Liberalizm wydawał mi się wtedy naturalną konsekwencją demokratycznych przemian i jak wielu ludzi nie wnikałam w istotę tej idei. Zasadę „obrony słabszych" rozumiałam jako postęp cywilizacyjny, w którym ludzie spychani na margines mają zostać równoprawnymi członkami społeczeństwa. Życie ludzi niepełnosprawnych i stosunek do nich jest przykładem takiego postępu. Jednocześnie żyjąc i pracując wśród ludzi, którym liberalizm jest bliski, nieraz konfrontowałam się z nim i nieraz stawałam wobec pytań czy rozczarowań.
Dziś, po wielu doświadczeniach, zaczynam się zastanawiać, co właściwie kryje się za pytaniem o poglądy. Mam coraz silniejsze poczucie, że w rzeczywistości brzmi ono: ty jesteś nasza czy nie nasza? Sama nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Jestem „nasza", dopóki za „nami" stoi uczciwa idea. Nie jestem „nasza", kiedy idea jest jedynie słuszna i nie podlega krytyce. Czujność wobec idei liberalnej pozwala spojrzeć na wszystko wyraźniej i nie dać się oszukać. Być może dla jeszcze bardziej czujnych niż ja stratą czasu jest zajmowanie się osobą Margot, bo to podgrzewanie i tak już gorącego tematu. Rzecz w tym, że temat jest przerabiany jednakowo i tylko od strony tożsamości seksualnej osoby – dla jednych przestępczej, dla drugich ikonicznej.
Od razu uprzedzam, że będę pisała w formie żeńskiej, skoro osoba ta czuje się od tego lepiej. Mało tego – „zadymy" nie są mi obce i rozumiem, że czasem trzeba działać drastycznie, nawet żeby polec, ale temat wywołać. Czujność jednak każe mi uważnie słuchać wypowiedzi pani Margot, choć nie mogę znaleźć niczego, co by mnie przy niej zatrzymało. Kocham Margot czy nienawidzę? Nie mam pojęcia, bo mimo starań nic o tej osobie nie wiem, a to, co słyszę, to pakiet sloganów, jak np. „chłopców zmusza się do zabaw samochodami". Czujność prowadzi mnie w inne rejony. Pani Margot chce ślubu kościelnego ze swoją partnerką, ale podkreśla, że ma też partnera, a jej partnerka ma inne partnerki. Ślub kościelny to przysięga wierności, często zresztą łamana przez „grzesznych katoli". Dlatego „niekatole" najczęściej ślubów kościelnych nie biorą, żeby nie robić tej „przereklamowanej szopki". Pani Margot jednak walczy o ślub kościelny. Nie pytam o jej seksualność, pytam tylko, dlaczego chce przysięgać Bogu wierność aż do śmierci, skoro oboje mają inne związki? Po co ta szopka – pytam, skoro według słów pani Margot Jezus kazał opuścić rodziny i dlatego pani Margot ze swoją rodziną zerwała. Czym jest ślub, jeśli nie założeniem rodziny?
Pani Margot na pytanie, z czego żyje, odpowiada, że czasem wybiera ze śmietników. Ktoś mógłby pomyśleć, że żyje w nędzy, bo jest prześladowana. Rzecz w tym, że pani Margot nie ceni sobie pracy jako takiej. Według niej praca nie jest konieczna w życiu człowieka. No nie wiem. Pani Margot zjada „vege pickę" przynoszoną przez wielbicieli kolektywu. No tylko że ktoś tę „pickę" zrobił, czyli pracował, żeby pani Margot mogła napełnić żołądek. Ktoś kupił składniki za wypracowane pieniądze. Widzę panią Margot – młodą, chyba zdrową, sadząc z siły i temperamentu. Dlaczego jak inni zdrowi i silni nie idzie do pracy? Odpowiedź znajduję w jednym zdaniu: zrzutki i jedzenie robią ci, którzy „afirmują nas w całości".
A więc nie tolerancji, ale afirmacji oczekuje pani Margot. Afirmacja, a zatem dary i kult, i jedzonko, a ty haruj na to, jak taki głupi jesteś i pracujesz. Tego chce Pani nauczyć sobie podobnych? Powiem jedno – nie ma takiego słowa, takiego gestu i takich kół do rozkręcenia, które by równoważyły to, co chciałabym powiedzieć pani Margot, ale się powstrzymam. Jako kobieta powiem tylko – kompromituje Pani inne kobiety, które wiele zrobiły, żeby pracować tak jak mężczyźni. I pracujemy, chociaż czasem się pada na nos. I ten kobiecy nos mi podpowiada, że wielką cwaniarą jest Pani, Pani Margot.