Ziemia Marszałka

To pałac Piłsudskiego – informuje mężczyzna w szaro-granatowej kufajce. Radzi odwiedzić stację kolejową w Bezdanach. Kierują się tam wszystkie wycieczki, ale on nie wie dlaczego. – Musi ona też tego Piłsudskiego – konstatuje

Aktualizacja: 11.11.2007 16:42 Publikacja: 10.11.2007 02:37

Ziemia Marszałka

Foto: Rzeczpospolita

Red

Ten dąb miał przeżyć wszystkich. Zasadzono go jesienią 1937 r. w miejscu, gdzie stała niegdyś kolebka dziecięcia. Teren spalonego dworu w Zułowie starannie przedtem uporządkowano. Pierwotny plan obejmował odtworzenie całego założenia, ale po śmierci Marszałka zapadła decyzja, że powstanie tu rezerwat historyczny. Odsłonięte fundamenty obłożono granitowymi płytami, ustawiono mensę ołtarzową, wytyczono ścieżki, nasadzono drzew. Miało tu powstać sanktuarium, miejsce pielgrzymek narodowych.

Dąb sadził prezydent Ignacy Mościcki. Pani Helena, która mieszka w dawnej dworskiej oficynie, miała wówczas dziesięć lat i pamięta tylko, że przyjechało mnóstwo ludzi, wojska i księży. – Było tu wtedy ładnie, ale Sowieci wszystko zniszczyli – mówi. Niewiele brakowało, by nowa władza wykończyła także dąbek. Na posadach dworu zbudowano chlewnię. Nieczystości zatruwały drzewo. Podratowano je w latach 90., ale nadal choruje. Związek Polaków na Litwie wykupił niedawno podworską działkę i zaczął ją porządkować. Zabudowania kołchozowe rozebrano, została tylko długa betonowa hala z wygiętym dramatycznie dachem porośniętym chwastami. Z daleka wygląda jak przedpotopowy zwierz wynurzający się z otchłani. Obok dębu stanęła pamiątkowa płyta, na której widnieje napis: „Dał Polsce wolność, granice, moc i szacunek”. Przed wojną zadano sobie niemało trudu, by w aranżacji przestrzeni wykorzystać tylko miejscowe materiały. Długo szukano olbrzymich głazów narzutowych, by odkuć z nich ołtarz i kolumny. Dzisiaj zwyciężyła łatwizna. Stanął tu kęs cmentarnego marmuru, który niezbyt harmonizuje z otoczeniem.

Zułów wniosła w dom Piłsudskich matka Marszałka. Majątek był wcześniej własnością Joachima Michałowskiego, jej pradziada, który spoczął w kaplicy położonej około kilometra od dworu. Po ostatniej wojnie mauzoleum popadło w ruinę. Pani Helena twierdzi, że trudno je odnaleźć i najlepiej pytać w gospodarstwie za szosą.

Pod wskazanym adresem zastaję trzech młodych ludzi próbujących coś upichcić w rozwalonym piecu na wolnym powietrzu. Za ich plecami zdewastowany budynek stacji kolejowej założonej przed wojną z myślą o pielgrzymach. Mieszkają tam teraz ci muszkieterowie. Ich oblicza goreją nienaturalnym blaskiem, a na pytanie o kaplicę wydłużają się. Nie wiedzą nawet, co to słowo znaczy. Sugeruję, że chodzi o ruiny. Naradzają się po rosyjsku. Wreszcie najmłodszy, któremu alkohol nie zdążył jeszcze sformatować pamięci, mówi, że babcia opowiadała o „murach” w lesie. Pokonałem nasyp po dawnej kolei i ruszyłem w kierunku wskazanym machnięciem ręki.

Poszukiwacz śladów przeszłości na Kresach musi uzbroić się w cierpliwość, odpowiedni strój, paczkę papierosów i trochę drobnych. Ważne jest zdrowie, szczególnie wątroba... Jednak przede wszystkim trzeba rozbudować wyobraźnię i słownik o alternatywne pojęcia. Określenie dwór, pałac, kaplica, których pełen jest umysł podróżnika z Polski, często przestały funkcjonować w świadomości obecnych mieszkańców. Dwór istnieje więc jako kołchozowa „kontora”, szkoła, dom dziecka lub starców. Kościół może być magazynem lub fabryką, kaplica bywa „murami”. Jeśli upadną, nazwane zostaną może „fundamentami”, wreszcie pamięć zarośnie. W miejscach związanych z Marszałkiem wystąpiło jeszcze inne zjawisko. Rzeka pamięci rozlała się w płytkie, stojące moczary. O Piłsudskim słyszeli wszyscy, ale niewiele ponadto. Jego postać urosła do miary mitycznego herosa, legendarnego bohatera, który stanął w ludowym panteonie obok Witolda, Batorego i Napoleona.

Docieram nad jezioro. To Piorun. W jego krwistobrunatnych toniach topił się kiedyś mały Ziuk. Wąski tor, wycięty w bujnym kołnierzu sitowia, wiedzie ku głębinie. To jedyne zejście do wody w tej części akwenu i pewnie tutaj spędzali czas panicze z Zułowa. Może nawet palili ognisko w tym samym miejscu, gdzie poranną rosą połyskują zgasłe węgle. Wokół nich wianuszek z polnych kamieniami i starych cegieł. Jeden z przewodników lokalizuje kaplicę nad wodami. Puszczam się tedy brzegiem, ale po kilkuset metrach trafiam na bagna i rezygnuję.W oddali słychać rwane zawodzenie piły łańcuchowej. Przedzieram się przez podmokłe chaszcze i wychodzę prosto na dwóch spłoszonych drwali. Nie wyglądają na etatowych robotników leśnych i nie są zachwyceni, że się pojawiłem. Uspokaja ich dopiero pytanie o kaplicę. Rozluźniają się. Dokładnie wiedzą, o jakie miejsce chodzi. Każą wrócić do nasypu. Tłumaczą dość precyzyjnie, posługując się słownictwem, które zdradza ich profesję – „za posztaplowaną sosną”, „tam, gdzie spiłowalim biarozkę”. Po kaplicy została pryzma pokruszonych cegieł pokryta mchem i liśćmi. Nieduży, dość foremny kurhan. Na szczycie kilka pustych butelek. Litewska wódka Parlamentarna i holenderska Petroff pozwalają datować to stanowisko na początek lat 90. ubiegłego stulecia. Zapalam znicz. Znicz też dobrze mieć ze sobą.

Prosta łysa droga przez niskopienną zabudowę. Złośliwy deszczyk płoszy przechodniów. Miejscowość jest duża i nieciekawa. Na zachowanych w moim rodzinnym archiwum zdjęciach Bezdany mają więcej uroku. Jest 10 października 1937 r. Prezydent Mościcki wyszedł właśnie z kościoła i kieruje swe dostojne kroki ku szkole. Mają się tu odbyć centralne uroczystości otwarcia 100 szkół imienia Marszałka w województwie wileńskim.Piłsudski związany jest z Bezdanami w szczególny sposób. 26 września 1908 r. dokonał tu z grupą spiskowców brawurowego napadu na pociąg. Łupem padła znaczna gotówka. Była to największa tak spektakularna i udana akcja w dziejach polskiego terroryzmu politycznego. Nazajutrz przejeżdżał tędy Mieczysław Jałowiecki, ziemianin i dyplomata. „Na peronie spotkałem mojego kuzyna Edmunda Piłsudskiego – wspominał. – Obydwaj doszliśmy do wniosku, że był to napad pospolitych bandytów (…) Nie podejrzewaliśmy, że główną postacią napadu był nasz wspólny krewny Józef (…) Edmund Piłsudski, pan na Mosarzu i były rotmistrz huzarów, wystrzegał się jak ognia wszystkiego, co pachniało rewolucją i socjalizmem, tak że wątpię, czy obaj, znając tę wiadomość, bylibyśmy zachwyceni tym pokrewieństwem”.

To cenne świadectwo. Szczerze oddaje nastroje elit – oburzenie i zaniepokojenie. Cieszyły się doły, choć raczej nie z powodów patriotycznych. Napad kojarzył się bardziej z wyczynem Janosika niż przebudzeniem rycerza spod Giewontu. Po Bezdanach Piłsudski zapowiedział, że kończy z takimi akcjami. Zapadł na zdrowiu. W opinii lekarzy organizm był tak wycieńczony, że mogła go zabić byle infekcja. Psychicznie też nie czuł się najlepiej. Czy można się temu dziwić? Przekroczył czterdziestkę i dotychczasowe życie strawił na spiskowaniu, ukrywaniu się pośród wyziewów farby drukarskiej, w zawilgłych norach, więziennych celach, ciemnych, obcych mieszkaniach.

Zimą wyjechał do Zakopanego i zamieszkał w biednej chałupie na Kasprusiach. Odwiedził go tam Stefan Żeromski. „To była proletariacka mizeria” – wspominał. Piłsudski przyjął pisarza w kalesonach, bo jedyne spodnie oddał do cerowania. Właśnie stawiał pasjansa. Na uwagę, że karty interesują go bardziej niż rozmowa, odpowiedział: „Założyłem sobie, że jeśli mi ten pasjans wyjdzie, to będę dyktatorem Polski”. Był początek XX wieku, trwał w najlepsze koncert zaborczych mocarstw, a ten szerzej nieznany człowiek, uważany wówczas przez niektórych za terrorystę, wróżył sobie z kart oszałamiającą przyszłość. „Sen o tej dyktaturze w tej ruderze i w sytuacji bez portek wstrząsnął mną wówczas” – kończy relację Żeromski.

W Bezdanach zapada zmierzch. Udaję się pod sklep. Tu zawsze można spotkać kogoś ciekawego. Przed witryną chwieje się jegomość z rękoma głęboko zanurzonymi w kieszeniach płaszcza. Na nogach zabytkowe adidasy, włosy zmierzwione na podobieństwo baranicy. Niepewnym krokiem sunie w moim kierunku. Żebrak? Broń Boże! Chce tylko ognia. Wytrzepuje z kieszeni resztki machorki i ze zręcznością, o jaką trudno podejrzewać jego wykoślawione palce, zawija bury miał w kawałek gazety. To Giena. Przyjechał tu po wojnie spod Smoleńska, ale nawet jemu Piłsudski nie jest obcy.

– To wszystko jego – przykurczona ręka ze skrętem zatacza szeroki krąg. – Wszyyystko! Szkołę też on zbudował… – mówi, przygładzając sfilcowaną czuprynę.– A ten Piłsudski to kto? – pytam.

Giena patrzy na mnie z wyrzutem i politowaniem.– Jak to kto?! Obszarnik… gienierał!Za torami kolejowymi wznosi się XIX-wieczny eklektyczny pałacyk. W późnym średniowieczu Bezdany należały do Hozjuszy. Wychował się tu potężny i sławny na cały chrześcijański świat kardynał, szermierz kontrreformacji i pierwszy polski kandydat na papieża. Zaniedbaną rezydencję podnosi z ruin nowy właściciel. Opodal kręci się mężczyzna w szaro-granatowej kufajce i narciarskiej czapeczce.

– To pałac Piłsudskiego – informuje z dezynwolturą zawodowego przewodnika. Radzi odwiedzić stację kolejową. Kierują się tam wszystkie wycieczki, ale on nie wie dlaczego. – Musi ona też tego Piłsudskiego – konstatuje.

W maju 2004 r. pięć kilometrów od Pikieliszek odsłonięto niecodzienny pomnik. Kamienna kolumna zwieńczona złotą koroną miała upamiętniać wstąpienie Litwy do Unii Europejskiej. Miejsce wybrano nieprzypadkowo. Zgodnie z orzeczeniem naukowców z francuskiego Narodowego Instytutu Geografii to właśnie tam znajduje się geograficzne centrum kontynentu. W Pikieliszkach można jednak usłyszeć wersję, że centrum wypadło w samej wsi, ale władze litewskie bały się, że fakt ten przysporzy popularności miejscu związanemu z Marszałkiem i skorygowały werdykt Francuzów. To nie pierwszy zatarg miejscowej polskiej społeczności z władzami. W 2003 r. lokalny samorząd podjął decyzję o nadaniu imienia Józefa Piłsudskiego ulicy prowadzącej do dworu będącego własnością Marszałka w ostatnich latach jego życia.

Pojawiły się nawet stosowne tabliczki. Na Litwie zawrzało, bo postać Marszałka ciągle wzbudza tu wielkie kontrowersje. Sprawa oparła się o Sejm, który cofnął decyzję samorządowców. Ulica pozostała bez nazwy.W parku wokół dworu, w którym teraz mieści się biblioteka, stoją poskładane stoły i ławy. Od lat odbywają się tu rejonowe dożynki.

– Pamiętam jak przyjeżdżał – mówi jeden z mieszkańców. – Nieraz go widziałem, gdy po parku się przechadzał, zgarbiony taki, czasem w niebo popatrzył… Sam albo z adiutantem czy panienkami, córkami znaczy. Ochrona jakaś była, ale tu przecież wszystko otwarte, nieogrodzone, cały ten park, dom. Można było podejść do samych drzwi, przez okno zajrzeć… A dzisiaj, panie, to byle który zaraz mur wkoło domu buduje!

Wszyscy podkreślają, że Piłsudski roztaczał wokół siebie nieokreślony magnetyczny czar, że zjednywał sobie otoczenie bezpośredniością i humorem. Bywało, że po jednej rozmowie z Piłsudskim adwersarz stawał się jego zwolennikiem.Szkoda, że nasi politycy zapominają, iż największe zwycięstwa zawdzięczał Piłsudski umiejętności znalezienia wspólnego języka z ludźmi różnych opcji i formacji. Szkoda, że pamiętają go chętniej w roli dyktatora, a nie człowieka skromnego i odważnego, który po Warszawie chadzał piechotą. Te spacery bez ochrony po stołecznych ulicach wyglądają dzisiaj jak kosmiczna abstrakcja. Ktoś mógłby powiedzieć, że czasy były inne. Tak, inne. Broń można było dostać łatwo, a mord polityczny był popularnym narzędziem rozwiązywania konfliktów w całej Europie.

Z rąk zamachowców zginęło kilku przywódców państw, spora liczba ważnych polityków i dyplomatów. W Polsce zamordowano w ten sposób prezydenta Narutowicza, ministra Pierackiego, Tadeusza Hołówkę, sowieckiego ambasadora Wojkowa, żeby wymienić tylko najważniejszych. Marszałek miał wielu potężnych wrogów zarówno w kraju, jak i za granicą. Nawet Eligiusz Niewiadomski przyznawał, że początkowo planował zabicie Piłsudskiego, a nie Narutowicza.

Gdyby nagiąć spiralę czasu i zetknąć Marszałka z którymś z naszych współczesnych przywódców, gdzieś na Trakcie Królewskim... Oczywiście nie na chodniku, bo łatwiej by chyba było wywołać ducha Piłsudskiego niż dzisiejszych dygnitarzy z ich pancernych limuzyn, ale na przykład na schodach Belwederu. Co mogliby sobie powiedzieć? Naczelnik państwa, twórca niepodległej Polski, ubrany w przydługi szary płaszcz, „furmańską” maciejówkę, mundur „wygnieciony, obsypany popiołem z papierosów” – jak wspominała jego sekretarka Kazimiera Iłłakowiczówna… Jeśli osobnikiem takim nie zajęliby się funkcjonariusze BOR, być może usłyszałby: „Odejdź, Dziadku”.

Ten dąb miał przeżyć wszystkich. Zasadzono go jesienią 1937 r. w miejscu, gdzie stała niegdyś kolebka dziecięcia. Teren spalonego dworu w Zułowie starannie przedtem uporządkowano. Pierwotny plan obejmował odtworzenie całego założenia, ale po śmierci Marszałka zapadła decyzja, że powstanie tu rezerwat historyczny. Odsłonięte fundamenty obłożono granitowymi płytami, ustawiono mensę ołtarzową, wytyczono ścieżki, nasadzono drzew. Miało tu powstać sanktuarium, miejsce pielgrzymek narodowych.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał