdził) i podczas kolejnej wizyty Mollie zobaczyła, jak bierze na stronę Ernesta. Prawdopodobnie rozmawiali o poszukiwaniach mordercy jej siostry.

Sędziowie przysięgli wraz z prokuratorem hrabstwa w dalszym ciągu prowadzili śledztwo w sprawie śmierci Anny i niedługo po pogrzebie Mollie została poproszona o przybycie na przesłuchanie do Fairfax. Urząd do spraw Indian Departamentu Spraw Wewnętrznych, zajmujący się relacjami rządu z poszczególnymi plemionami i przemianowany później na Biuro do spraw Indian, miał agenta na terytorium Osagów, który znał Mollie. Jak wspominał, była „gotowa zrobić wszystko, by [...] postawić winnych przed sądem". Władze zapewniły Mollie tłumacza, jednak odesłała go i zeznawała prostą angielszczyzną, której nauczyła się w dzieciństwie.

Opisała ostatnią wizytę Anny w swoim domu. Stwierdziła, że siostra wyszła mniej więcej o zmierzchu.

– Dokąd poszła? – zapytał przedstawiciel władz.

– Do samochodu.

– Kto z nią był?

– Bryan Burkhart.

– Czy widziała pani, dokąd pojechali?

– W kierunku Fairfax.

– Czy jechał z nimi ktoś jeszcze?

– Nie, byli tylko Bryan i Anna...

– Czy potem jeszcze widziała ją pani żywą?

Mollie pozostała niewzruszona.

– Nie – odparła.

– Widziała pani jej ciało po odnalezieniu?

– Tak.

– Ile mniej więcej czasu upłynęło od chwili, gdy widziała pani siostrę opuszczającą dom z Bryanem Burkhartem, do momentu zobaczenia jej ciała?

– Pięć albo sześć dni.

– Gdzie widziała pani ciało?

– Na pastwisku... właśnie tam.

Chociaż wydawało się, że Mollie jest skłonna odpowiedzieć na każde pytanie, sędzia pokoju i sędziowie przysięgli nie zapytali jej w zasadzie o nic ważnego. Być może zlekceważyli ją z powodu uprzedzeń – w końcu była Indianką i kobietą. Z większą dociekliwością przesłuchali Bryana Burkharta, o którym wielu miejscowych szeptało, że jest sprawcą; ostatecznie był ostatnią osobą, która widziała Annę przed zaginięciem.

Bryan nie był tak przystojny jak Ernest, mąż Mollie, i w jego powierzchowności dawało się wyczuć pewien chłód; miał niepokojąco nieruchome spojrzenie. Hale przyłapał go kiedyś na kradzieży bydła i chcąc dać krewniakowi nauczkę, wniósł przeciwko niemu oskarżenie.

Prokurator hrabstwa zapytał Bryana o dzień, w którym, jak twierdził, podwiózł Annę do jej domu.

– Dokąd skierował się pan potem?

– Do miasta.

– O której to było?

– O piątej lub wpół do piątej.

– Odtąd już pan jej nie widział?

– Nie, proszę pana.

W tej chwili prokurator się zawahał:

– Na pewno?

– Tak, proszę pana.

Na późniejsze przesłuchanie wezwano Ernesta. Jeden ze stróżów prawa wypytywał go o brata:

– Rozumie pan, że jest on ostatnią osobą, którą widziano z tą kobietą, Anną Brown?

– Rozumiem – odrzekł Ernest, po czym dodał, że Bryan powiedział mu, że „zawiózł ją do domu".

– Wierzy mu pan?

– Tak, proszę pana.

Po tym pierwszym przesłuchaniu Bryan został zatrzymany. Ku zgryzocie Mollie władze aresztowały również Ernesta, na wypadek gdyby krył swojego młodszego brata. Jednak obaj mężczyźni wkrótce potem wyszli na wolność. Nie znaleziono żadnych dowodów potwierdzających winę Bryana poza tym, że przebywał z Anną przed jej zniknięciem. Kiedy zapytano Ernesta, czy ma jakieś informacje dotyczące śmierci szwagierki, zaprzeczył, po czym zaznaczył: „Nie sądzę, żeby miała jakichś wrogów albo żeby ktoś jej nie lubił".

* * *

Przeważała teoria, że zabójca pochodził spoza rezerwatu. Kiedyś wrogowie plemienia walczyli z nim na równinach; teraz zjawiali się pod postacią kolejowych rabusiów, bandytów i innych straceńców. Prohibicja zwiększyła poczucie, że na tych terenach panuje bezprawie, sprzyjając rozkwitowi przestępczości zorganizowanej i utworzeniu, jak to określił jeden z historyków, „największego raju przestępczego w historii Ameryki". Niewiele było miejsc w kraju tak bardzo pogrążonych w chaosie i anarchii jak hrabstwo Osage, gdzie przestał obowiązywać niepisany kodeks Zachodu obejmujący tradycje, które wiązały lokalne społeczności. Wystarczy powiedzieć, że sumy pieniędzy pochodzące z wydobycia ropy przewyższały kwoty będące wynikiem gorączek złota. Taka fortuna przyciągała typów spod ciemnej gwiazdy z całego kraju. Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych oficjalnie ostrzegał, że w Osage Hills kryje się więcej uciekinierów niż „prawdopodobnie w jakimkolwiek innym hrabstwie lub stanie". Jednym z nich był zatwardziały bandzior Irvin Thompson, znany również jako Blackie (Czarnuch), może z powodu ciemnej karnacji (był w jednej czwartej Czirokezem), a może z powodu mrocznego serca – jeden ze stróżów prawa stwierdził: „to najpodlejszy człowiek, z jakim miałem do czynienia". Jeszcze gorszy wydawał się Al Spencer, zwany Phantom Terror (Przerażające Widmo), który przesiadł się z konia do samochodu, by szybciej uciekać z łupami, i odziedziczył po Jessem Jamesie tytuł najgorszego bandyty w regionie. Dziennikarz „Arizona Republican" zauważył, że Spencer ze swoim „chorym umysłem i źle ukierunkowaną żądzą przygód" trafiał do gustu „tej części społeczeństwa, która dorastała, wielbiąc fałszywych idoli". Członkowie jego gangu, tacy jak Dick Gregg i Frank Nash, zwany Jellym (Galaretą), sami należeli do najbardziej przerażających przestępców tamtych czasów.

Bardziej wytrącała z równowagi teoria głosząca, że zabójca jest wilkiem w owczej skórze i żyje pośród mieszkańców hrabstwa. Mollie i inni zaczęli podejrzewać byłego męża Anny, Odę Browna, który miał się za człowieka interesu, lecz większość czasu spędzał na libacjach, a jego rozpacz po śmierci byłej żony wydawała się sztuczna. Jeden ze śledczych zanotował: „To mógł być prawdziwy żal, ale... mógł również udawać dla efektu". Po rozwodzie Anna pozbawiła go spadku, zostawiając w zasadzie cały majątek Lizzie. Brown wynajął prawnika i usiłował bez skutku podważyć testament. Śledczy doszedł do wniosku, że był „zdecydowanie złym człowiekiem, zdolnym zrobić niemal wszystko dla pieniędzy".

Kilka tygodni po pogrzebie pewien człowiek, aresztowany w Kansas za sfałszowanie czeku, wysłał do szeryfa Freasa list, w którym twierdził, że dysponuje informacjami dotyczącymi morderstwa Anny. „Czcigodny Panie – pisał. – Mam nadzieję, że będę mógł okazać się pomocny". Ponieważ nie ujawnił tego, co wiedział, po otrzymaniu wiadomości szeryf pojechał do niego, jak to opisywała prasa, „szybkim automobilem". Również Hale, który dostał cynk o potencjalnym przełomie w śledztwie, wyruszył do więzienia. Podczas przesłuchania fałszerz, nerwowy dwudziestoośmiolatek, zeznał, że Brown zapłacił mu osiem tysięcy dolarów za zamordowanie Anny. Wyznał, że strzelił jej w głowę, a potem zaniósł ciało nad strumień. Wkrótce po jego przyznaniu się do winy oddział pościgowy namierzył i zatrzymał Browna, który pojechał w interesach do Pawhuska. Dziennik „Pawhuska Daily Capital" donosił: „ZABÓJCA ANNY BROWN PRZYZNAJE SIĘ DO WINY. Aresztowano również Odę Browna, męża kobiety".

Mollie była wstrząśnięta informacją, że to Oda odpowiada za śmierć Anny, choć jednocześnie mogła się pocieszać myślą, że zostanie wymierzona sprawiedliwość i jej szwagier prawdopodobnie zawiśnie na stryczku lub zginie na krześle elektrycznym. Kilka dni później władze przyznały jednak, że nie mają żadnych dowodów na poparcie twierdzeń fałszerza – nic nie wskazywało na to, że w czasie morderstwa przebywał w hrabstwie Osage, ani na to, że Brown w ogóle się z nim kontaktował. Stróże prawa nie mieli wyjścia i musieli Odę wypuścić. „Było mnóstwo mielenia jęzorem – cytowano słowa szeryfa. – Tyle że my potrzebujemy dowodów, a nie mielenia jęzorem".

* * *

Podobnie jak wielu innych urzędników, prokurator hrabstwa zawdzięczał wybór na stanowisko Hale'owi. Kiedy po raz pierwszy ubiegał się o urząd, doradcy powiedzieli mu, że musi uzyskać jego poparcie, dlatego kilka razy pojechał do niego na ranczo. Ani razu go jednak nie zastał. W końcu pewien kontroler bydła poradził mu: „Jeśli chce pan zobaczyć się z Billem Hale'em, powinien pan zjawić się na jego ranczu wcześnie rano – i to cholernie wcześnie rano". I tak oto trzy godziny po północy prawnik zaparkował swojego forda T na ranczu i zasnął w środku. Niedługo później został obudzony przez rozgniewanego mężczyznę, który stukał w szybę samochodu, domagając się wyjaśnień, dlaczego wtargnął on na jego teren. Był to William Hale. Przyszły prokurator wyjaśnił cel swojej wizyty, a Hale uświadomił sobie, że zna jego rodziców, którzy kiedyś udzielili mu schronienia podczas zamieci. W każdym razie obiecał, że poprze go w wyborach. Jeden z doradców prawnika twierdził, że Hale „nigdy nikogo nie okłamał i jeśli powiedział, że coś zrobi, to na pewno słowa dotrzyma". Podczas wyborów poparty przez niego kandydat wygrał we wszystkich okręgach w tej części hrabstwa.

Hale wciąż pozostawał w bliskich stosunkach z prokuratorem i rozmawiał z nim i innymi urzędnikami o zabójstwie Anny. W końcu prokurator hrabstwa postanowił ponownie poszukać kuli, której nie znaleziono podczas autopsji kobiety. Zarządził ekshumację. O nadzór nad tą smutną operacją poproszono Scotta Mathisa, właściciela Big Hill Trading Company, który przyjaźnił się z Hale'em i Mollie. Mathis udał się na cmentarz z przedsiębiorcą pogrzebowym i grabarzem. Trawa na grobie Anny ledwo zdążyła urosnąć. Mężczyźni wbili szpadle w bezlitosną ziemię, wyciągnęli niegdyś białą trumnę, która już poczerniała, a potem ją otworzyli. Powietrze wypełnił ohydny odór śmierci.

Na cmentarzu pojawili się bracia Shounowie, którzy dokonali pierwszej autopsji, i raz jeszcze przystąpili do poszukiwań. Tym razem włożyli rękawiczki i za pomocą tasaka rzeźniczego poszatkowali zwłoki na „mielone", jak to później określił przedsiębiorca pogrzebowy. Jednak również i tym razem nic nie znaleźli. Kula wyparowała.

* * *

W lipcu 1921 roku sędzia pokoju zakończył dochodzenie „z powodu niewykrycia sprawców" (tym samym rezultatem zakończyło się śledztwo w sprawie śmierci Whitehorna). A potem w swoim gabinecie zamknął na klucz te nieliczne dowody, które udało się zgromadzić, w nadziei, że za jakiś czas pojawią się nowe informacje.

Tymczasem stan zdrowia Lizzie, którą niegdyś podobnie jak teraz Mollie charakteryzowały energia, upór i determinacja, wciąż się pogarszał. Każdego dnia zdawała się coraz bardziej nieobecna, aż w końcu stała się tak słaba, jakby dotknęła ją ta sama nieznana choroba, której ofiarą padła Minnie.

Zrozpaczona Mollie zwróciła się o pomoc do szamana z plemienia Osagów, który odśpiewał kilka monotonnych pieśni, gdy niebo na wschodzie było czerwone jak krew, a także do współczesnych szamanów w osobach braci Shounów, którzy przynieśli w czarnych torbach swoje mikstury. Bez skutku. Mollie nadal czuwała przy matce, jednej z ostatnich osób przywiązanych do dawnego plemiennego sposobu życia. Nie była w stanie jej uzdrowić, ale mogła ją karmić i odgarniać długie, piękne, srebrzyste włosy z jej twarzy – twarzy, która choć pomarszczona, pozostała pełna wyrazu i pogody ducha.

Pewnego lipcowego dnia, niecałe dwa miesiące po śmierci Anny, Lizzie przestała oddychać. Mollie nie udało się jej docucić. Dusza Lizzie została zabrana przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana i Zbawcę, oraz Wah'Kon-Taha, Wielką Tajemnicę. Mollie pogrążyła się w smutku. Jak głosi modlitwa żałobna Osagów:

Miej litość nade mną, Wielki Duchu!

Widzisz, że wiecznie płaczę,

Otrzyj me oczy i przynieś mi pociechę.

* * *

To Bill Smith, szwagier Mollie, jako jeden z pierwszych zaczął się zastanawiać, czy w śmierci Lizzie, która nastąpiła tak szybko po zabójstwach Anny i Whitehorna, nie ma czegoś podejrzanego. Był sfrustrowany śledztwem prowadzonym przez władze i rozpoczął własne dochodzenie. Podobnie jak Mollie, intrygowała go tajemnicza choroba Lizzie; żaden lekarz nie potrafił określić, co ją wywołało. Co więcej, żaden z nich nie odkrył przyczyny zgonu. Im dłużej Bill szukał, rozmawiając z lekarzami i miejscowymi śledczymi, tym większej nabierał pewności, że Lizzie nie zmarła śmiercią naturalną, lecz została otruta. Był też pewien, że te trzy śmierci są w jakiś sposób związane z podziemnymi zasobami czarnego złota należącego do Osagów.

Fragment książki Davida Granna, „Czas krwawego księżyca. Zabójstwa Indian Osagów i narodziny FBI" w przekładzie Piotra Grzegorzewskiego, która ukaże się nakładem wydawnictwa W.A.B.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Zabójstwa Anny Brown i Charlesa Whitehorna wywołały burzę. Nagłówek „Pawhuska Daily Capital" głosił: „Dwie ofiary morderstw odnalezione niemal w tym samym czasie". Mnożyły się teorie na temat tego, kto jest sprawcą. Dwie kule wydobyte z czaszki Whitehorna zostały wystrzelone z pistoletu kaliber .32 – takiej samej broni, z jakiej prawdopodobnie zabito Annę. Czy to przypadek, że obie ofiary były Osagami po trzydziestce? A może to dzieło wielokrotnego mordercy – kogoś takiego jak doktor H.H. Holmes, który zamordował co najmniej dwadzieścia siedem osób, większość podczas wystawy światowej odbywającej się w 1893 roku w Chicago?

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kryminalna „Krucjata” zawędrowała z TVP do Netflixa. Miasto popsutych synów
Plus Minus
Emilka pierwsza rzuciła granat
Plus Minus
„Banel i Adama”: Świat daleki czy bliski
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kamienica w opałach
Plus Minus
Marcin Święcicki: Leszku, zgódź się