Ten dąb miał przeżyć wszystkich. Zasadzono go jesienią 1937 r. w miejscu, gdzie stała niegdyś kolebka dziecięcia. Teren spalonego dworu w Zułowie starannie przedtem uporządkowano. Pierwotny plan obejmował odtworzenie całego założenia, ale po śmierci Marszałka zapadła decyzja, że powstanie tu rezerwat historyczny. Odsłonięte fundamenty obłożono granitowymi płytami, ustawiono mensę ołtarzową, wytyczono ścieżki, nasadzono drzew. Miało tu powstać sanktuarium, miejsce pielgrzymek narodowych.
Dąb sadził prezydent Ignacy Mościcki. Pani Helena, która mieszka w dawnej dworskiej oficynie, miała wówczas dziesięć lat i pamięta tylko, że przyjechało mnóstwo ludzi, wojska i księży. – Było tu wtedy ładnie, ale Sowieci wszystko zniszczyli – mówi. Niewiele brakowało, by nowa władza wykończyła także dąbek. Na posadach dworu zbudowano chlewnię. Nieczystości zatruwały drzewo. Podratowano je w latach 90., ale nadal choruje. Związek Polaków na Litwie wykupił niedawno podworską działkę i zaczął ją porządkować. Zabudowania kołchozowe rozebrano, została tylko długa betonowa hala z wygiętym dramatycznie dachem porośniętym chwastami. Z daleka wygląda jak przedpotopowy zwierz wynurzający się z otchłani. Obok dębu stanęła pamiątkowa płyta, na której widnieje napis: „Dał Polsce wolność, granice, moc i szacunek”. Przed wojną zadano sobie niemało trudu, by w aranżacji przestrzeni wykorzystać tylko miejscowe materiały. Długo szukano olbrzymich głazów narzutowych, by odkuć z nich ołtarz i kolumny. Dzisiaj zwyciężyła łatwizna. Stanął tu kęs cmentarnego marmuru, który niezbyt harmonizuje z otoczeniem.
Zułów wniosła w dom Piłsudskich matka Marszałka. Majątek był wcześniej własnością Joachima Michałowskiego, jej pradziada, który spoczął w kaplicy położonej około kilometra od dworu. Po ostatniej wojnie mauzoleum popadło w ruinę. Pani Helena twierdzi, że trudno je odnaleźć i najlepiej pytać w gospodarstwie za szosą.
Pod wskazanym adresem zastaję trzech młodych ludzi próbujących coś upichcić w rozwalonym piecu na wolnym powietrzu. Za ich plecami zdewastowany budynek stacji kolejowej założonej przed wojną z myślą o pielgrzymach. Mieszkają tam teraz ci muszkieterowie. Ich oblicza goreją nienaturalnym blaskiem, a na pytanie o kaplicę wydłużają się. Nie wiedzą nawet, co to słowo znaczy. Sugeruję, że chodzi o ruiny. Naradzają się po rosyjsku. Wreszcie najmłodszy, któremu alkohol nie zdążył jeszcze sformatować pamięci, mówi, że babcia opowiadała o „murach” w lesie. Pokonałem nasyp po dawnej kolei i ruszyłem w kierunku wskazanym machnięciem ręki.
Poszukiwacz śladów przeszłości na Kresach musi uzbroić się w cierpliwość, odpowiedni strój, paczkę papierosów i trochę drobnych. Ważne jest zdrowie, szczególnie wątroba... Jednak przede wszystkim trzeba rozbudować wyobraźnię i słownik o alternatywne pojęcia. Określenie dwór, pałac, kaplica, których pełen jest umysł podróżnika z Polski, często przestały funkcjonować w świadomości obecnych mieszkańców. Dwór istnieje więc jako kołchozowa „kontora”, szkoła, dom dziecka lub starców. Kościół może być magazynem lub fabryką, kaplica bywa „murami”. Jeśli upadną, nazwane zostaną może „fundamentami”, wreszcie pamięć zarośnie. W miejscach związanych z Marszałkiem wystąpiło jeszcze inne zjawisko. Rzeka pamięci rozlała się w płytkie, stojące moczary. O Piłsudskim słyszeli wszyscy, ale niewiele ponadto. Jego postać urosła do miary mitycznego herosa, legendarnego bohatera, który stanął w ludowym panteonie obok Witolda, Batorego i Napoleona.