Roman Czerniawski, czyli ułańska fantazja kontra brytyjski pragmatyzm

Brytyjczyk rozmawiał z Romanem Czerniawskim, informując, że jego przełożeni chcą mieć jakieś gwarancje, iż będzie się dobrze sprawował. Ten jednak odparł, że takich gwarancji dać nie może... dlatego że sytuacja w polskim rządzie i w polskim wojsku jest taka, że trzeba działać wbrew wojskowej dyscyplinie.

Publikacja: 27.04.2018 17:30

Roman Czerniawski, czyli ułańska fantazja kontra brytyjski pragmatyzm

Foto: centralne archiwum wojskowe

Wszystko zaczęło się dość niewinnie. Harmer z Brutusem zastanawiali się, jak wyciągnąć od Niemców trochę pieniędzy. Bądź co bądź inni agenci, a zwłaszcza Duško Popov, przynosili MI5 krocie, śmiało zapuszczając ręce w niemieckie kieszenie. Czerniawski oczywiście o tym nie wiedział, ale może jego case officer pozazdrościł innym kolegom sukcesów. W każdym razie obaj wymyślili, że Brutus mógłby wysłać depeszę z prośbą o dofinansowanie podziemnej gazety. Takie przedsięwzięcie miałoby i tę zaletę, że gdyby rzeczywiście wydrukować jeden czy dwa egzemplarze pisemka i jakoś wysłać je Niemcom, Brutus mógłby przekonywać ich, że jednak coś robi w sprawach politycznych na rzecz tworzenia piątej kolumny. Czerniawski zapalił się do projektu i od razu przedstawił go pułkownikowi Gano, informując, że to właśnie on wydawałby gazetę. Szef Dwójki jednak nie był zachwycony pomysłem. Harmer nie naciskał, bo też uważał, że pomysł, aby Brutus osobiście wydawał gazetę, „szedł za daleko i był raczej głupi".

Pomysł zarzucono, ale Harmer twierdził, że gdyby wejść w kontakt z jakąś grupą wydającą pismo, wtedy można by wyciągać ręce do Niemców po pieniądze. Tak się składało, że Czerniawski, któremu nie wystarczało zwodzenie Niemców, angażował się w polsko-polskie rozgrywki i utrzymywał kontakt z oficerami, którzy wydawali nielegalną, czyli bez zgody władz na emigracji, gazetkę „Alarm", a ta akurat od kilku tygodni nie wychodziła. Tym razem pułkownik Gano nie wyraził sprzeciwu. Hubert 11 czerwca 1943 roku wysłał Niemcom informację, że znalazł niebezpośrednie, ale bezpieczne dojście do ludzi wydających tajną antybolszewicką gazetę wojskową „Alarm", poprzez którą miałby możliwość wpływania na propagandę wśród polskich żołnierzy. Gazetka, niestety, miała „wielkie materialne problemy".

Harmer zapewniał później Robertsona i Mastermana, że uprzedził Brutusa, iż ten nie może w żadnym wypadku wpływać na prowadzenie gazetki ani utrzymywać bezpośredniego kontaktu z jej wydawcami, i w ogóle wszystko, co robił, robił „bez wiedzy Gano ani mojej i tym samym bez pozwolenia"...

Bomba wybuchła trzy kwadranse po dwunastej 17 czerwca 1943 roku. Christopher Harmer otrzymał wiadomość, że pułkownik Gano prosi go o spotkanie w pilnej i poważnej sprawie, która ma związek z Brutusem. Gdy dwaj dżentelmeni spotkali się w hotelu Rubens, „podekscytowany" i „rozdrażniony", jak to określił Harmer, szef II Oddziału poinformował Brytyjczyka, że został wydany nakaz aresztowania Romana Czerniawskiego, ale Polacy nie wiedzieli, gdzie w tym momencie przebywał – Harmer poinformował ich, że właśnie obsługuje radiostację. Zamierzano też przeszukać jego mieszkanie, Gano chciał, by Harmer był przy tym i ewentualnie mógł zabezpieczyć papiery, które dotyczyły prowadzenia Brutusa.

Aresztowanie Czerniawskiego miało oczywiście związek z relacjami polsko-radzieckimi, ale też z nieszczęsną gazetką „Alarm".

Podczas gdy przywódcy Polski emigracyjnej i dowódcy wojska musieli uwzględniać w swym zachowaniu skomplikowaną sytuację międzynarodową, w szeregach żołnierzy górę brała wrogość do Związku Radzieckiego. Stosunki rządu Sikorskiego ze Związkiem Radzieckim wisiały na włosku i groziły zerwaniem już na długo przed wykryciem grobów w Katyniu. Jeszcze zanim wybuchła sprawa Katynia, 23 lutego 1943 roku, generał Stanisław Ujejski, inspektor Polskich Sił Powietrznych, udał się do ambasady radzieckiej na przyjęcie wydane przez ambasadora Iwana Majskiego z okazji dwudziestopięciolecia Armii Czerwonej. Generał Władysław Sikorski nie skorzystał z zaproszenia, ale Ujejski, który po prostu realizował rozkaz Sikorskiego, nie był jedynym polskim gościem. Do ambasady poszło czterech generałów, admirał i kilku pułkowników, w tym Gano. Łącznie polska delegacja liczyła piętnaście osób. Przyjęcie było wystawne, wręcz „oszałamiające", zwłaszcza w wygłodniałym Londynie. Był, wedle relacji obecnego na przyjęciu Leona Mitkiewicza, między innymi „przepyszny czarny ziarnisty kawior z bieługi, różne ryby na zimno, wśród których była siga i jesiotr, różne zimne mięsiwa".

Polakami gospodarze zajmowali się „bardzo starannie, usłużnie i gościnnie". Obecność generała Ujejskiego w radzieckiej ambasadzie nie spodobała się jednak polskim pilotom. Sam generał „nie był popularny w lotnictwie w Polsce" – jak zapisał Franciszek Kalinowski, jeden z oficerów lotnictwa. Zarzucano mu między innymi brak znajomości lotnictwa oraz doświadczenia, nieprzystępność i snobizm. W opozycji do niego zawiązała się tajna organizacja młodych lotników, która swe korzenie miała jeszcze z czasów sprzed klęski Francji. W Wielkiej Brytanii wykraczała poza samo lotnictwo i skupiała oficerów także z armii. Liczyła ponoć około dwustu osób. Wśród znanych działaczy organizacji Kalinowski wymienia, a jakże, Romana Czerniawskiego. Jej idee były szczytne, ale sam fakt istnienia takiej organizacji podważał dyscyplinę w armii. „Tajna organizacja oficerów zajmowała się polityką i utrzymywała styczność z politykami" . I to skrajnymi, jak Adam Doboszyński. Organizacja domagała się odsunięcia generała Ujejskiego od dowodzenia lotnictwem.

Każdy polski patriota postąpiłby podobnie

Obecność generała na uroczystości w ambasadzie radzieckiej stała się okazją do kolejnego ataku na niepopularnego dowódcę. Około setki oficerów podpisało list protestacyjny do prezydenta Polski, prawdopodobnie był wśród nich Czerniawski. Znalazły się w tym piśmie mocne słowa. Między innymi: „żołnierz, który ściska dłoń katów swoich sióstr i braci, dłoń nieobeschłą z polskiej krwi, dłoń grabieżcy Polskiej Ziemi, ten żołnierz hańbi mundur Rzeczypospolitej". Tekst listu został później powielony we wspomnianej już nielegalnej gazetce „Alarm".

Wybuchła afera. Protest uderzał przecież nie tylko w generała Ujejskiego, ale i w całą politykę przywódców państwa. W lutym 1943 roku polski rząd w Londynie utrzymywał stosunki z Moskwą, tego także życzyli sobie zachodni alianci. Generał Sikorski zarządził dochodzenie w sprawie listu, prezydent jednak odmówił udostępnienia nazwisk jego sygnatariuszy. Ostatecznie czterech oficerów przyznało, że stali za protestem. Generał Sikorski kazał ich aresztować i zesłać na wyspę Bute, gdzie funkcjonował prawdziwy obóz koncentracyjny dla polskich oficerów, których Naczelny Wódz uważał za niepewnych politycznie. Czwórka śmiałków, wybitnych zresztą pilotów, została tam osadzona pod koniec kwietnia.

To wywołało jeszcze większy gniew wśród polskich pilotów. Zbuntowani oficerowie wydali kolejną broszurę, zatytułowaną „W obronie naszych kolegów". Czerniawski oczywiście był zaangażowany w ten drugi protest.

Harmer prawdopodobnie wciąż przebywał w hotelu Rubens, gdy Czerniawski zjawił się tam po lunchu. Został natychmiast aresztowany przez funkcjonariuszy Wydziału Specjalnego londyńskiej policji metropolitalnej. W jego mieszkaniu, w którym akurat przebywała Deschamps, znaleziono powielacz i rachunek za niego z 9 czerwca, gotowe do rozprowadzenia egzemplarze odezwy „W obronie naszych kolegów", w której wyrażano podziw dla aresztowanych i zapewniano ich o pełnym poparciu, listę personelu dowództwa lotnictwa polskiego, a także dużą liczbę dokumentów II Oddziału.

„Każdy polski patriota postąpiłby podobnie" – tyle do powiedzenia na swoją obronę miał Czerniawski.

Został osadzony w areszcie. Pułkownik Gano i Harmer oczywiście zastanawiali się, jak cała afera wpłynie na pracę Brutusa, ale też z pewnością nie chcieli być w nią zamieszani. Gano bał się, że Czerniawski zacznie twierdzić, iż działał za przyzwoleniem przełożonych, a jego udział w akcji przeciw Ujejskiemu miał tak naprawdę służyć „wielkiej grze", i w ten sposób poczyni szkody systemowi podwójnych agentów, ujawniając jego istnienie. Rzeczywiście, demonstrowanie antyradzieckich poglądów i podburzanie do tego innych oficerów mogło wyglądać jak próba rozbicia alianckiego obozu. Jednak po rozmowie z Czerniawskim pułkownik Gano, który uprzedził aresztowanego, że tajemnicy współpracy z Brytyjczykami nie może wyznać nawet przed sądem wojskowym, uznał, że nie istnieje niebezpieczeństwo dla sprawy. Po przeszukaniu mieszkania Brutusa Gano był nawet „wyraźnie rozluźniony i prawie rozbawiony całą aferą", uważając, że będzie to burza w szklance wody.

Czerniawskiego dzień po aresztowaniu odwiedził Harmer. Brutus przeprosił za szkody, które mógł wyrządzić operacji – była to, jak twierdził – jedyna rzecz, której żałował, a poza tym jego sumienie było czyste. Obaj ustalili treść depeszy do Niemców, którą nadano 18 czerwca. Hubert – czyli tym razem operator, który z łatwością naśladował styl Czerniawskiego, gdyż ten kiepsko obsługiwał radiostację i robił charakterystyczne błędy – informował Niemców, że jego towarzysze zostali aresztowani z powodu gazetki „Alarm", on sam także spodziewa się zatrzymania i musi ukryć sprzęt i dokumenty. Jeśli będzie nadawał, to tylko w niedziele.

Wiadomość zostawiała spore pole manewru – można było w przyszłości zamknąć sprawę Brutusa i Niemcy byliby przekonani, że służył im wiernie, ale miał pecha; można też było ją wznowić, a obecne kłopoty były dobrym alibi dla milczenia. Harmer zalecał, by czekać cierpliwie na rozwój wypadków i postanowienie sądu wojskowego, który niewątpliwie czekał Czerniawskiego. Pismo Brytyjczyka z 20 czerwca, w którym informował, że co prawda pomysł z wydaniem jakiejś publikacji za niemieckie pieniądze wyszedł od niego, ale Brutus, mimo ostrzeżeń, rozwinął go tak, że wyrwał się spod kontroli, być może było jakąś próbą asekuracji i obrony. W tamtym czasie Komitet Dwadzieścia nie miał bowiem przekonania, że sprawę Brutusa należy prowadzić, i zastanawiał się nad jej zamknięciem z powodu niewiarygodności agenta.

W swej książce Ben Macintyre zrzuca całą winę za wpakowanie się w tę kabałę na Czerniawskiego, pisząc, że „Brutus sam wbił sobie nóż w plecy". To prawda, że najwyraźniej nie utrzymał swego temperamentu na wodzy i sam wziął się do powielania buntowniczych tekstów, ale trzeba przyznać, że jednak zrobił to trochę z poduszczenia Harmera i za cichą zgodą pułkownika Gano. Jeśli więc sam wbił sobie nóż w plecy, to dlatego, że oni mu go, świadomie czy nie, podali. Z tego powodu obaj tak bardzo namawiali go do trzymania języka za zębami – oczywiście powołując się, zupełnie zresztą słusznie, na dobro sprawy. A przecież wcale nie byli zbyt zmartwieni tą aferą. Czerniawski wspominał po latach, że według Hugh Astora cała sprawa wyglądała „bardzo dobrze", Guy Liddell zapisał zaś w dzienniku, że akcja Brutusa „wpasuje się do pewnego stopnia w misję, z jaką przyjechał do tego kraju. W związku z tym będzie mógł jeszcze wyciągnąć korzyści z aresztowania".

Sam Czerniawski po aresztowaniu został internowany w Szkocji. Słał stamtąd listy do swojej francuskiej żony, w których jak opisywał to potem Harmer, dramatyzował na temat swojej osoby aż do ekshibicjonizmu i zdradzał „pierwsze oznaki manii wielkości".

Wyszedł na wolność 3 sierpnia 1943 roku, trzy dni później był już w domu, gdzie miał oczekiwać na proces.

Potencjalnie najlepszy agent

Nad karierą Czerniawskiego jako podwójnego agenta zbierały się ciemne chmury. Roman oczekiwał na sąd wojenny, Komitet Dwadzieścia wątpił w jego wiarygodność, a i Niemcom nie był potrzebny agent z takimi problemami. Brutus przecież i tak nie był używany w celach decepcji, czyli strategicznego oszustwa, a więc z punktu widzenia Komitetu Dwadzieścia działał jakby na jałowym biegu. Była to celowa polityka Mastermana i Robertsona, którzy jeszcze wiosną 1943 roku zdecydowali, że Brutus „obecnie nie może być używany w celach decepcji".

Kto wie, być może jego sprawa zostałaby zwyczajnie „wygaszona", gdyby jego obrony w ramach MI5 nie podjął się prowadzący go Christopher Harmer. Ten prawnik wiedział, jak przeprowadzić przekonujący wywód, i 9 sierpnia przekazał Tarowi Robertsonowi obszerną notę, której celem było przekonanie szefa sekcji B1A do wznowienia działalności Brutusa, a nawet do jej rozwinięcia w kierunku strategicznego oszustwa.

Już na wstępie Harmer deklarował, że Brutus jest potencjalnie najlepszym agentem, z jakim miał do czynienia. W innym zaś dokumencie z tego mniej więcej okresu pisał: „Brutus jest człowiekiem, który tak długo był wciągnięty w działalność szpiegowską i podziemną, że ma we krwi żądzę, by prowadzić taką działalność".

Następnie w swej nocie Harmer przystąpił do zbijania argumentów przeciw niemu. Jedną z największych wątpliwości, jakie nurtowały sekcję B1A, było, czy aby na pewno Niemcy uważają Brutusa, czyli według nich Huberta, za w pełni wiarygodnego szpiega. Harmer, przestudiowawszy różne przykłady „odwracania" agentów przez Abwehrę, doszedł do wniosku, że niemiecki wywiad nie wysłałby do Wielkiej Brytanii człowieka bez stuprocentowej pewności, że albo będzie wobec nich lojalny, albo ich zdradzi, a oni z tego wyciągną inne korzyści, choćby czytając jego depesze na wspak.

Przeanalizowawszy pytania, jakie Niemcy słali Brutusowi, jego oficer prowadzący uznał, że o ile te, które dotyczyły jego politycznej misji – budowania piątej kolumny – mogą budzić pewne wątpliwości, to jednak te, które dotyczyły spraw wojskowych, wyglądają na jak najbardziej wiarygodne. Potwierdzać to miały Najbardziej Tajne Źródła, czyli niemieckie depesze przechwycone przez Bletchley Park, ale także pytania, jakie dostawali inni, uznani za pewnych, agenci, jak choćby Trycykl, czyli Duško Popov, i Garbo, czyli Juan García Pujol. Harmer, mając dostęp do rozszyfrowanych depesz w Bletchley Park, stwierdził, że pytano o to samo Brutusa, jak i ludzi z placówki Abwehry w Madrycie.

„Jest nieprawdopodobne, by Niemcy przekazywali autentyczne pytania Brutusowi, jeśliby nie byli pewni, że naprawdę pracuje on dla nich" – pisał Harmer. Jeśli podejrzewaliby go o współpracę z wrogiem, nie odkryliby się zanadto.

Następnie Harmer przystąpił do rozprawienia się z decyzją W Board, by nie używać Brutusa w celach decepcji. Tu, jak się okazuje, największą przeszkodą byli sojusznicy Brytyjczyków, czyli Polacy. „Nie jest dla mnie jasne, dlaczego taka decyzja została podjęta, ale zakładam, że z powodu współpracy z Polakami, a nie z powodu stałych wątpliwości co do samego Brutusa". Więc jeśli chodziło o niechęć Brytyjczyków do dzielenia się wiedzą z Polakami, należało czekać, aż Niemcy dadzą Brutusowi nowy szyfr, którego Polacy by nie znali. Jeśli zaś W Board podjęłaby decyzję z powodu wątpliwości co do samego Brutusa, należało ją przekonać, by zmieniła zdanie.

Kolejnym problemem, którym zajął się Harmer, była sama osoba agenta. Brytyjczyk rozmawiał z nim, informując, że jego przełożeni chcą mieć jakieś gwarancje, iż będzie się dobrze sprawował. Ten jednak odparł, że takich gwarancji dać nie może... dlatego że sytuacja w polskim rządzie i w polskim wojsku jest taka, że trzeba działać wbrew wojskowej dyscyplinie. Harmer przekonywał swych zwierzchników, że ta odpowiedź przynajmniej brzmiała szczerze, co dobrze świadczy o intencjach Czerniawskiego. Poza tym skoro i tak jest pod obserwacją, to prowadzenie go jako podwójnego agenta nie przysporzy za dużo dodatkowego wysiłku.

Aby podwójny agent mógł skutecznie działać, musiał być dobrze ulokowany. Chwilowo, czekając na sąd wojenny, Czerniawski nie miał żadnego zajęcia. Było wykluczone, i pułkownik Gano był tego pewien, aby mógł wrócić pod jego skrzydła albo zostać wcielony do lotnictwa. Zastanawiano się, czy nie wysłać go w roli instruktora do jednej ze szkół wywiadu. Sam zainteresowany sugerował, by dać mu kilka tygodni, które mógłby poświęcić na napisanie studium o pracy wywiadowczej. Później pułkownik Gano mógłby go ulokować jako oficera sztabowego w polskiej dywizji stacjonującej w Szkocji. Oczywiście, jeśli werdykt sądu będzie po jego myśli.

Należało sobie przy tym zadać pytanie, jak na to wszystko zareagują Niemcy. Czy nie nabiorą wątpliwości po informacji, że Czerniawski został zwolniony i czeka na proces. Zdaniem Harmera wszystko to raczej sprzyjało sprawie. Brutus zyskałby wymówkę, dlaczego nie działa aktywnie dla budowania piątej kolumny – po tej aferze byłoby to utrudnione, bo wszyscy mieliby go na oku. „To ustawiałoby całą sprawę w miejscu, w którym rzeczywiście chcielibyśmy się znaleźć, czyli w sferze militarnej", którą Harmer, mimo wcześniejszych wątpliwości, uznał za najbardziej obiecującą – także z tego powodu, że Brutus miał łączność z Paryżem, a biorąc pod uwagę plany aliantów, mogło to być bardzo cenne. Z geograficznego punktu widzenia łączność, jaką miał, „mogła być nawet lepsza od tej, którą dysponował Garbo", albowiem „ze wszystkich agentów, jakich mamy, Brutus wydaje się być tym, którego depesze docierają bezpośrednio do władz wojskowych".

Christopher Harmer nie pominął też innej ważnej perspektywy – sprawa Brutusa mogłaby też wreszcie przynosić pieniądze, gdyż Niemcy wydawali się gotowi wysyłać Hubertowi jakieś środki. Było to realne, zwłaszcza jeśli po procesie straciłby pracę.

Harmer miał jednak groźnego oponenta – Mastermana, który nie był przekonany do sensu prowadzenia Brutusa. Ale Harmer nie ustępował – być może widział, że ułańska fantazja Polaka i jego temperament we współpracy z chłodnym brytyjskim pragmatyzmem mogą dać świetne efekty.

Gdyby jednak zwierzchnicy sekcji B1A uznali, że wszystkie te argumenty ich nie przekonały, Harmer czuł się w obowiązku zaproponować rozwiązanie i na taką okoliczność. Należało wysłać Niemcom depeszę o takiej mniej więcej treści:

„Mamy waszego człowieka. To było sprytne z waszej strony, że go zwerbowaliście, ale teraz wiemy już wszystko. Myślimy, że jest lekko szalony, dlatego nie zamierzamy go rozstrzelać. Jakkolwiek będziemy się z wami komunikować od czasu do czasu w sprawach, które interesują obie strony".

Taka łączność mogłaby się przydać w celach propagandy albo w staraniach przekupienia oficera Abwehry po drugiej stronie, albo choćby do wymiany poglądów – może akurat udałoby się wyciągnąć jakieś ważne informacje.

Książka Andrzeja Brzezieckiego „Czerniawski. Polak, który oszukał Hitlera" ukazała się przed kilkoma dniami nakładem Wydawnictwa Czarne.

Autor napisał też m.in. „Armenia. Karawany śmierci" (wraz z Małgorzatą Nocuń), „Tadeusz Mazowiecki. Biografia naszego premiera", „Łukaszenka. Niedoszły car Rosji" (wraz z Małgorzatą Nocuń). Jest redaktorem naczelnym „Nowej Europy Wschodniej". Publikował w „Tygodniku Powszechnym" i „Polityce". Zasiada w radzie Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Wszystko zaczęło się dość niewinnie. Harmer z Brutusem zastanawiali się, jak wyciągnąć od Niemców trochę pieniędzy. Bądź co bądź inni agenci, a zwłaszcza Duško Popov, przynosili MI5 krocie, śmiało zapuszczając ręce w niemieckie kieszenie. Czerniawski oczywiście o tym nie wiedział, ale może jego case officer pozazdrościł innym kolegom sukcesów. W każdym razie obaj wymyślili, że Brutus mógłby wysłać depeszę z prośbą o dofinansowanie podziemnej gazety. Takie przedsięwzięcie miałoby i tę zaletę, że gdyby rzeczywiście wydrukować jeden czy dwa egzemplarze pisemka i jakoś wysłać je Niemcom, Brutus mógłby przekonywać ich, że jednak coś robi w sprawach politycznych na rzecz tworzenia piątej kolumny. Czerniawski zapalił się do projektu i od razu przedstawił go pułkownikowi Gano, informując, że to właśnie on wydawałby gazetę. Szef Dwójki jednak nie był zachwycony pomysłem. Harmer nie naciskał, bo też uważał, że pomysł, aby Brutus osobiście wydawał gazetę, „szedł za daleko i był raczej głupi".

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Edukacja zdrowotna w szkole mobilizuje partyjne elektoraty
Plus Minus
Mobbing wychodzi z salonu – wraz z Maszą Potocką
Plus Minus
Jan Matuszyński: Chciałem, żeby Dorociński przestał uosabiać męskość w „Minghun”
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Collegium Humanum – nasi politycy korzystali, ale z niesmakiem
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Kataryna: Jak demokracji zaczęli przeszkadzać aktywiści
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką