Lukrowanie Grassa

Autor „Blaszanego bębenka” jako symbol dialogu sprzed lat bywa dziś parawanem dla dialogu pozorowanego. Wymiany opinii, która w imię szacunku dla osiągnięć sprzed lat ucieka od dyskusji o różnicach dnia dzisiejszego

Aktualizacja: 13.10.2007 11:57 Publikacja: 13.10.2007 04:48

Lukrowanie Grassa

Foto: KFP

Na uroczystości 80. urodzin Güntera Grassa pod patronatem prezydenta Gdańska jechałem z ogromną ciekawością. Co noblista ma do powiedzenia gdańszczanom rok po ujawnieniu jego służby w Waffen-SS? Jaki jest jego pogląd na przyczyny ochłodzenia relacji polsko-niemieckich? Trudno mi także uciec od własnego rozliczenia się z autorem „Blaszanego bębenka“. Jak postrzegałem go ćwierć wieku temu, a jak dziś? Dlaczego te dwa wizerunki tak bardzo dziś mi do siebie nie przystają?

– Jestem w swoim mieście, u siebie w domu – tymi słowy Grass ujmuje salę. Wydaje się, że jeśli paść mają jakieś słowa przeprosin czy autorefleksji, to stanie się to właśnie teraz. Szybko okazuje się jednak, że pisarz woli mówić o tym, jak bardzo ubodły go zeszłoroczne reakcje na epizod z jego młodości.

– Rok temu, w sierpniu, gdy ukazało się „Przy obieraniu cebuli”, zaczęła się inspirowana przez „Frankfurter Allgemeine Zeitung” bolesna kampania. Była tak zajadła, że uciekłem do pisania wierszy.Grass przypomina, jak wtedy napisał list z wyjaśnieniami do prezydenta Gdańska i że Lech Wałęsa, którego wzburzyła essesowska przeszłość pisarza, wycofał się w końcu z zastrzeżeń.

– W tym liście wyjaśniłem, że wszystko, co chciałem na ten temat powiedzieć, zawarłem w książce. Reakcje na moje niełatwe wyznania w Polsce były bardziej tolerancyjne niż w Niemczech – stwierdził. – Kiedy w Niemczech nasiliły się ataki na moją osobę, znalazłem pomoc właśnie ze strony polskiej. Sposób, w jaki w Gdańsku wysłuchaliście moich tłumaczeń, dał mi wtedy bardzo wiele siły.

Günter Grass – to nazwisko usłyszałem na początku lat 80. w Liceum nr 3 w gdańskim Wrzeszczu. Pochłanialiśmy wtedy stosy ambitnej literatury. Na tle książek Cortazara, Marqueza czy Borisa Viana wydany w czarnej PIW-owskiej serii „Blaszany bębenek” był dla nas, licealistów z Wrzeszcza, czymś zupełnie wyjątkowym. Jego akcja toczyła się przecież w naszej dzielnicy, w której się urodziłem i w której było moje niepokorne liceum. W dobrym tonie było odszukiwanie starych map Freie Stadt Danzig i odkrywanie, jak brzmiały niemieckie nazwy ulic związane bądź z życiorysem Grassa, bądź zapisane na kartach gdańskiej epopei.

Okazało się, że tak jak Grass urodziłem się w szpitalu położniczym na Klinicznej i chodziłem na religię, tak jak Grass, do kościoła Najświętszego Serca Jezusowego. W opisywanym w „Bębenku” parku Na Kuźniczkach popijałem z kolegami z liceum piwo z pobliskiego browaru, a ulicą Lelewela, gdzie mieszkał mały Grass, było najbliżej do mieszkania Wieśka Walendziaka, który mieszkał na nieodległym placu Wybickiego.

Po wojennym pokoleniu, któremu zblakłe niemieckie napisy na gdańskich kamienicach kojarzyły się z mową najeźdźców, do głosu dochodzili ci, których od dziecka intrygowały stare pamiątki po przedwojennym Gdańsku. Niezniszczony przez wojnę Wrzeszcz był jak skansen. Dziś to brzmi jak fraza z Huellego, ale jako dzieci naprawdę odkrywaliśmy z zaciekawieniem ślady przedwojennych czasów. Miałem w domu poniemiecki album z godłami państw z opakowań czekolad. Tkwił na półkach mieszkania przy ulicy Sobótki, gdy wprowadzili się tam w 1946 roku moi dziadkowie. Odkrywanie niemieckich śladów przeszłości Gdańska było tym łatwiejsze, że RFN nie kojarzył się nam już z państwem Hitlera. W stanie wojennym z Bundesrepubliki dostawaliśmy paczki od ewangelików, a ziomkostwa widzieliśmy tylko w komunistycznym dzienniku.

Przedwojenni gdańszczanie, jakich widywaliśmy, byli wyciszeni i przyjacielscy. Tak jak choćby Hans Eggebrecht, który powrócił po wielu latach do rodzinnego Gdańska, aby ufundować kościołowi św. Katarzyny carillon – system dzwonów zniszczonych przez wojnę. Wiedzieliśmy, że Grass walczył, by Niemcy pogodzili się z decyzją Brandta o uznaniu granicy na Odrze i Nysie.

W podziemnych pismach oburzano się na odmowę wydania Grassowi wizy w 1985 r. – generał Kiszczak obawiał się, że pisarz może przyjechać na gdański proces Michnika, Frasyniuka i Lisa. Byliśmy też dumni, że Grass uwiecznił w swojej książce bohaterską walkę obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, choć nieco konfundował nas ironiczny ton opisywania losów Jana Brońskiego. W 1987 roku furorę zrobiła w Gdańsku powieść „Weiser Dawidek” Pawła Huellego, który zapoczątkował nurt „archeologii pamięci”. W 1988 r. zadbałem, by w podziemnym piśmie gdańskiego regionu „Solidarności” uczcić 200. rocznicę urodzin słynnego gdańszczanina Artura Schopenhauera.Po 1989 roku opozycyjne pokolenie wychowane na Grassie w latach 80. mogło okazać swemu mistrzowi swoją wdzięczność. Każdy przyjazd niemieckiego pisarza był świętem. Wskazywano, że dzięki trylogii gdańskiej miasto weszło do światowej literatury. Gdańscy radni uhonorowali słynnego rodaka statusem honorowego obywatela. W miejscach opisanych w jego powieściach powieszono tablice z cytatami z jego dzieł. Niedaleko rodzinnego domu pisarza powstał też pomnik-ławeczka z wyobrażeniem Oskara – małego dobosza. Miała mu towarzyszyć figura samego Grassa, ale ten postawił weto. Figurę noblisty pochłonął ponoć jakiś magazyn, za to żywy Grass stał się w Gdańsku pomnikiem.

– Pana książki były przewodnikiem po Gdańsku, którego nie znałem – deklaruje Bogdan Borusewicz. Prezydent Adamowicz zapewnia: – Gdańsk i Grass splątali się z sobą w nierozerwalny sposób. Jestem dumny z tego splątania.Niemieccy goście kładą akcent na rolę Grassa jako współtwórcy przełomu z 1970 roku. Pisarz towarzyszył wówczas kanclerzowi Brandtowi w Warszawie i był świadkiem jego klęknięcia przed pomnikiem Bohaterów Getta. Chwalą Grassa jako postać przełamującą urazy polsko-niemieckie.Na zasadzie kontrastu Angelika Schwall-Düren, wiceszefowa frakcji SPD w Bundestagu, cytuje niedawny wywiad z Grassem: – Jeśli tak się instrumentalizuje historię, jak czyni to obecny polski prawicowy rząd, to kryje się w tym niebezpieczeństwo, że Polacy i Niemcy będą się izolować.Wspominając wizytę w Warszawie w 1970 roku, Grass mówi: – Utraty ojczyzny nie da się uspokoić rozumem, ale trzeba się na to porwać. To rozum kazał mi uznać utratę mojej ojczyzny i pojąłem to, zanim SPD uznała granicę na Odrze i Nysie.

Grassomania – bardzo długo jawiąca się jako zjawisko świeże i twórcze – z czasem zaczęła mi się jawić jako jakiś kult. Uparte powracanie do świata Wolnego Miasta Gdańska zaczęło stawać się nieco jałowe. Po dwóch albumach „Był sobie Gdańsk” zaczęto wydawać monografie poszczególnych dzielnic z przedwojennymi zdjęciami. Gdańscy liberałowie wykreowali mit Gdańska jako tradycyjnie wielokulturowej, tolerancyjnej wspólnoty opartej na dobrych cnotach mieszczańskich – odtrutce na totalitaryzm. Ta legenda podchwycona nijak nie miała się do powieści Grassa. Tam gdańscy cnotliwi mieszczanie przekształcali się w tłum, który potem „heilował” gauleiterowi Forsterowi.

Wśród starszego pokolenia pamiętającego Niemców z lat Wolnego Miasta i wojny pojawiły się zarzuty o brak refleksji nad tym, kim są niemieccy gdańszczanie uwiecznieni na zdjęciach. Jedna ze starych polskich gdańszczanek, zapytana „co jest nie tak”, odparła: „Z albumów o przedwojennym Gdańsku dowiemy się jak elegancki był przed wojną Długi Targ, ale już się nie dowiemy, że za publiczne rozmawianie po polsku można było zostać oplutym”.

Fala mody Danzig-retro wypełniła wyobraźnię zbiorową gdańskich twórców tak, że jakoś zabrakło miejsca na inne tematy. Co symboliczne – dopiero twórca filmowej wersji „Blaszanego bębenka” Voelker Schlöndorff musiał wpaść na pomysł, by nakręcić film o Annie Walentynowicz. Być może dlatego, że jako Niemiec nie wiedział o tym, iż w swoim rodzinnym mieście pani Ania jako „oszołomka” nie wydawała się nikomu z elit postacią zasługującą na przeniesienie na ekran.

Książka Grassa „Idąc rakiem”, wydana w 2002 roku, była zaskakująco zbieżna z początkiem mody na przypominanie ofiar wypędzeń. Gdy wybuchły kontrowersje wokół Eriki Steinbach, głosu noblisty nie było jakoś szczególnie słychać. Grass owszem odcinał się od planów Centrum przeciwko Wypędzeniom, potępiał wysuwanie roszczeń majątkowych, ale na żadne bardziej wyraziste wystąpienia nie miał ochoty.

W sierpniu 2006 r. na pogrążony w Grassowskim kulcie Gdańsk spadła wieść o przyznaniu się pisarza do służby w Waffen-SS. Lech Wałęsa oświadczył, że Grass powinien zrezygnować z tytułu honorowego obywatela Gdańska. Jacek Kurski zaapelował wówczas do Grassa, aby zrzekł się obywatelstwa, i dodał, że jeśli Grass sam tego nie zrobi, to radni PiS w Gdańsku zaproponują uchwałę, w której rada miasta go o to poprosi.

Reakcja większości zwolenników i wyznawców Grassa była natychmiastowa: „odkrycie nic nie zmienia”. Każdy, kto próbował stawiać pytania o to, czy służba, choćby krótka, w mundurze z błyskawicami zmienia coś w ocenie pisarza, był oskarżany o polityczną hecę.Żarliwa obrona Grassa oburzyła z kolei tych, którzy uważali, iż służba w Waffen-SS musi się spotkać z jakąś reakcją.

A sam Grass rozgrzeszania nie ułatwiał. Jego wywiad dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” szokował jakąś dziwną dezynwolturą w ocenie młodości pisarza. Jens Jessen pisał wówczas w bynajmniej nieprawicowym „Die Zeit” o Grassie: – „W gruncie rzeczy nadal zachowuje się jak dziecinny narwaniec, który został »uwiedziony« przez okoliczności i propagandę. Jak gdyby sam nie piętnował argumentu uwiedzenia, przenoszącego winę z narodu na ciemne siły”. I dalej: „To, co Grass przytacza na swoje usprawiedliwienie, dopiero budzi zastrzeżenia w całej tej sprawie. Z entuzjazmem podkreśla »antymieszczańskość« nazizmu i opisuje fascynację »wspólnotą narodową«, w której nie grają już dominującej roli »różnice klas czy religijne wywyższanie się«. (...) Widzimy przed sobą 78-latka jako kogoś, kto znowu mógłby dać się nabrać jakiejś ideologii, gdyby tylko jawiła się jako dostatecznie antymieszczańska i obiecywała koniec społeczeństwa klasowego”. Gdy w Niemczech załamywano ręce nad grzesznym moralistą, w Gdańsku władze miasta gorączkowo pracowały nad wyciszeniem konfliktu. Wałęsa oburzony przemilczeniami Grassa, został ostro zaatakowany przez Adama Michnika, który w instrumentalny sposób wypomniał mu jego własne błędy z młodości – jak można się domyślać, sprawę „Bolka” z początku lat 70.

Sprawę załatwiono szybko, choć mało demokratycznie.Jeden sondaż w dyskusyjnej, telefonicznej formie dowodzący, że postulat odebrania Grassowi honorowego obywatelstwa popiera tylko 20 proc. gdańszczan – prezydent Adamowicz ogłosił jako dowód, że wszyscy gdańszczanie stoją murem za niemieckim noblistą, i odrzucono wniosek o jakąkolwiek dyskusję w radzie miasta.Paweł Huelle, znany gdański pisarz, ogłosił: „Jakbym, miał 17 lat i byłaby wojna, sam bym się zgłosił do elitarnej jednostki, żeby uciec z domu, przeżyć przygodę, bez względu na ideologię”.

Z kolei Stowarzyszenie Güntera Grassa w Gdańsku napisało o „niezawinionej winie, która wpisuje się w losy dziesiątek tysięcy chłopców z Pomorza i Gdańska”.Przeciw pisaniu o służbie w Waffen-SS jako czymś, co mogło zdarzyć się każdemu, zaprotestował wówczas Piotr Szubarczyk, gdański historyk IPN. Jak wskazał, owszem, byli młodzi Niemcy i Kaszubi, których siłą wcielano do Wehrmachtu, ale Grass sam przyznaje, ze chciał zostać żołnierzem. Że fascynował go mit Waffen-SS.Wielu ludzi pokolenia wojny zszokował ten dziwaczny egzystencjalizm, w myśl którego tylko ślepy los decydował, że ktoś miał na sobie mundur SS, a ktoś inny pasiak Stutthofu.

„Przyszłość polsko-niemieckiej pamięci dla wspólnej Europy” – taką nazwę wybrano dla debaty pod patronatem prezydenta Gdańska, Instytutu Goethego i rektora Uniwersytetu Gdańskiego. Prowadzący panel Adam Krzemiński z „Polityki” przypomniał z emfazą, jak rok wcześniej Lech Wałęsa, zmieniając zdanie w sprawie pisarza, „zmienił ton debaty o Grassie w Niemczech, która od momentu wybaczenia Wałęsy straciła na znaczeniu”.Pisarz, nawiązując do doświadczeń Niemców z czasów parcia do władzy partii nazistowskiej, zachęca Polaków, by troszczyli się o demokrację, która nie jest dana raz na zawsze Polsce. Korespondent „Die Welt” Paul Flückiger napisze potem, że mówiąc te słowa, Grass „pośrednio porównał braci Kaczyńskich do Hitlera”.

Pytany o wnioski, jakie winno się wyciągać z win rodziców, noblista deklaruje:– Poczucie odpowiedzialności tak, ale nie może być tak, że dzieci naszych dzieci będą zmuszone do tego, by czuć się winne.

Na spotkaniu na uniwersytecie Grass przekonująco opowiadał o odwadze tych Niemców, którzy w 1970 r. przyjęli do wiadomości utratę swoich ziem ojczystych i zaakceptowali granice na Odrze i Nysie. Ale wspominaniu tych pionierskich dla polsko-niemieckiego pojednania lat nie towarzyszyła jakaś głębsza analiza obecnych tarć.

Gdzie znikł Grass zadający swoim rodakom surowe pytania? Dlaczego nie pyta dziś Niemców, czy istnienie i hołubienie przez państwo ruchu wypędzonych ma sens?A może Grassa prowokatora zastąpił z czasem Grass dbający o dobrą sprzedaż swoich książek? Pisarz mrugający do Niemców, którzy od końca lat 90. zaczęli przypominać sobie i nam, że też bywali bezbronnym ofiarami?Czy pionier pojednania z lat 70. będzie reagować aktywniej na starcia między pamięciami obu narodów? Ale czy można takiej aktywności oczekiwać od człowieka, który ma dziewiąty krzyżyk na karku?

W wieczorze kulinarnym i jego jadłospisie wykorzystano fragmenty książek Grassa opisujące gdańskie specjały. Odpowiednie fragmenty czyta Jerzy Kiszkis. Szef stowarzyszenia Maciej Kraiński przystrojony w kucharską czapkę pełni rolę mistrza ceremonii. Przy stołach gdańscy literaci i miłośnicy prozy Grassa. Najpierw jajecznica na kurkach i boczku opisana w „Blaszanych bębenku”. Potem zupa z prawdziwków opisana w „Turbocie”. Główne danie to kaszubski specjał: łosoś bałtycki z rydzem. I wreszcie na deser budyń z migdałami opisany w „Przy obieraniu cebuli”. Grass mówi mało. Przy stole gdańscy literaci i miłośnicy pisarza.

Pytanie jednego z dziennikarzy:– Jak pan się odnosi do żądań przeprosin za zatajenie pana służby w SS?Günter Grass: —Wszystko, co można, powiedziałem w mojej książce. Nie było moją wolą dostać się akurat do tej formacji. Po wojnie dowiedziałem się o zbrodniach nazizmu i to jest hańba, jaką będę nosił od końca życia, chociaż sam nie dokonywałem czynów zbrodniczych. Nie sadzę jednak, żeby z przepraszania wynikło teraz coś pożytecznego. Od 1958 roku pracowałem na rzecz dialogu polsko-niemieckiego. Ważne, by z mojego zaangażowania ktoś wyciągnął jakieś lekcje. A słowa przeprosin niewiele by przyniosły.

Przez cały czas wizyty Grass konsekwentnie trzymał się jednego sposobu myślenia. Wszystko, co tyczy się służby w SS, opisał w książce, nie ma sensu za nic przepraszać. Przybył do Gdańska podziękować za tolerancyjną postawę prezydenta Gdańska i Lecha Wałęsy. Irytacja tych, którzy czekali na jakiś specjalny gest skruchy – była poza jego polem postrzegania. Z różnych jego uwag można wnieść, że uważa takie oczekiwania jedynie za chwyty polityczne „partii Kaczyńskich”. Witający go w Gdańsku intelektualiści w pełni podzielali jego punkt widzenia i zżymali się na „osoby mogące wywołać jakiś incydent”.

Chcieli miłych urodzin i na pewno na imprezie w rodzaju teatru gotowania czuli się najlepiej. Pytania o kryzys w dialogu polskiej i niemieckiej pamięci kojarzył się im z jakąś polityczną hecą.Jak można podejrzewać, Grass nie miał specjalnego wpływu na kształt debat, ale i nie wyglądał na kogoś, kto na jakieś bardziej ostre debaty ma ochotę. Nie pali się do nich w swojej ojczyźnie, więc tym bardziej, jadąc do rodzinnego miasta, mógł zapragnąć zanurzyć się w urodzinowej atmosferze podróży do krainy z lat dzieciństwa. Wizyta w synagodze, jaką widział otoczoną bojówkami SA, była okazją do przezwyciężenia złych wspomnień. Michał Samet, przewodniczący gminy powiedział wtedy: Niemiecki pisarz w polskiej synagodze w Gdańsku to dobry przykład dla wszystkich, którzy wierzą, że ludzie mimo różnic i bolesnych doświadczeń, mogą budować wspólną przyszłość. Dla prezydenta Gdańska Grass to światowy symbol rozsławiający legendę Gdańska i trudno specom od promocji miasta przeceniać znaczenie takiego znaku. Dla zakochanych w postaci noblisty intelektualistów w rodzaju Stefana Chwina – Grass jest autorem genialnej powieści „Blaszany bębenek” i wszystkie inne szczegóły na tym tle są mało ważne.Ci, których brak przeprosin raził, nie mieli gdzie o tym opowiedzieć.

Tylko Jarosław Zalesiński, felietonista „Dziennika Bałtyckiego”, spróbował jakoś nazwać swoje mieszane uczucia:„Jubileusz został pomyślany jako urodzinowe rodzinne przyjęcie, na którym przede wszystkim śpiewa się »Sto lat« dostojnemu jubilatowi i wręcza miłe prezenty. Okazji do debat i konfrontacji opinii nie wykorzystano. Tort był cały z lukru. Smacznego, ale na koniec chciało się też czegoś jeszcze”. Tego czegoś jeszcze w Gdańsku zabrakło, bo nie było komu o tym dyskutować. Pisarz stał się symbolem sporu, który ma głębszą genezę. Sporu wynikłego z pęknięcia w polsko-niemieckim dialogu, z rywalizacji politycznej, ale i skostnienia intelektualnej mody na Grassa. Gorzej, że Grass jako symbol dialogu sprzed lat bywa dziś parawanem dla dialogu pozorowanego. Wymiany opinii, która w imię szacunku dla osiągnięć sprzed lat ucieka od dyskusji o różnicach dnia dzisiejszego. Stefan Chwin się zdumiewa, że ludzie wychowani na „ Blaszanym bębenku” mogą dziś zadawać pytania o gdańskiego noblistę. Owszem, Gdańsk od Grassa nie ucieknie. Ale też Grass dzisiejszy jest inny i inaczej smakuje odkrywanie niemieckich akcentów grodu nad Motławą dzisiaj niż jeszcze dekadę temu. Na razie w Gdańsku dialog głuchych trwa.

Na uroczystości 80. urodzin Güntera Grassa pod patronatem prezydenta Gdańska jechałem z ogromną ciekawością. Co noblista ma do powiedzenia gdańszczanom rok po ujawnieniu jego służby w Waffen-SS? Jaki jest jego pogląd na przyczyny ochłodzenia relacji polsko-niemieckich? Trudno mi także uciec od własnego rozliczenia się z autorem „Blaszanego bębenka“. Jak postrzegałem go ćwierć wieku temu, a jak dziś? Dlaczego te dwa wizerunki tak bardzo dziś mi do siebie nie przystają?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą