Uśmierzanie buntu. Przepis rzymski

Tacyt stwierdził (koniec I wieku n.e.), że Rzymianie wciąż nie osiągnęli zwycięstwa w walce z Germanami, która trwała już dwieście dziesięć lat, ale zdawał się oczekiwać, że pewnego dnia zwycięstwo to zostanie osiągnięte. Nigdy do tego nie doszło.

Publikacja: 06.04.2018 15:00

Albert Koch, „Bitwa w Lesie Teutoburskim”. W stoczonej jesienią 9 roku n.e. bitwie plemiona germańsk

Albert Koch, „Bitwa w Lesie Teutoburskim”. W stoczonej jesienią 9 roku n.e. bitwie plemiona germańskie zmasakrowały trzy, wciągnięte w zasadzkę, legiony rzymskie. Dało to początek siedmioletniej wojnie. W jej wyniku na cztery stulecia granicą Cesarstwa Rzymskiego stał się Ren.

Foto: EAST NEWS

Jest sporo podobieństw między buntem Boudiki a wielkim powstaniem Wercyngetoryksa z lat 53–52 p.n.e. W obu wypadkach inicjatywa wyszła od plemion i przywódców, którzy nie walczyli z Rzymianami we wczesnej fazie podboju. Byli sojusznikami i często zawdzięczali temu związkowi władzę, wpływy i bogactwo. Dopiero później uświadomienie sobie, że rzymskie rządy są trwałe, skłaniało ich do ponownej refleksji. Zgładzenie Dumnoryksa na rozkaz Juliusza Cezara i publiczna egzekucja Akkona, a w roku 60 n.e. ograbienie i brutalne potraktowanie Boudiki i królewskiego domu Icenów wykazały, że nikt nie jest bezpieczny, jeśli podpadnie przedstawicielom Rzymu. Okupacja narażała na takie ryzyko, oznaczała utratę wolności, a także wielu szans, jakie dawała niezależność. Boudikę skłoniło do buntu zrozumiałe oburzenie potworną zniewagą, jaką Rzymianie wyrządzili jej samej oraz jej córkom, ale w większości przypadków emocjom towarzyszyła chłodna kalkulacja. Cezar zimą na przełomie lat 53/52 p.n.e. przebywał na południe od Alp, a zatem daleko od swoich wojsk. W 60 r. n.e. Paulinus z główną rzymską armią polową także toczył kampanię gdzie indziej i wiadomo było, że nie zdoła zainterweniować od razu. Wielkie powstanie panońskie za panowania Augusta wybuchło podobno, kiedy tamtejsze ludy, werbując sojusznicze kontyngenty dla rzymskiej armii, uświadomiły sobie, jak wielka jest ich własna liczebność.

Powstanie w Germanii w 9 r. n.e. było najbardziej udanym buntem przeciwko rzymskim rządom za pryncypatu i nieprzypadkowo rozpoczęło się akurat wtedy, gdy wojna z Panończykami dobiegła końca. Stłumienie tej rebelii trwało trzy lata, wymagało zaangażowania przeszło jednej trzeciej całej rzymskiej armii i przyniosło pokaźne straty. Oznaczało to, że Rzymianie nie są niepokonani. Co jeszcze ważniejsze, konflikt ten pochłonął większość świeżych rekrutów w czasie, gdy było o nich trudno. Germania nie była w owej chwili najistotniejsza, tak więc trafiło tam znacznie mniej zasobów i utalentowanych dowódców wszystkich rang. Wciąż stacjonował tam pokaźny, liczący pięć legionów garnizon, legatem zaś był Publiusz Kwinktyliusz Warus, który wcześniej zarządzał cesarską prowincją Syrią i w 4 r. p.n.e. na czele swych wojsk zgniótł powstanie w Judei. Teraz przeszło pięćdziesięcioletni, żonaty był z cioteczną wnuczką Augusta i niewykluczone, że głównie to zadecydowało o jego wyborze.

Poważna ofensywa w głąb Germanii rozpoczęła się w 12 r. p.n.e. i przez długi czas była sprawą rodzinną – armiami dowodzili pasierbowie Augusta: Druzus i Tyberiusz. Początkowo rzymskie wojska operowały po drugiej stronie Renu wiosną i latem, po czym wracały każdej zimy do baz w Nadrenii. Minęło trochę czasu, zanim odważyły się przezimować w nowej prowincji Germanii, która rozciągała się aż po Łabę, wkrótce jednak stało się to normalne. Wokół fortów wyrastały cywilne osady, a w miarę jak armia posuwała się naprzód, zakładano bardziej trwałe osiedla. Wykopaliska w Waldgirmes ujawniły istnienie całego miasta powstałego pod koniec I wieku p.n.e. albo na samym początku I wieku n.e. Na większości tych ziem panował spokój i po zbrojnym zrywie z 5 roku n.e. zdarzały się już tylko drobne wybuchy przemocy. Nie zawsze była ona skierowana przeciwko Rzymianom, gdyż plemiona od wieków najeżdżały siebie nawzajem, ale Warus, przybywszy tam w 7 r. n.e., z zadowoleniem stwierdził, że spory między przywódcami i ludami rozstrzygane są raczej w sądzie niż w bitwie.

Warus być może próbował przyspieszyć proces ustanawiania prowincji, obciążając plemiona regularnym podatkiem. To prawdopodobnie wiązało się z przeprowadzeniem spisu dla oszacowania ich majątku oraz należnych kwot – co często bywało źródłem niezadowolenia. Nawet przeprowadzony uczciwie, spis oznaczał nałożenie na ludność nowych ciężarów, a zawsze istniało ryzyko, że przeprowadzający go urzędnicy okażą się pazerni. Niewiele wcześniej pewien cesarski wyzwoleniec działający w Galii wymyślił dwa dodatkowe miesiące w roku, podwyższając stosownie do tego podatek. Pretekstem było to, że ostatni miesiąc w roku nazywał się december, co oznacza „dziesiąty". Nazwa ta pochodziła ze starego księżycowego kalendarza, który Juliusz Cezar zastąpił w 46 r. p.n.e. kalendarzem słonecznym, używanym po dziś dzień. Nazwę zachowano ze względu na ważne religijne i polityczne daty, takie jak 31 grudnia, kiedy kończyła się kadencja konsulów. Wyzwoleniec wyjaśnił mieszkańcom prowincji, że najwyraźniej musi być też miesiąc jedenasty i dwunasty, i kazał im płacić również za nie.

Nie ma żadnych dowodów na to, by Warus dopuszczał się tak jawnych oszustw, aczkolwiek historyk Wellejusz Paterkulus twierdził, że jako namiestnik Syrii „wkraczał biedny do bogatej, bogaty biedną opuszczał". Później zarzucano mu, że założył, iż w germańskiej prowincji panuje zupełny spokój, i gardząc jej mieszkańcami, uwierzył, że te „istoty niemające nic ludzkiego prócz głosu i ciała są ludźmi i że prawo może obłaskawić tych, których nie mógł poskromić miecz". Była to mądrość po szkodzie i trudno stwierdzić, czy Warus istotnie przejawiał szczególną pogardę i niefrasobliwość. Arogancja, brutalność i zdzierstwa, tak powszechne wśród prowincjonalnych zarządców za czasów republiki, nie znikły z nastaniem pryncypatu. Jeden z przywódców wielkiego panońskiego powstania przeciwko Augustowi skarżył się, że „wy, Rzymianie, sami jesteście temu winni; wysyłacie bowiem do strzeżenia swych stad nie psy ani pasterzy, ale wilki".

Sprzedać kobiety i dzieci na poczet długu

Podatki były częstą przyczyną tarć, czy to z powodu samej ich wysokości, czy sposobu, w jaki były pobierane. Fryzowie, jeden z nielicznych germańskich ludów mieszkających na wschód od Renu, który po 9 r. n.e. pozostał pod kontrolą Rzymu, podlegali dorocznemu podatkowi w skórach wołowych i wydaje się, że przez więcej niż jedno pokolenie uiszczali go bez większych trudności czy skarg. W 28 r. n.e. oficer odpowiedzialny za ściąganie podatku oświadczył, że odtąd każda skóra musi być ustalonej wielkości, i wybrał jako wzorzec potężne leśne tury. Fryzowie nie byli w stanie dostarczyć ich w odpowiedniej ilości – Tacyt odnotował, że bydło w Germanii było mniejsze niż hodowane w imperium, co potwierdza archeologia. Gdy Fryzowie nie mogli wypełnić swych zobowiązań, Rzymianie zaczęli zajmować ich ziemie, a także kobiety i dzieci, by sprzedać je w niewolę na poczet długu. Jak często bywało, wybuch gniewu nie był natychmiastowy, ale gdy już nastąpił, był wyjątkowo gwałtowny. Żołnierze nadzorujący ściąganie podatku zostali ukrzyżowani, choć, podobnie jak Decjanus Katus, ich dowódca zdołał zbiec. Legat Germanii Dolnej zareagował ekspedycją karną, ale nieudolnie prowadzona kampania przyniosła ciężkie straty. Z dwóch oddziałów, które pozostawiono w tyle podczas odwrotu kolumny, jeden został wybity do nogi, drugi zaś wolał samobójstwo od niewoli. Tacyt zarzucał cesarzowi Tyberiuszowi, że zaniżył skalę strat, ponieważ nie chciał powierzać nikomu prowadzenia wielkiej wojny na tej granicy dla pomszczenia klęski.

Daniny mogły być ściągane w pieniądzu, w naturze albo jako kontyngenty rekrutów do auxilia, oddziałów pomocniczych. Za panowania Tyberiusza w Tracji doszło do zamieszek, kiedy rozeszła się pogłoska, że trackie wojska posiłkowe nie będą już służyły w sąsiednich prowincjach, ale będą wysyłane na odległe rubieże imperium. Niektóre plemiona przyłączyły się do buntu, inne jednak pozostały lojalne i wsparły rzymską armię, która przybyła i w błyskawicznej kampanii złamała ducha buntowników. W 70 r. n.e. lojalni wcześniej Batawowie – germański lud, który przekroczył Ren i osiedlił się na terenie dzisiejszej Holandii – zostali sprowokowani przez „chciwość i zbytki" dowódców prowadzących pobór. Był to jedyny ciężar nałożony na ich społeczności, a batawscy żołnierze mieli reputację jednych z najlepszych w armii. Jedną ze sztuczek było werbowanie ludzi starych i chorowitych, co zmuszało rodziny do wykupywania ich od służby oraz zapewnienia na ich miejsce zastępcy. Zdarzało się też, że dowódcy werbunkowi powoływali nieletnich chłopców, by ich potem zgwałcić. Pobór zarządzono wśród chaosu półtorarocznej wojny domowej po śmierci Nerona, co być może wzbudziło w odpowiedzialnych ludziach przekonanie, że mogą robić co im się podoba bez strachu przed karą. Oburzenie takimi postępkami narastało, walcząc z długim nawykiem lojalności, i trzeba było skarg i ambicji wielu miejscowych przywódców, by przeistoczyć niezadowolenie w bunt. Wszyscy ci ludzie byli obywatelami rzymskimi, wielu ekwitami oraz przedstawicielami lokalnej arystokracji, którym przynależność do imperium przyniosła znaczne korzyści.

Tak samo rzecz się miała w 9 r. n.e. Mnóstwo germańskich przywódców powitało Rzymian jako silnych przyjaciół albo, po krótkotrwałym oporze, podporządkowało się i doszło z nimi do porozumienia. Wielu germańskich arystokratów było regularnymi gośćmi przy stole Warusa. Arminiusz z plemienia Cherusków miał dwadzieścia parę lat, a był już obywatelem rzymskim i ekwitą, dowodzącym złożonymi ze współplemieńców oddziałami posiłkowymi w niejednej kampanii. Płynnie mówiący po łacinie – niewykluczone, że kształcił się w imperium albo w samym Rzymie – wydawał się znakomitym dowodem talentu Rzymian do pozyskiwania miejscowych elit. Jednak w pewnym momencie postanowił zwrócić się przeciwko Rzymowi i stanął na czele grupy nobilów, którzy na potajemnych spotkaniach snuli plany rebelii. Inny germański naczelnik jawnie oskarżył go przed Warusem, jednak legat uznał to za zwykłe obrzucanie się błotem przez rywali zabiegających o jego względy.

Plan został starannie opracowany i wprowadzony w życie, odzwierciedlając wielki talent Arminiusza i jego pochodzącą z pierwszej ręki wiedzę na temat rzymskiej armii. Latem 9 r. n.e. Warus poprowadził siły złożone z trzech legionów i dziewięciu jednostek wojsk pomocniczych, by zademonstrować militarną potęgę Rzymu w prowincji. Arminiusz oraz jego wspólnicy nakłonili go pod rozmaitymi pretekstami do wysłania do różnych społeczności niewielkich oddziałów, uszczuplając w ten sposób jego siły, po czym zwabili go na wschodni kraniec prowincji pod pozorem buntu, który wygasł zaraz po jego przybyciu. Sezon dobiegał już końca, kiedy rzymska kolumna rozpoczęła marsz powrotny na leże zimowe. Arminiusz był z nimi, prowadząc oddział swych współplemieńców, którzy pełnili funkcję przewodników i zwiadowców, dopóki nie dołączyli do buntowników czekających w licznych starannie przygotowanych zasadzkach. Posuwająca się wolno rzymska kolumna została zdziesiątkowana w kilkudniowych walkach na terenie, gdzie wszystko sprzyjało Germanom. Warus został ranny, po czym w przypływie rozpaczy popełnił samobójstwo – rzecz niedopuszczalna u rzymskiego arystokraty toczącego bitwę z barbarzyńcami. Wszystkie trzy legiony – XVII, XVIII i XIX – zostały unicestwione wraz z wojskami pomocniczymi i tylko garstce niedobitków udało się uciec. Pojmani wyżsi dowódcy zostali złożeni w ofierze, inni jeńcy uśmierceni wśród tortur albo obróceni w niewolników.

W następnych tygodniach oddziały w całej prowincji zostały wymordowane lub przepędzone za Ren. Prowincja między Renem a Łabą została stracona i nigdy jej nie odzyskano. Rzymskie armie kilkakrotnie w ciągu następnych siedmiu lat zapuszczały się daleko w głąb Germanii i pokonywały Arminiusza w bitwach, nigdy jednak decydująco. Brak środków wkrótce po klęsce i brak woli politycznej w dłuższej perspektywie czasowej sprawiły, że zaniechano dalszych wysiłków na rzecz podboju Germanii. Arminiusz stoczył zwycięską walkę z konkurencyjnym germańskim przywódcą Marbodem, po czym zginął zamordowany przez grupę nobilów z własnego plemienia, niechętnych trwałej dominacji jednego człowieka. Tacyt stwierdził (koniec I wieku n.e.), że Rzymianie wciąż nie osiągnęli zwycięstwa w walce z Germanami, która trwała już dwieście dziesięć lat, ale zdawał się oczekiwać, że pewnego dnia zwycięstwo to zostanie osiągnięte. Nigdy do tego nie doszło.

Liczyły się reputacja i bezwzględność

Arminiusz odniósł wielkie zwycięstwo na polu bitwy. Gdyby Wercyngetoryks pokonał Juliusza Cezara albo Boudika zdołała zniszczyć małą armię Swetoniusza Paulinusa, ich bunty być może również zakończyłyby się sukcesem. Rzymianie byli zaskoczeni wybuchem wszystkich trzech powstań, między innymi dlatego, że rozpoczęły się one wśród ludów i przywódców uważanych za podporządkowanych, a także z tego powodu, że ich uwaga skupiona była gdzie indziej. Ich wojskowa reakcja była zawsze taka sama: zgromadzenie wszystkich sił, jakie były dostępne, i jak najszybsze uderzenie w samo serce buntu. Tak właśnie postąpił Warus w 9 r. n.e., ruszając niezwłocznie przeciwko rzekomej rebelii na wschodzie prowincji. Sezon dobiegał końca, jego armia była obciążona większą niż zwykle ilością bagaży i ciur obozowych, ponieważ planował powrót na kwatery zimowe, lecz mimo to jego instynktowną reakcją było uderzyć w zagrożenie. Praktycznie tak samo wyglądały jego interwencje w Judei w 4 r. p.n.e.

Juliusz Cezar również pospiesznie wrócił do swoich wojsk i rozpoczął natychmiastowy kontratak przeciwko Wercyngetoryksowi, podobnie jak pospieszył na odsiecz legionowi oblężonemu przez buntowników zimą przełomu lat 54/53 p.n.e. W obu wypadkach jego armia była rozproszona, nieskoncentrowana na potrzeby kampanii, w związku z czym miał mniej żołnierzy. Dostępne siły nie były przygotowane do działań w polu, mając mało czasu na zebranie zapasów i niewiele okazji do zdobycia żywności zimową porą. Jednym z powodów, dla których Cezar w początkach 52 r. p.n.e. atakował galijskie oppida, było przejęcie zgromadzonych tam zapasów zboża, aby wyżywić żołnierzy.

Na początku buntu znaczna część populacji stała na uboczu, śledząc bieg wydarzeń. Dawniej Rzymianie byli niepokonani – w końcu bunt mógł wybuchnąć dopiero po tym, jak podporządkowali sobie dany region. Jedynie naprawdę zdesperowani i kompletnie rozczarowani ryzykowali jawny opór i nieuchronny odwet Rzymu. Marsz Warusa na Jerozolimę w 4 r. p.n.e. znaczyły spalone osiedla i masowe ukrzyżowania. Jeśli tego rodzaju drastyczne kary następowały szybko, to potwierdzały niezwyciężoność Rzymu i odstraszały niezaangażowanych od dołączania do powstania. Gdyby Rzymianie czekali, aż zgromadzą większe siły, to z każdym mijającym dniem pewność siebie buntowników by wzrastała, rozprzestrzeniałoby się też przekonanie, że mogą oni odnieść sukces.

Zwłoka sprzyjała buntownikom, podczas gdy błyskawiczny kontratak oznaczał pokaz rzymskiej pewności siebie i siły, który mógł wystarczyć do zmiażdżenia powstania, zanim nabrało rozpędu. Było to ryzyko, gdyż często oznaczało przystąpienie do walki z małymi i kiepsko uzbrojonymi siłami. Niekiedy to wystarczało, jak wówczas, gdy Icenowie i ich sojusznicy zostali rozgromieni w 48 r. n.e. przez kolumnę złożoną wyłącznie z wojsk posiłkowych – namiestnik spieszył nawet konnych, żeby mogli wziąć udział w szturmie na szańce miasta. Rzymscy żołnierze byli profesjonalistami, armia miała dryl i jasną strukturę dowództwa, co czyniło ją znacznie bardziej elastyczną niż niezdyscyplinowane armie plemienne, i często już samo to pozwalało jej rozbijać w puch znacznie liczniejsze siły buntowników. Niekiedy nie dochodziło nawet do większych walk, gdyż samo pojawienie się rzymskich wojsk wystarczało, by onieśmielić przeciwnika. Liczyła się reputacja i nawet niewielki oddział reprezentował armię, która podbiła znaczną część świata i słynęła z determinacji i bezwzględności w dążeniu do zwycięstwa.

Jednak aurę niezwyciężoności, która otaczała imperium oraz jego armię, można było rozwiać. Niepowodzenia militarne doznane w innych częściach świata osłabiały ją, a te na miejscu mogły zniszczyć ją zupełnie. W tym właśnie tkwiło wielkie ryzyko tak szybkiej reakcji na bunt. W 60 r. n.e. dwustu żołnierzy wysłanych przez Decjanusa Katusa do Kamulodunum mogło jedynie zginąć wraz z garnizonem i kolonistami. Interwencja kilku jednostek legio IX Hispana była znacznie poważniejszym przedsięwzięciem i gdyby Icenowie oraz ich sojusznicy byli mniej liczni, mniej zdeterminowani lub mieli mniej szczęścia, mogłaby odnieść skutek. W akcji udział wzięła jedynie część legionu i pewne oddziały pomocnicze, ale było to najwyżej kilka tysięcy ludzi i mało prawdopodobne, by byli oni przygotowani do toczenia długiej wojny manewrowej. Okazało się to niewystarczające i w efekcie zostali rozniesieni na strzępy. Opieszała reakcja Rzymu wzmacniała buntowników i podnosiła ich morale, ale tego rodzaju katastrofa była jeszcze szybszym sposobem na pomnożenie szeregów powstańców.

Swetoniusz Paulinus nie miał tak licznych sił polowych, jak by chciał, gdy wyruszał przeciwko Boudice. Wezwał do siebie jeszcze jeden legion, ale ten nie przybył, ponieważ jego dowódca postanowił zignorować rozkaz. Nie wiemy, dlaczego tak postąpił, choć najbardziej prawdopodobnym powodem było przekonanie, że nie może bezpiecznie opuścić terenów na południowym zachodzie, gdzie stacjonował. (Po upadku powstania popełnił samobójstwo, aby odpokutować to, że za jego sprawą legion ominęło tak świetne zwycięstwo). Bez względu na przyczyny Swetoniusz Paulinus stoczył najbardziej rozstrzygającą bitwę na wyspie od roku 43 n.e., dowodząc armią liczącą mniej niż jedną czwartą pierwotnych sił inwazyjnych. Aż do tej pory wojownicy Boudiki odnosili same sukcesy. Unikanie bitwy wyglądałoby na strach i nadałoby im jeszcze większy impet, być może przekonując wciąż lojalne plemiona do przyłączenia się do królowej – Eduowie przeszli na stronę buntowników dopiero w późnej fazie kampanii 52 roku p.n.e. Paulinus niewiele mógł zyskać, zwlekając, gdyż raczej nie powiększyłoby to znacząco jego sił, a Kasjusz Dion twierdzi, że zaczynało mu też brakować żywności. Rzymski dowódca zaryzykował bitwę i wygrał. W 9 r. n.e. Arminiusz zorganizował bunt tak umiejętnie, że Warus nie miał żadnych realnych szans.

Książka Adriana Goldsworthy'ego „Pax Romana. Wojna, pokój i podboje w świecie rzymskim" w przekładzie Norberta Radomskiego ukazała się właśnie nakładem Domu Wydawniczego Rebis. Autor napisał też m.in. „Armia rzymska na wojnie" i „W imię Rzymu". Pisarz jest często konsultantem przy powstawaniu programów dokumentalnych o epoce rzymskiej.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy