Rzeczywiście, w raporcie Komisji Europejskiej możemy przeczytać, że posługiwano się pożarem paryskiej Notre Dame do „ilustrowania rzekomego upadku Zachodu i wartości chrześcijańskich w Unii Europejskiej". Uderza tu sformułowanie o „rzekomym upadku wartości chrześcijańskich". Ale to i tak najmniejszy problem. Chwila szperania w sieci pozwala ustalić, że materiałem prasowym, na który powołuje się raport KE, jest artykuł w polskojęzycznym serwisie Sputnik, a więc portalu prowadzonym przez rosyjską państwową agencję informacyjną. Otóż publicystka Sputnika... wyśmiewała polskich konserwatystów (wymienia Tomasza Terlikowskiego, Rafała Ziemkiewicza czy Krystynę Pawłowicz), którzy w pożarze Notre Dame dopatrywali się specjalnej symboliki, choć w XXI wieku ludzkość wysyła rakiety w kosmos i podbija świat.
Jednak dla unijnych urzędników ten wpis stał się dowodem na to, że to rosyjska propaganda przekonywała, iż pożar jest symbolem upadku Europy. Można by uznać, że to nawet zabawne, iż raport dotyczący rosyjskiej dezinformacji sam posługuje się dezinformacją. Ale tak naprawdę to wszystko jest bardzo smutne. Bo dochodzimy tu do jeszcze głębszego problemu. Otóż intencja profesora Balcerowicza jest jasna: skoro tezę o kryzysie wartości w Unii głoszą rosyjskie media, to jeśli ktoś w Polsce głosi podobne poglądy, to jest albo pożytecznym idiotą, albo agentem Rosji. Nowa polityczna poprawność nie pozwala więc mówić o tym, że Unia wyrzeka się swych chrześcijańskich korzeni.
Przykładów jest więcej. Jakiś czas temu pisałem o doskonałej książce Timothy'ego Snydera, w której jednak rozczarowało mnie m.in. to, że w protestach we Francji przeciwko ustawie prezydenta Hollande'a zrównującej związki jednopłciowe z małżeństwami Snyder widzi wyłącznie rękę Władimira Putina. Nie miejmy złudzeń: tu nie chodzi wcale o walkę z rosyjskimi wpływami w Europie. To element wojny ideologicznej. Jeśli katolicy sprzeciwiają się małżeństwom jednopłciowym, zapisywani są do drużyny Putina. Jeśli mówią o ochronie rodziny czy sprzeciwiają się aborcji, gdy papież mówi o gender – znów słyszymy: „Putin". Prezydent Rosji staje się sposobem na zamykanie ust środowiskom konserwatywnym. A swoiste reductio ad Putinum jest narzędziem nowej politycznej poprawności rugującej chrześcijański punkt widzenia.
To podwójnie nieuczciwe. Po pierwsze dlatego, że to swego rodzaju cenzura. Jeśli w jakimkolwiek punkcie czyjeś wartości są zbieżne z ideologią Putina, nie wolno mu o nich mówić. A tak się składa, że Putin przyjął właśnie ultrakonserwatywną wizję Rosji, której zagraża zdeprawowany Zachód. Po drugie dlatego, że instrumentalizując Putina w wojnie z konserwatystami, relatywizuje się prawdziwe zagrożenie, jakim jest ten polityk dla Europy i Zachodu.
Działania rosyjskiej dezinformacji są faktem, są prowadzone na szeroką skalę. Rosja jest realnym i największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa naszego regionu. Sprowadzenie tego zagrożenia do ideologicznych wojenek osłabia percepcję prawdziwego zagrożenia i obraża ofiary putinowskiego reżimu. W Rosji giną ludzie, zamykani są opozycjoniści i dziennikarze, każdy dzień przynosi kolejne ofiary konfliktu na wschodniej Ukrainie. Oni wszyscy cierpią i giną nie z powodu żadnego konkretnego światopoglądu, ale dlatego, że są politycznymi przeciwnikami nowego cara. I pamiętając o nich, nie wolno niebezpieczeństwa, jakim jest putinowski reżim, relatywizować.