Nic zatem dziwnego, że jedyny syn w rodzinie już jako dwunastolatek zaczął edukację w lokalnej szkole religijnej, a rok później w seminarium w Qom, swoistym szyickim Watykanie. Przez kilka kolejnych lat do jego nauczycieli należeli najbardziej poważani ajatollahowie, może z wyjątkiem Chomeiniego, który już wówczas żył na emigracji. Jego nauki Hasan przyswajał sobie zapewne jak wszyscy – z przemycanych i przegrywanych chałupniczymi metodami kaset magnetofonowych. Co ciekawe, w przeciwieństwie do wielu innych przyszłych przywódców rewolucji po siedmiu latach w Qom zdecydował się jeszcze na studia prawnicze na świeckim Uniwersytecie Teherańskim. Może dlatego też do dziś pozostaje ledwie hodżatoleslamem, czyli duchownym stosunkowo niskiej rangi.
Pod koniec lat 70., u progu rewolucji islamskiej, Rouhani, jak wielu zwolenników Chomeiniego, był już we Francji. Gdy w Teheranie tłumy plądrowały pałace szacha i siedziby reżimowej bezpieki, on pozostawał daleko. Ale nie był bezczynny. „Duchowny średniego szczebla, o pochodzeniu z klasy średniej, który zmienił nazwisko z nieco zbyt arystokratycznie brzmiącego Fereidun na cnotliwe Rouhani, co po persku oznacza »wierzącego«" – opisywał lapidarnie przyszłego prezydenta w „Demokracji ajatollahów" Hooman Majd, wychowany w Ameryce Irańczyk, który po latach postanowił pomieszkać trochę w ojczyźnie, pisząc demaskatorskie książki o elitach republiki.
Zmiana nazwiska nie nastąpiła jednak z dnia na dzień. Tropiący korzenie prezydenta Iranu dziennikarze i historycy doszukali się wzmianek wskazujących, że posługiwał się on oboma nazwiskami jeszcze przez dobrą dekadę, a nawet podczas studiów doktoranckich w Glasgow w połowie lat 90. „Był w dobrych relacjach z innymi studentami" – wspominał na łamach dziennika „The Guardian" jeden z jego ówczesnych wykładowców, emerytowany profesor Glasgow Caledonian University Hassan Amin. „Wiele razy jadł w kantynie dla studentów, czasem zabierałem go też do restauracji dla wykładowców. Wybrał Wielką Brytanię, bo miał szacunek dla systemu prawnego w tym kraju" – dodawał.
Ten respekt dla niezbyt lubianego w Iranie dawnego kolonialnego patrona nie utrudniał jednak Rouhaniemu kariery. Już od 1980 r. był deputowanym do Madżlisu, irańskiego parlamentu. Potem reorganizował spacyfikowaną przez ajatollahów armię, tworzył media publiczne w republice, wędrował poprzez kolejne instytucje państwa. W 1989 r. zaczął kierować Najwyższą Narodową Radą Bezpieczeństwa, ciałem doradzającym ajatollahowi Alemu Chameneiemu, następcy Chomeiniego (kierował Radą aż do 2005 r.), od 1992 r. był wiceprzewodniczącym Madżlisu. Kierował też zespołem negocjującym z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej przyszłość irańskiego programu nuklearnego.
Kariera z pozoru niezbyt spektakularna. W stosach prac poświęconych Iranowi dzisiejszy prezydent jest co najwyżej wymieniony jako jeden z urzędników reżimu z drugiego szeregu. Mimo ośmiu lat u władzy nie dorobił się ani jednej biografii, podczas gdy jego drapieżny poprzednik Mahmud Ahmadineżad mógłby ustawić na półce co najmniej kilkanaście poświęconych sobie pozycji. Nawet cytowany wyżej Hooman Majd poświęca mu zaledwie wspomnianą wyżej wzmiankę. Ale też z takich małych napomknięć można zbudować obrazek wytrawnego gracza, który uchodzi za jednego z najlepiej zorientowanych we frakcyjnych podziałach i osobistych antypatiach polityków w Iranie.
Jego atutem była umiejętność równoczesnego demonstrowania posłuszeństwa wobec przywódców republiki, a przy nieoficjalnych okazjach prezentowania się jako trzeźwo myślący pragmatyk. „Najbardziej interesujące było spotkanie z Hasanem Rouhanim" – notował Amiram Nir, izraelski dziennikarz i jeden z bohaterów afery Iran–Contras w drugiej połowie lat 80. Pośredniczący w próbie sprzedaży amerykańskiego uzbrojenia do Iranu, pogrążonego w wojnie z Irakiem, Nir nagrał wówczas swojego rozmówcę. „Oni ślą 3 miliony dolarów do Libanu, podczas gdy nam tu nie wystarcza nawet na podstawowe potrzeby ludzi i bezpieczeństwa kraju. Chcieliby zamienić Liban w drugą republikę islamską. Co za nonsens! Chciałem to powstrzymać, ale nie dałem rady" – miał pomstować Rouhani w rozmowie z Izraelczykiem.