Gdy okazało się, że z powodu tej uchwały mogą przepaść fundusze unijne czy norweskie (razem kilkadziesiąt milionów złotych), radni ponownie zajęli się sprawą. Za odrzuceniem pierwotnej uchwały było tym razem dziewięciu radnych. 11 zdecydowało się ją podtrzymać. I choć, jak widać, liczba jej przeciwników wzrosła, radni postanowili dać świadectwo przywiązaniu do tradycyjnych wartości i nie cofać się przed tęczową nawałą. By uczcić to zwycięstwo, zdecydowali kilka dni później przyjąć kolejną uchwałę, ogłaszającą Kraśnik strefą wolną od 5G i wi-fi. Chylę czoło przed zaradnością radnych, którzy słysząc z ust polityków, jak wielkim zagrożeniem jest ideologia LGBT, postanowili chronić przed nią młodzież, a zapewne czytając w sieci, że 5G przenosi koronawirusa, zdecydowali się włączyć w walkę z pandemią. Warto podkreślić troskę o najmłodszych: uchwała wzywała dyrektorów szkół do wyłączenia routerów wi-fi, które demoralizują polską młodzież i ponoć bez wiedzy rodziców potrafią zmienić płeć dziecka. Myślę, że sprawą powinien się zainteresować rzecznik praw dziecka mecenas Mikołaj Pawlak. A nie, przepraszam, to inna historia. Nie wiem, dlaczego przy pisaniu felietonu o ludziach, którzy ośmieszają idee, o które walczą, przyszedł mi do głowy RPD. Zapewne dlatego, że opowiadał ostatnio w mediach, że nie dopuści, by w całej Polsce, tak jak w Poznaniu, edukatorzy seksualni po cichu zmieniali dzieciom płeć. Bez użycia 5G!




W sprawie wpływu szkodliwego promieniowania okazało się, że radni Kraśnika nie mają już tak twardych kręgosłupów i dali się przekonać przedstawicielom zlikwidowanego właśnie Ministerstwa Cyfryzacji. Uchwała przeciwko szkodliwemu promieniowaniu została anulowana, ale Kraśnik na długo wszedł do zbiorowej wyobraźni jako synonim kołtuństwa i bigoterii. A przy okazji słuszna troska o rodzinę została na trwale związana w głowach Polaków z homofobią i teoriami spiskowymi. Nie polepszyła sytuacji informacja z ubiegłego tygodnia, że radni Kraśnika chcą zmienić nazwę lokalnego klubu sportowego LKS Tęcza.

Dlatego gdy kilka dni temu media obiegła informacja, że rząd chce promować patriotyzm poprzez ogólnopolską akcję stawiania masztów z biało-czerwoną flagą, wiedziałem, że skończy się rechotem. Hasło „maszt" szybko znalazło się wśród najczęściej używanych w internetowych wyszukiwarkach i mediach społecznościowych. Komentarze były jednoznaczne i trudno się zresztą dziwić. Nie sposób sobie bowiem wyobrazić, w jaki sposób Polacy mieliby nagle zacząć czuć miłość do ojczyzny, widząc w każdej gminie łopoczącą flagę.

Lubię wywieszać flagę przed domem w przeddzień narodowych świąt, bardzo lubią to też nasze dzieci. Na tym właśnie polega różnica. Gdy robi się to spontanicznie w domu, budzi się zainteresowanie najmłodszych, oddolnie buduje patriotyczne nastawienie. Dobrym pomysłem na 100. rocznicę niepodległości było zbieranie zgłoszeń do wspólnego śpiewania hymnu. Zostańmy zresztą przy tej rocznicy, bo po obchodach prócz niesmaku pozostały ławeczki z odłażącą farbą i niezrealizowane plany kolejnych muzeów. Jeśli państwo, które jest w stanie zaskoczyć setna rocznica odzyskania niepodległości, które w ostatniej chwili daje obywatelom dzień wolny i od dekady nie potrafi zbudować Muzeum Historii Polski, bierze się do stawiania masztów niepodległości, to zaczynam mieć obawy, że skończy się jak w Kraśniku.