Jeśli więc o tym teledysku piszę, to dlatego, że uświadamia mi on, jako rodzicowi, przed jakim światem stają moje dzieci. To świat pozbawiony głębszych wartości, z szybkimi przyjemnościami; w którym nawet narkotyki nie są już ucieczką przed złem świata, a zabawą; z przygodnym seksem, który stał się tylko sportem, odreagowaniem emocji, a nie budowaniem relacji. Świat ten został zbudowany przez nas, dorosłych, przez rodziców, dziennikarzy, liderów opinii, ludzi, którzy kasę, wygodne życie i samorealizację postawili w miejsce jakiejś, jakiejkolwiek już aksjologii.
Ale ten świat tworzony jest także przez masową popkulturę, przez Netfliksa, YouTube'a, Facebooka czy reklamy. To właśnie w tej przestrzeni dokonuje się wypłukanie wszystkich wartości, w tym także tych kulturowych czy cywilizacyjnych – Netflix wypuszcza bluźnierczy film, w którym na podstawie wyssanych z palca pomysłów pokazuje się Jezusa przyprowadzającego do domu homoseksualnego kochanka; w tym samym czasie norweska poczta wypuszcza spot, wedle którego ojcem Jezusa jest przypadkowy listonosz (blondyn zresztą), którego Maryja zaprosiła do siebie, by dziewięć miesięcy później urodzić dziecko w obecności ciemnowłosego Józefa.
Takie „dzieła" – a to przecież tylko przykłady – kształtują podejście do religii, do symboliki chrześcijańskiej czy – ujmując rzecz z perspektywy cywilizacji (i pozostawiając na boku prawdziwość bądź nieprawdziwość religii) – mitów, które konstytuują nasz krąg kulturowy.
Nie można bezkarnie niszczyć owych fundamentów, nie niszcząc jednocześnie wspólnoty, na których jest ona zbudowana. Jest to zaś jeszcze bardziej oczywiste, gdy zadamy pytanie, co w zamian ma nam do zaoferowania globalna popkulturowa papka? Jakie wartości stoją za Netfliksem, za reklamą norweskiej poczty? Czy mają one do zaoferowania już nawet nie coś lepszego, ale coś porównywalnego z przekazem chrześcijaństwa? Odpowiedź brzmi: nie mają nic.