Chrabota: Czy Zenek Martyniuk mógłby zostać gwiazdą k-popu?

Najkrótsza odpowiedź na tytułowe pytanie brzmi, że oczywiście nie, ale naprawdę liczy się ta dłuższa. Dlaczego supergwiazdor disco polo, polskiej odmiany narodowego popu, nie miałby szans stawać w szranki z gwiazdami koreańskimi? Takim na przykład boysbandem VIXX albo grupą iKON, nie wspominając już o Wanna One czy formacji Momoland?

Publikacja: 28.02.2020 18:00

Chrabota: Czy Zenek Martyniuk mógłby zostać gwiazdą k-popu?

Foto: Wikimedia Commons, Attribution-ShareAlike 3.0 Unported (CC BY-SA 3.0), Piotr Morawski

Dziwne nazwy? Dla czytelników „Plusa Minusa" bez wątpienia. Ale dla fanów K-popu, a są ich nad Wisłą i w szerokim świecie dziesiątki, jeśli nie setki milionów, to absolutni idole. Nie tylko bardziej znani, ale również o niebo lepsi technicznie od Zenka Martyniuka, choćby nawet szef TVP Jacek Kurski przekonywał, że jest inaczej. W konkurencji z nimi Zenek nie ma szans, o czym za chwilę.




Zacznijmy jednak od korzeni (wtajemniczeni wiedzą, że mam coś na ten temat do powiedzenia). Otóż rodowód disco polo jest bardzo podobny do rodowodu country and western, słowiańskiej polki czy niemieckiej Volksmusik. Zasadniczo zawsze chodziło o to, by bywalcy wiejskich chrzcin i wesel, kiedy już dokonają spustoszeń wśród podanych alkoholi, mieli przy czym potupać. To tupanie wychodziło zresztą zawsze lepiej w krajach germańskich. Nad Wisłą rolę katalizatora tupania do pewnego momentu pełniły kapele ludowe, czasem Cyganie, a od kiedy zaczęto handlować keyboardami, pierwszeństwo przejęli lokalni grajkowie wyposażeni w taki właśnie sprzęt. I co ważne, liczył się głównie on, instrument, na którym można było do podawanego z automatu rytmu wygrywać paluchami najprostsze melodie. Słuch, głos, zdolności kompozytorskie miały drugorzędne znaczenie. Teksty? Możliwie proste i najlepiej śmieszne. Tupanie powinno się wszak odbywać w przyjemnej atmosferze.

Tak właśnie, dusząc się tytoniowym dymem i oparami alkoholu, zaczynali swoje kariery późniejsi królowie disco polo: Sławek Świerzyński, Marcin Miller czy wspomniany Zenek. Oraz królowe, a wśród nich postać pierwszoplanowa – Shazza.

Narodziny disco polo mamy więc za sobą. Potem był tryumf komercyjny. Kasety, które sprzedawano w całym kraju w milionowych nakładach. Ludzie byli tej świeżej, prostej muzyki naturalnie spragnieni. A nakłady pompował jej programowy brak w zarządzanej przez „profesjonalnych redaktorów" publicznej telewizji i radiu. Kto oswoił media z disco polo? Rzecz jasna Polsat i słynny niedzielny program „Disco Relax". Właśnie takie były początki.

A co jest dziś? To wiemy. Wróćmy jednak do muzycznych analogii. Country and western też wywodziło się z ludowych potańcówek. Podobnie niemiecka Volksmusik. Tyle że w obu tych gatunkach doszło do rafinacji substancji artystycznej. Wykonawcami zainteresowali się profesjonalni menedżerowie, w promocję i jakość zainwestowano poważne sumy. Do sesji nagraniowych dołączyli profesjonaliści. A awantury w remizach zastąpiono profesjonalnymi salami koncertowymi i festiwalami. Cały problem z disco polo polega na tym, że przez ponad 30 lat obecności tej muzyki na polskiej scenie – chciałoby się powiedzieć: kulturalnej – nic się nie zadziało w sprawie jej awansu artystycznego. Ani Sławek, ani Zenek nie nauczyli się śpiewać, ich partnerzy muzyczni grać, a przebojami wciąż są nieśmiertelne „Majteczki w kropeczki" czy inne „Oczy zielone". A nie są to za żadne skarby przeboje na poziomie „Love Me Tender", „Ring of Fire" czy „Rowhide".

I tu wróćmy do K-popu. Podobna geneza, ale jaka ewolucja! Z prostych występów dyskotekowych narodził się ogromny biznes. Nowoczesne wydawnictwa, poświęcone tylko tej muzyce talent shows, osobne listy przebojów, stacje radiowe, kanały telewizyjne i streamingowe. Miliony zaangażowane w kreację, specjalną stylistykę stroju, makijażu, chirurgii plastycznej. Wydawnictwa, marketing, fankluby. Koreański pop najpierw podbił Azję, potem Amerykę, a teraz podbija świat. Można się oczywiście śmiać z tej cukierkowej kultury, naśmiewać z jej estetyki, ale trudno temu zjawisku odmówić przebojowości i profesjonalizmu.

I jak na tym tle wygląda lansowany na siłę przez TVP smutny artysta Zenek? Myślę, że rację mają ci, którzy uważają, że Kurski zrobił mu tylko krzywdę. Dopóki grywał sobie chłopina w remizach i na festiwalach disco polo, był szczęśliwym, kochanym przez fanów człowiekiem. A teraz? Jak się czuje jako zakładnik kwestii narodowego gustu, obiekt hejtu i uwielbienia, instrument wyborczych ambicji prezesa? Czy jest mu z tym dobrze? Przecież musi rozumieć, że jest obiektem marketingowej gry. Bo o ile w Polsacie przed laty jego twórczość pojawiała się w stosownej proporcji, o tyle Kurski chce dziś nim zastąpić Niemena i Chopina, by nie wspomnieć K-popu. Nie ma takiej możliwości. Nie ma na to szansy. Wystarczy spojrzeć w lustro i posłuchać się z taśmy. Odejdzie z Kurskim. Ot, cholerny los.

Dziwne nazwy? Dla czytelników „Plusa Minusa" bez wątpienia. Ale dla fanów K-popu, a są ich nad Wisłą i w szerokim świecie dziesiątki, jeśli nie setki milionów, to absolutni idole. Nie tylko bardziej znani, ale również o niebo lepsi technicznie od Zenka Martyniuka, choćby nawet szef TVP Jacek Kurski przekonywał, że jest inaczej. W konkurencji z nimi Zenek nie ma szans, o czym za chwilę.

Zacznijmy jednak od korzeni (wtajemniczeni wiedzą, że mam coś na ten temat do powiedzenia). Otóż rodowód disco polo jest bardzo podobny do rodowodu country and western, słowiańskiej polki czy niemieckiej Volksmusik. Zasadniczo zawsze chodziło o to, by bywalcy wiejskich chrzcin i wesel, kiedy już dokonają spustoszeń wśród podanych alkoholi, mieli przy czym potupać. To tupanie wychodziło zresztą zawsze lepiej w krajach germańskich. Nad Wisłą rolę katalizatora tupania do pewnego momentu pełniły kapele ludowe, czasem Cyganie, a od kiedy zaczęto handlować keyboardami, pierwszeństwo przejęli lokalni grajkowie wyposażeni w taki właśnie sprzęt. I co ważne, liczył się głównie on, instrument, na którym można było do podawanego z automatu rytmu wygrywać paluchami najprostsze melodie. Słuch, głos, zdolności kompozytorskie miały drugorzędne znaczenie. Teksty? Możliwie proste i najlepiej śmieszne. Tupanie powinno się wszak odbywać w przyjemnej atmosferze.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy