Plus Minus: W książce „Grave New World" („Ponury Nowy Świat") ogłosił pan koniec globalizacji, tymczasem wydarzenia, które rzeczywiście mogły ją podkopać, takie jak brexit i wygrana Donalda Trumpa w wyborach w USA, ostatecznie niewiele w globalnym ładzie zmieniły. Dziś napisałby pan tę książkę inaczej?
Zacząłem pisać „Grave New World" w 2015 r., na długo zanim Trump został prezydentem, a w Wielkiej Brytanii odbyło się referendum w sprawie przynależności do UE. Uderzyło mnie to, że Zachód, który był orędownikiem globalizacji, stracił przekonanie do tej idei. A globalizację, czyli stopniowe zamazywanie granic państwowych i usuwanie barier dzielących ludzi, determinują przede wszystkim idee, wartości oraz ucieleśniające je instytucje, takie jak jednolity rynek w UE. Wiele osób sądzi, że globalizację wymusza postęp technologiczny i w efekcie jest to proces nieodwracalny. Według mnie historia temu przeczy. Globalizacja nie była nieunikniona, istniały zawsze siły prowadzące w przeciwnym kierunku. Te siły znów doszły do głosu. Istnieje więc ryzyko, że globalizacja zostanie odrzucona.
Czy to ryzyko w ciągu ostatniego roku się zmniejszyło, czy zwiększyło? Kiełki niechęci wobec globalizacji, które dostrzegł pan kilka lat temu, wzeszły?
Z pewnością były wydarzenia, które przeczą mojej tezie. To choćby zwycięstwo Emmanuela Macrona w wyborach prezydenckich we Francji, który jest fanem globalizacji. Na drugim biegunie są jednak brexit, wygrana Trumpa i trudności Angeli Merkel w Niemczech z utworzeniem rządu.
Wiele osób przecenia wpływ Trumpa na globalny porządek. Postanowił wycofać USA z TPP (Partnerstwo Transpacyficzne, czyli porozumienie handlowe między 11 krajami basenu Oceanu Atlantyckiego – red.), chce renegocjacji układu NAFTA (Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu, obejmujące USA, Kanadę i Meksyk – red.), ale Stany Zjednoczone prawdopodobnie wypisałyby się z TPP, nawet gdyby prezydentem została Hillary Clinton. To pokazuje, że scena polityczna nie dzieli się dziś na lewicę i prawicę, tylko na globalistów i izolacjonistów. Izolacjoniści mogą być zarówno na lewicy, jak i na prawicy. Berniego Sandersa (jeden z kandydatów na prezydenta USA w wyborach z 2016 r. – red.) i Trumpa dzieli prawie wszystko, ale akurat w ocenie globalizacji są raczej zgodni. Obaj są przekonani, że Ameryce wiodłoby się lepiej, gdyby zdystansowała się nieco od reszty świata. Ta izolacjonistyczna mentalność USA nie jest unikalna, widać ją również w Europie.