Hans Joachim-Lang. Żydowska krew dla rannych Niemców na froncie

Sprawą pobierania krwi od kobiet w bloku 10 w Auschwitz nie zajęli się jeszcze w sposób systematyczny ani historycy, ani sądy.

Publikacja: 01.02.2019 17:00

Zdjęcie z rosyjskiego filmu o wyzwoleniu Auschwitz, luty, 1945 r. Żołnierze I Frontu Ukraińskiego wk

Zdjęcie z rosyjskiego filmu o wyzwoleniu Auschwitz, luty, 1945 r. Żołnierze I Frontu Ukraińskiego wkroczyli do obozu 27 stycznia 1945 r. Zastali w nim ok. 7 tys. więźniów

Foto: Getty Images

Regularnie można spotkać się z twierdzeniami, że grupy doświadczalne w bloku 10 ściśle od siebie oddzielano. To wrażenie nie do końca jest fałszywe, gdyż takie odseparowanie było w zasadzie zamierzone. W praktyce jednak nie zawsze obowiązywało. W Auschwitz obowiązkiem była wyłącznie śmierć.

Wyraźnie wyodrębniona jest grupa kobiet, którymi interesował się Clauberg [Carl Clauberg, ginekolog – red.]. Większość wybranych przez siebie osób chce on pozostawić w bloku także po ich sterylizacji na nieokreślony jeszcze czas. Tylko w ten sposób będzie mógł obserwować, czy skutek jego zabiegów jest trwały. Tak więc osoba objęta jego doświadczeniami może czuć się względnie bezpiecznie, niezagrożona przeniesieniem do komanda roboczego. Jeśli jednak ktoś chce uniknąć eksperymentów Clauberga, nie jest to całkiem niemożliwe, trzeba jedynie rozważyć trudne do przewidzenia konsekwencje wiążące się z przeniesieniem do Birkenau. Znajdują się tam nie tylko bloki ogromnego obozu kobiecego, ale i krematoria. Ilse Nussbaum tak kreśli istniejący zakres swobody:

„Sylvia powiedziała nam też, że jedyną możliwością uniknięcia zagłady jest znosić potulnie te doświadczenia. Wysłuchawszy opowieści Sylvii, pomyślałyśmy, że z dwojga złego godzenie się na eksperymenty jest już lepsze, bo miałyśmy żyć". W tych warunkach siłą rzeczy wątpliwości co do fizycznych i psychicznych zagrożeń sterylizacji schodzą na dalszy plan. W bloku 10 rozeszła się pogłoska, że Clauberg zadba o to, „abyśmy nie poszły do gazu i zostały u niego aż do końca wojny. Gdyby blok 10 przestał istnieć, to miałyśmy wtedy pójść do niego do Königshütte" [w Chorzowie-Königshütte na Lazarettstrasse, dziś ul. Strzelców Bytomskich, mieściła się klinika, której Clauberg był przed wojną dyrektorem – red.]. Tak przynajmniej usłyszało kilka kobiet.

Schumann [Horst Schumann – red.] natomiast chce możliwie szybko odsyłać kobiety, które wyselekcjonował na swoje potrzeby, z powrotem do ich komand roboczych w Birkenau. Te z nich, które po naświetlaniach nie cierpią z powodu długotrwałych komplikacji, pozostają w bloku 10 bardzo krótko. Także kobiety operowane muszą opuścić oddział doświadczalny, zanim jeszcze ich rany całkowicie się zagoją. Wirths [Eduard Wirths – red.] z kolei każe z początku ściągać do swych celów tylko te więźniarki, które figurują na listach Clauberga. Do wyjaśnienia pozostaje zatem kwestia kobiet, na których w sierpniu 1943 zaczął eksperymentować „Instytut Higieny" SS. Czy pozostają one pod kuratelą jednego z wymienionych lekarzy? Czy też zostały specjalnie wyselekcjonowane do nowych doświadczeń?

Chociaż 7 czerwca 1943 roku Clauberg napisał do Himmlera, że jego doświadczenia praktycznie dobiegły końca i czekają go jeszcze tylko nieliczne „udoskonalenia", to w czerwcu i lipcu 1943 do bloku 10 skierowanych zostaje grubo ponad dwieście kobiet, a w sierpniu i wrześniu 1943 co najmniej dalszych trzysta. Czy dzieje się tak dlatego, że w bloku jest dosyć miejsca i chce się stworzyć rezerwę na potrzeby przyszłych eksperymentów? Czy też sprowadza się je tylko na wszelki wypadek, gdyby ktoś tam kiedyś planował jakieś eksperymenty?

Możliwa jest jedna odpowiedź, ale w świetle zachowanych źródeł brak na nią jednoznacznych dowodów. Nasuwa się jednak sama, jeśli uprzytomnić sobie sytuację na rampie, gdzie niemal codziennie przybywają ogromne masy deportowanych Żydów, którzy selekcjonowani są przez lekarzy uwzględniających też bieżące potrzeby obozu. Na przykład w samym tylko sierpniu 1943: 6000 osób z trzech transportów z getta w Będzinie i 4000 z dwóch transportów z getta w Sosnowcu – 1 sierpnia; 2000 z getta w Będzinie, 1553 z belgijskiego Mechelen i 1000 z francuskiego Drancy – 2 sierpnia; 9000 z trzech transportów z Sosnowca, 200 z Berlina – 3 sierpnia; 54 z Brna, 100 z Berlina, 4000 z dwóch transportów z Sosnowca, 125 z Drezna – 5 sierpnia; 133 z Warszawy, 53 z Katowic, 3000 z getta w Sosnowcu, 130 z Poznania, 250 ze Szczecina – 6 sierpnia; 83 z transportu zbiorczego – 7 sierpnia; 80 z Katowic – 9 sierpnia; 3000 z getta w Sosnowcu – 10 sierpnia; 55 z Katowic – 11 sierpnia; 1000 z getta w Sosnowcu – 12 sierpnia; 224 z Mysłowic i 79 z Poznania – 13 sierpnia; 113 z Łodzi i 146 z Katowic – 14 sierpnia; 1800 z Salonik – 18 sierpnia; 121 z transportu zbiorczego – 20 sierpnia; 89 z transportu zbiorczego i 500 z Pomorza – 21 sierpnia; 984 z Radomia, 2000 z Koła – 23 sierpnia; 88 z Katowic, 100 z Wrocławia – 24 sierpnia; 68 z Berlina, 1016 z Warszawy, 60 z transportu zbiorczego i 500 z Neuengamme – 25 sierpnia; 1001 z Westerbork i 1500 z getta w Zawierciu – 26 sierpnia; 1500 z getta w Zawierciu, 205 z Eberswaldu, 1026 z Wolsztyna, 102 z transportu zbiorczego – 27 sierpnia; 69 z Majdanka, 50 z transportu zbiorczego, 800 z Kostrzynia – 28 sierpnia; 2000 z Rawicza, 1600 z getta w Koluszkach – 29 sierpnia; 500 z Warszawy, 3000 z Bochni – 30 sierpnia. Łącznie więc w sierpniu 1943 roku 57 057 osób.

Takie niewinne eksperymenty

Czy mając przed oczami te liczby, można przyjąć, że selekcjonujący lekarze kierują kilkaset kobiet do bloku 10 tylko ze względu na ewentualność, że kiedyś w przyszłości będą mogli po nie sięgnąć i użyć do doświadczeń? Budynek można przecież w każdej chwili zapełnić dowolną liczbą więźniarek. Wiele przemawia więc za tym, że uzupełnianie stanu obłożenia bloku nie odbywa się bez związku z bieżącymi pracami i że to nie jakieś ewentualne, lecz konkretnie zaplanowane eksperymenty prowadzą do zwiększania liczby kobiet na bloku doświadczalnym. Zapowiedziane przez Clauberga w liście do Himmlera „udoskonalenia" są zapewne powodem kierowania do bloku 10 kobiet w czerwcu i lipcu 1943. Nasuwa się też przypuszczenie, że podczas selekcji w dwóch kolejnych miesiącach Clauberg myśli przede wszystkim o własnej serii doświadczeń, ale prawdopodobnie także o oczekiwaniach „Instytutu Higieny" SS, którego nowa centrala została właśnie ukończona w Rajsku. Natomiast byli współpracownicy placówki, jak doktor Hans Münch, utrzymują później, że ich rzekomo niewinne eksperymenty służyły jedynie do tego, by ratować kobiety przebywające w bloku 10 przed przeniesieniem do Birkenau i od pewnej niemal śmierci.

Nad krwią więźniarek bloku 10 współpracownicy „Instytutu Higieny" SS pracują najwcześniej od sierpnia 1943. Relacje ocalonych dotyczą okresu dopiero od tego momentu. Zaczynają się one od wzmianek o obowiązkowym oznaczaniu grupy krwi. Rywka Grynberg na przykład wspomina, że eksperymenty zaczęły się osiem dni po jej przybyciu do Auschwitz – przyjechała 2 sierpnia 1943 z Drancy.

„Oznaczyli mi grupę krwi". Roosje Glasbeck przybyła 16 sierpnia 1943 roku z transportem z Mechelen. Przypomina sobie, że u nowo przybyłych w pierwszym tygodniu po spisaniu personaliów oznaczono tylko grupę krwi.

Dr Slavka Kleinová, w Auschwitz od 2 sierpnia 1943, relacjonuje: „Każda z nowo przybyłych poddana została badaniu krwi". Ona sama kieruje niewielkim laboratorium ulokowanym na piętrze między obiema salami sypialnymi, zlecenia otrzymuje z Rajska. Pierwotnie do tej pracy przewidziana była Pola Płotnicka, galicyjska Żydówka z Tyczyna, która jednak nie znosi widoku krwi i dlatego przeniesiona zostaje do laboratorium serologicznego na parterze. Kleinová ma jeszcze dwie współpracowniczki z Francji, które przybyły tym samym transportem co ona. „Była bardzo przyzwoita, nie widywało się jej za często, bo przez cały dzień siedziała w swoim pomieszczeniu z dwiema pielęgniarkami. Tam odbywały się także eksperymenty, które musiała wykonywać dla Moffen", mówi Froukje de Leeuw o swej koleżance. Asystentkami są Marta „Perełka" Gutermann, lat trzydzieści trzy, i Hadassa Lerner, lat trzydzieści jeden, obie, podobnie jak Kleinová, zdeklarowane komunistki.

Aż do całkowitego wyczerpania

Małe laboratorium z jednej strony włączone jest do projektu badawczego, to znaczy do produkowania osocza do sprawdzania grupy krwi. Jest na nie „ogromne zapotrzebowanie w armii, by można było oznaczać grupę krwi do tatuowania jej u żołnierzy". Zleceniodawcą jest według późniejszego zeznania Hansa Müncha naczelny szef „Instytutu Higieny" Waffen-SS w Berlinie, profesor Joachim Mrugowski. Celem jest zbadanie, czy przy użyciu określonych metod można podwyższyć miano aglutynacji danej grupy krwi. Münch: „Liczono na to, że wstrzykując pewną ilość krwi przeciwnych grup, można będzie podwyższyć naturalne miano, tak jak się to dzieje w przypadku wszystkich aktywnych uodpornień w chorobach infekcyjnych". W tym celu pobiera się więźniom krew w „małej i średniej ilości (od dwudziestu do stu pięćdziesięciu ml)". „Duże pobrania" u kobiet w ilościach „około trzystu ml i więcej" potrzebne są do innych celów, mianowicie „do uzupełniania rezerw dla produkcji potrzebnej w armii surowicy".

Nana Sanders relacjonuje, że natychmiast po skierowaniu jej do bloku 10 rozpoczęto pobieranie krwi. Pobrano jej dwieście pięćdziesiąt ml, zaraz potem zemdlała. Przydzielono ją do „grupy iniekcyjnej". „Od samego początku wykorzystywano mnie do pobierania krwi w znacznych ilościach", mówi też Margaretha Speelman. „Najbardziej uprzywilejowane z nas posyłano do laboratorium na »badanie krwi«", opowiada Mira Honel z Paryża. „Mówiono nam, że nasza krew trafia do laboratorium w Rajsku i że zakonserwowana ma służyć rannym żołnierzom", wspomina Inge Heimann, która ze zdumieniem porównuje takie postępowanie z oficjalną propagandą. „Uważałyśmy to za nadzwyczaj nielogiczne". „Często pobierano mi krew dla żołnierzy", relacjonuje wtedy siedemnastoletnia Masal Arnaldes z Salonik. Augusta Nathan, której te zabiegi nie dotyczą, relacjonuje: „Inna grupa musiała oddawać krew dla rannych żołnierzy na froncie. Żydowską krew!!".

Rosa Katoen także musi służyć jako dawca krwi:

„Ściągano mnie do oddawania krwi i często – niekiedy trzy razy w tygodniu – pobierano mi większe ilości, aż do czasu, gdy fizycznie nie byłam jej już w stanie oddawać". Mówi, że była „największą krwiodawczynią" na bloku. Przez sześć tygodni pobierają jej krew, potem jest przerwa, także sześciotygodniowa, po czym cykl zaczyna się od nowa. Także Gerda Mueller zaliczała się do tych, które oddawały wielkie ilości krwi. Co dwa tygodnie pobierano jej dwieście pięćdziesiąt ml, któregoś razu tyle, że „omal się przez to nie przekręciła". A Margit Fried relacjonuje: „Używano mnie najpierw do oddawania krwi i w nieregularnych odstępach musiałam ją oddawać tak długo, aż któregoś dnia upadłam bez przytomności i zostałam zaniesiona na rewir". Tauba Friszmann kilkakrotnie musi znosić „pobrania krwi aż do całkowitego wyczerpania", u Aleidy van Gelderen są to „większe ilości krwi" co dwa tygodnie, Greta Wittenburg, w tamtym czasie lat dwadzieścia cztery, wspomina „najczęściej duże" pobrania, w przybliżeniu od ośmiu do dziesięciu razy.

Wszyscy krwiodawcy nagradzani są „culagą" – ekstraracjami. Raz jest to dodatkowy talerz zupy, często także kawałek kiełbasy i chleba.

Wzajemna tolerancja odmiennych grup krwi testowana jest na różne sposoby. Rywka Grynberg dowiaduje się, że ma grupę krwi 0. Pobierają jej mniej więcej osiem razy krew i wstrzykują współwięźniom, którzy mają inną grupę. Jej z kolei wstrzykują po kolei krew więźniów, która nie jest zgodna z jej grupą. Grynberg: „Nie wiem, w jakim celu dokonywano tego mieszania, zapewne, aby zbadać wynik łączenia grup krwi w celach leczniczych, po tym bowiem pobierano ode mnie jeszcze kilka razy większe ilości krwi. W tym czasie nie dokonywano na mnie żadnych innych eksperymentów".

Także Jeanette Kahn przypomina sobie wstrzykiwanie krwi innej grupy. Musiała się następnie kłaść do łóżka, gdyż mówiono jej, „że będzie się po tym źle czuła". Hélene Gesundet, w Auschwitz od 20 lipca 1943 roku, ma pierwotnie otrzymać od razu zastrzyk od Clauberga. Ale ponieważ akurat ma menstruację, zostaje odesłana z powrotem do sali. Być może Clauberg już jej nie potrzebuje, gdyż teraz zostaje przydzielona do grupy, której członkom wstrzykuje się do żył obcą krew – z następującym skutkiem: „Za każdym razem cierpiałam z powodu reakcji ogólnej, z dreszczami, drgawkami i stanami nerwowymi, które trwały mniej więcej pół godziny i pozostawiały utrzymujące się jeszcze przez wiele dni osłabienie. Wiedziałyśmy, że chodzi o przetaczanie krwi niezgodnej z własną grupą". Lotte Geisenheimer opowiada, że wstrzyknięcie krwi obcej grupy wywołało u niej wysoką gorączkę, która spadła dopiero wtedy, gdy lekarz, zaglądający do niej co godzina, dał jej następnego ranka tabletkę. Betsy Goudsmit mówi, że jej własna grupa krwi A nie wykazała po wstrzyknięciu krwi grupy 0 żadnej reakcji. Slavka Kleinová relacjonuje:

„Wszystkim pacjentkom, u których stwierdzono przynależność do grup A2 i B3, wstrzyknięto niewielką ilość krwi (cztery ml i szesnaście ml cytrynianu sodu), aby uzyskać wyższe miano aglutynacji".

To prawda, przyznaje lekarz SS Hans Münch, że „po tego rodzaju dożylnych iniekcjach krwi występowała wysoka gorączka, a także inne ciężkie reakcje ogólne". „To zwykła reakcja organizmu".

Krew pobierana też jest w niewielkich ilościach, kobiety oddają wtedy najczęściej objętość probówki. Z tej krwi, jak zgodnie potwierdza wielu świadków, wytwarzane jest suche osocze do testów na grupę krwi. Netty Kahn mówi, że przez dłuższy czas „prawie codziennie pobierano jej pełną probówkę krwi", dwa lub trzy razy także większą ilość. Ma krew grupy A, podobnie jak Marianne Halberstadt, która dwa, trzy razy w tygodniu musi napełniać „małe fiolki" swoją krwią.

Hilda Tenenbaum opowiada, że „jakiś dr Weber" wielokrotnie „pobierał jej dość duże ilości krwi". Podobnie Marja Redlich, której Weber tak długo pobiera po sto ml krwi, aż w maju 1944 roku zachorowała na żółtaczkę. Także Reintje de Groot wymienia „niejakiego dr. Webera", który „dawał jej zastrzyki". Reintje Fransman mówi, że otrzymała od Webera zastrzyk w prawe ramię. Spuchło ono po nim i dostała gorączki. Następnego ranka Weber zrobił jej zastrzyk w drugie ramię, wtedy gorączka i opuchlizna się cofnęły.

Nie poczuwam się do winy

Sprawą pobierania krwi od kobiet w bloku 10 nie zajęli się jeszcze w sposób systematyczny ani historycy, ani sądy. Relacje świadków na ten temat zbierano tylko przy innej okazji. Może to wynikać choćby z faktu, że szkodliwość owego zabiegu dla organizmu w porównaniu z przymusową sterylizacją jest zdecydowanie mniejsza, chociaż właśnie pobieranie dużych ilości krwi z osłabionych organizmów kobiet powodowało znaczne szkody zdrowotne. Nie trzeba specjalnie podkreślać tego, że nikt dobrowolnie krwi nie oddawał, nawet jeśli potocznie mówi się w tym kontekście o „dawaniu krwi". Z wymienionych powodów nie wiemy też, czy organiczne reakcje „dawców krwi" analizowane były pod względem medycznym. Ponieważ osoby poddawane doświadczeniom z reguły nie orientowały się, w jakich celach pobierano im krew, nie zawsze potrafiły jednoznacznie wskazać, kto ponosił za to odpowiedzialność.

Niewielkie, ulokowane między dwiema górnymi salami bloku 10 laboratorium sprawiało na osobach niewtajemniczonych w szczegóły wrażenie, że działa ono na własną odpowiedzialność. Tak jednak nie było. Przypuszczalnie tylko dlatego, że ich o to nie pytano, w procesach przeciwko Claubergowi czy Schumannowi ocaleni rzadko wymieniają takie osoby, jak choćby odpowiedzialnego kierownika „Instytutu Higieny" SS, obersturmführera SS, dr. Brunona Webera. Ten, jak twierdzi Mieczysław Kieta, poświęcał badaniom nad grupami krwi „najwięcej uwagi", podobnie jak stworzeniu uproszczonej metody określania grup krwi. „To był sukces więźnia dr. Lewina i jego towarzyszy niedoli obozowej, sukces, który, jak można było usłyszeć z krążących pogłosek, Weber przypisał sobie". W każdym razie nie było tak, jak podał do protokołu Weber w 1946 roku: „Nie poczuwam się do żadnej winy, przeciwnie, zawsze dbałem o dobro więźniów". Gdyby tak rzeczywiście było, to więźniarki z bloku 10 na pewno by to odczuły. Irena Kasman na przykład miała inne wrażenie: „Bardzo się bałyśmy tych kolejnych eksperymentów". Kiedyś mówiło się, że osoby od doświadczeń Clauberga są jego „protegowanymi" i znajdują się jakoby pod jego ochroną. Mimo to dokonywano wśród nich selekcji i wcale nie były chronione przed dalszymi eksperymentami u innych lekarzy.

Autor jest niemieckim dziennikarzem i historykiem. Wykłada antropologię kulturową w Instytucie Kulturoznawczych Studiów Empirycznych na uniwersytecie w Tybindze. Napisał m.in. głośną książkę „Die Namen der Nummern" [2004], w której zidentyfikował wszystkie ofiary zamordowane w komorze gazowej obozu koncentracyjnego Natzweiler-Struthof.

Książka Hansa-Joachima Langa, „Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz", przeł. Eliza Borg, ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Marginesy, Warszawa 2019

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Regularnie można spotkać się z twierdzeniami, że grupy doświadczalne w bloku 10 ściśle od siebie oddzielano. To wrażenie nie do końca jest fałszywe, gdyż takie odseparowanie było w zasadzie zamierzone. W praktyce jednak nie zawsze obowiązywało. W Auschwitz obowiązkiem była wyłącznie śmierć.

Wyraźnie wyodrębniona jest grupa kobiet, którymi interesował się Clauberg [Carl Clauberg, ginekolog – red.]. Większość wybranych przez siebie osób chce on pozostawić w bloku także po ich sterylizacji na nieokreślony jeszcze czas. Tylko w ten sposób będzie mógł obserwować, czy skutek jego zabiegów jest trwały. Tak więc osoba objęta jego doświadczeniami może czuć się względnie bezpiecznie, niezagrożona przeniesieniem do komanda roboczego. Jeśli jednak ktoś chce uniknąć eksperymentów Clauberga, nie jest to całkiem niemożliwe, trzeba jedynie rozważyć trudne do przewidzenia konsekwencje wiążące się z przeniesieniem do Birkenau. Znajdują się tam nie tylko bloki ogromnego obozu kobiecego, ale i krematoria. Ilse Nussbaum tak kreśli istniejący zakres swobody:

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał
Plus Minus
„Pułapka na myszy”: Mieszczańska stateczność podszyta obsesją
Plus Minus
Jan Žižka, czyli ręka boga
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Bartosz Marczuk: Przyszedł „zapyziały” rząd PiS i wdrożył supernowoczesne 500+