Coraz więcej autorów mianowicie dostrzega w Grossie jeśli już nie wybitnego historyka, to wieszcza i poetę, kogoś, kto świadomie rozdrapuje rany, by przeprowadzić narodowy rachunek sumienia. Sam słyszałem – uwaga, to nie żarty – jak pewien poważny publicysta "Polityki" twierdził, że w osobie Grossa zmartwychwstał Stefan Żeromski i Maurycy Mochnacki razem wzięci. Sam autor "Strachu" uważa, że napisał dzieło na miarę "Archipelagu Gułag", mając siebie, jak widać, za drugiego Sołżenicyna. Piękne to porównania i świadczą tyleż o braku fałszywej skromności Grossa, co i o zmyśle rzeczywistości jego pochlebców.

A może jednak w literaturze polskiej objawił się naprawdę nowy geniusz? By to sprawdzić, sięgnąłem do "Gazety Wyborczej", oficjalnego organu propagandowego Grossa, gdzie znalazłem prawdziwe perełki stylu mistrza. "Czegokolwiek się endecy dotknęli w XX-wiecznej historii Polski, to zrobili Polsce na głowę" – orzekł na pierwszej stronie "GW" Gross. Zaiste, twierdzenie to, ze względu na swą lapidarność i dobitność może iść o lepsze z fragmentami "Zdań i uwag" Adama Mickiewicza.

W tym samym wywiadzie znajduje się inny owoc refleksji autora "Strachu". "Endekoidalny antysemityzm ma w Polsce ogromny korzeń, jest z siebie zadowolony, uważa, że jest solą tej ziemi, jedynym prawdziwym patriotyzmem". Ta iście horacjańska fraza zdaje się zawierać nieprzebraną głębię możliwych interpretacji. Nie wiadomo wprawdzie, czy zdaniem mistrza zadowolony jest z siebie korzeń czy antysemityzm, trudno też dociec, czy korzeń uważa, że jest solą czy patriotyzmem. Wszystko to jednak na pewno bardzo głębokie i pozwala uznać Grossa za wielkiego pisarza, Żeromskiego XXI wieku.

Skomentuj na blog.rp.pl