Statystów sen o Oscarze

Ich nazwisk nie ma na "liście płac", która długo się ciągnie, gdy widzowie wychodzą z kina. A jednak w "Katyń" wnieśli własny, niepowtarzalny wkład: kształt głowy, zarys dłoni, sylwetkę majaczącą w tle sceny. To wystarczy, by nie spać w poniedziałkową noc, gdy film Andrzeja Wajdy będzie walczył o Oscara.

Aktualizacja: 23.02.2008 21:16 Publikacja: 22.02.2008 16:14

Janina Pietrzyk sobie znanymi sposobami dostała się na główną galę „Katynia” do krakowskiego Multiki

Janina Pietrzyk sobie znanymi sposobami dostała się na główną galę „Katynia” do krakowskiego Multikina, bo, jak mówi, stara się bywać na wszystkich swoich premierach

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

W dżdżysty, listopadowy dzień ekipa zdjęciowa zagradzała właśnie przechodniom ulicę św. Tomasza w Krakowie, by aktor Antoni Pawlicki, nadzieja młodego pokolenia, tuż po romantycznym pocałunku z nieznajomą mógł bez przeszkód – w postaci przypadkowych gapiów – uciekać przed funkcjonariuszami UB. Próby ponawiane były wielokrotnie i zawsze kończyły się tragicznie. Bohater wpadał pod rozpędzony gazik. Andrzej Wajda, reżyser, ciągle nie był usatysfakcjonowany, żądał dubli. Krzątający się w napięciu ludzie poruszali się coraz szybciej wokół porozkładanego w pozornym nieładzie sprzętu. I wtedy 20-letnia Kinga Masłoń, która akurat przechodziła z koleżanką przez Stary Rynek w Krakowie, jako osoba spontaniczna poczuła impuls. Podeszła do mężczyzny z ekipy i powiedziała: – My chciałybyśmy zagrać w "Katyniu". Pan spojrzał się dziwnie, ale powiedział, że wszystkich statystów biorą z firmy Stars. Udałyśmy się więc do agencji, a tam kłębiły się tłumy. Wypełniłyśmy ankietę i wtedy pojawiła się pani, która zapytała, czy mamy powyżej 18 lat i zaraz zabrała nas na casting. Podpisałyśmy umowę, a następnego dnia byłyśmy już na planie zdjęciowym – opowiada Masłoń. Dziewczyny miały szczęście, zastąpiły dwie statystki, które właśnie tego dnia wyeliminowała z planu choroba.

Do Janusza Wilczka, 77-letniego muzykologa, agencja dotarła sama. Stał przy półce w Empiku przy Rynku, przeglądał książkę, gdy usłyszał głos młodej dziewczyny: – Pan byłby idealny do roli! Najpierw się obruszył. Podejrzliwie pomyślał, że młoda generacja może wszak płatać figle starszym ludziom. Pomyślał jednak: co szkodzi sprawdzić? Po castingu wszyscy byli zachwyceni. – Powiedzieli: świetnie, pan ma zacięcie aktorskie. Nie chciałem wspominać, że jak się jest muzykiem, oddaje się uczucia w subtelniejszej formie – opowiada Wilczek. Wkrótce otrzymał telefon, że Andrzej Wajda będzie robił film o Katyniu. Gdy się dowiedział, że ma występować w scenie aresztowania profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, pomyślał, że w życiu nie ma mowy o przypadku. Bo jakie zrządzenie losu sprawiło, że akurat jemu, statyście Januszowi Wilczkowi, bezwiednie powierzono do odtworzenia rolę w scenie, w której w rzeczywistości kilkadziesiąt lat temu uczestniczył jego dziadek?

Wielu spośród 7 tys. statystów "Katynia" to jednak starzy wyjadacze. W przypadku Janiny Pietrzyk, 69-letniej emerytowanej rehabilitantki, oraz Henryka Dąbrowskiego, 76-letniego inżyniera, można już mówić o drugim zawodzie. Mają na swoim koncie po kilkadziesiąt filmów. Zaczynali 15 lat temu.

Ona przeczytała w gazecie ogłoszenie i w niedzielę, gdy rodzina spała, wymknęła się, by wystartować w castingu do "Listy Schindlera". Wróciła z umową i to nie byle jaką – na koordynatora grupy statystów. Amerykański reżyser pracował w systemie dziesiętnym – wybrał dziesięć osób, które miały samochód, telefon i łatwość nawiązywania kontaktów, a one miały zwerbować dziesięć kolejnych. Po filmie Spielberga propozycje posypały się jak z rękawa: – Z moją twarzą można wszystko zrobić. Mogę być chłopką, hrabiną, Żydówką – mówi Pietrzyk, popijając w kawiarni u Noworolskiego herbatkę owocową. I sprawia jej przyjemność, gdy raz wcielić się może w zagłodzoną wieśniaczkę, innym zaś razem w arystokratkę, obok której defiluje kurdupel hrabia, jak "z przedwojnia". – Ja się tym podniecam, bo to kocham – opowiada z emfazą. – I zaraziłam tym dzieci. "Zagraj to jeszcze raz, Sam", "Na wszystkich lotniskach świata wieje wiatr" – to z "Casablanki". W jej domu mówi się cytatami z filmów.

Kontakty Dąbrowskiego z filmem także zaczęły się od Spielberga. Sam co prawda nie zagrał w "Liście Schindlera", ale miał tam wnuczkę. Śliczna trzyletnia dziewczynka w czerwonym płaszczyku, którą na zdjęciach znany reżyser trzyma za rękę, dziś już studiuje. Jej przykład sprawił, że na plany filmowe trafiła wkrótce cała rodzina. Dziadek wytrwał do dziś. Z przygód z filmem ma kilka wypełnionych fotografiami albumów. Korzysta z okazji, by ze sławnymi postaciami uwiecznić się na zdjęciu. W prywatnej galerii fotografii zmieniają się więc stroje: raz jest kontusz i sumiasty wąs, raz opięty mundur. Towarzystwo się miesza. A to Katarzyna Figura, to znów Zbigniew Zamachowski lub Izabella Scorupco. Tylko Henryk Dąbrowski pozostaje bez zmian. – Wścibski jestem, noszę aparat i pytam, czy mogę zrobić zdjęcie – śmieje się i wspomina, jak przy "Katyniu" upolował Wajdę. – Był listopad 2006 r., zimno. Stoję na Rynku, widzę, jest przerwa, reżyser rozmawia z kierownikiem planu, więc podchodzę. Mówię: Mistrzu Andrzeju, czy pan pozwoli sobie pamiątkowe zdjęcie zrobić, bo z tyloma panami brałem udział. Tu wymieniłem Kutza, Zanussiego, Hofmana. Wajda mówi: No popatrz, skoro z Zanussim ma, to człowieku rób nam!

Jednak "Katyń" Andrzeja Wajdy nawet doświadczonych statystów onieśmielał. Wokół filmu od razu zrobiło się głośno. Temat dla Polaków święty, którego mimo wielu planów nikt do tej pory nie ważył się dotknąć. Reżyseruje laureat Oscara za całokształt twórczości. Na dodatek sam stracił w Katyniu ojca.

W starej Cygar-Fabryce, przy ul. Dolnych Młynów, rozłożyło się filmowe zaplecze. Swoje miejsce zajęli specjaliści od zamieniania zwyczajnego życia w obraz. Statyści mieli obowiązek stawiać się do ich dyspozycji o 6 rano. Byli uprzedzeni, że włosy, twarz i paznokcie mają mieć niepomalowane. Początek to charakteryzacja kostiumowa. Panowie szli na lewo, panie na prawo, a w dużej hali, na wieszakach, wisiały osobno rzędami ponumerowane płaszcze, bluzki, spódnice, spodnie, korale, szelki, rękawiczki. 600 kompletów, każdy inny i każdy oryginalny, z tzw. epoki. Pod nimi stały buty, a w rogu torebki i walizki. Kostiumolog Magda Biedrzycka przyznawała potem, że nikt w tym czasie nie mógł kręcić filmu z lat 30. – 40., bo rynek był kostiumologicznie ogołocony. Na ścianach wisiały zdjęcia – powiększone reprodukcje z albumów rodzin katyńskich. Na stole, który wyglądem przypominał stół kreślarski, leżały makiety, rysunki do odwzorowania. Kostiumolog przymierzał, sprawdzał rozmiar. Jak coś wisiało lub się nie dopinało, sięgał po strój następny. Potem następowało malowanie, upinanie fryzur, kręcenie włosów na lokówkę, którą wkładało się – jak za dawnych czasów – do żelazka z duszą. Wajda nie uznaje podróbek.

Przez plan "Katynia" przewinęło się kilka tysięcy statystów. Chwalą precyzję zespołu i dbałość o szczegół. Choć czasem i tu zdarzała się improwizacja. Dziewczyna ubrana w brązowe czółenka, grube rajstopy, filcową spódnicę, płaszcz i kapelusz przyszpilony do czubka głowy trafiła na plan wraz z podobnie wystylizowaną koleżanką. Miała być damą. Jednak Wajda skorygował błąd. – Przecież to miała być przekupka na targu – powiedział. Więc piękny kapelusz zastąpiła chusta, a torebkę – kosz z ziemniakami i kalafiorem.

W scenie, w której radzieckoniemiecka komisja robi selekcję, kogo wpuścić do Generalnego Gubernatorstwa, pojawił się problem popielniczki. Stała pośrodku, by podkreślić przyjaźń radzieckoniemiecką. Problem w tym, że źle komponowała się w kadr. Podobnie było z czapką należącą do siedzącego za stołem żołnierza. Na polecenie reżysera raz kładł ją przed sobą, to na oknie i znów przed sobą. Aż w końcu osiągnął zadowalający efekt – czapka zaległa na środku stołu.

Dla zwykłego widza statyści wydają się równie nieistotni jak rekwizyty, które trzymają w ręku. Pojawiają się i znikają – tworząc aktorom tło. Jednak dla nich, ich rodzin, znajomych każdy ułamek sekundy w kadrze to wydarzenie. Każdy, siedząc przed ogromnym lustrem, wśród miliona kosmetyków, przez pół godziny może się poczuć jak gwiazda – rozmarza się Kinga Masłoń.

Janusz Wilczek nie potrzebował charakteryzacji. Zadbał o to, by mieć na nosie stylowe okulary. Czarną marynarkę, w której przybył na plan, zastąpiono surdutem, na głowę dostał kapelusz i w garderobianym lustrze stanął przedwojenny profesor, jak ze zdjęcia.

Na plan filmu przyszedł po to, by bardziej zrozumieć dziadka. Antoni Wilk, odkrywca czterech komet, asystent w krakowskim Obserwatorium Astronomicznym, był naukowcem, prowadził wykłady na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dużo czytał, był zajęty, ale gdy w obserwatorium na Kopernika pojawiał się wnuk, skupiał na nim całą uwagę. Z dzieckiem rozmawiał jak z dorosłym. – Pokazał mi ostatnią kometę, jaką odkrył w 1937 r. – opowiada Wilczek.

Scena, w której w filmie Wajdy zagrał dziadka, naprawdę rozegrała się w południe 6 listopada 1939 r. Na uczelni odbyło się wtedy spotkanie pracowników naukowych z Obersturmbannführerem dr. Bruno Müllerem. Dyskusja miała dotyczyć stosunku pracowników naukowych do władz III Rzeszy. Gdy prawie 200 profesorów zgromadziło się w Collegium Novum uczelni, Müller ogłosił, że zostają aresztowani.

– Asystent reżysera dawał instrukcje i mówił, co mamy robić – opowiada Wilczek. Przyznaje jednak, że scena była fizycznie wyczerpująca. Na ciężarówkę wspinali się bowiem na czworaka. – Jak trzeci raz nas na nią wpychali, pomyślałem, że nie wytrzymam, jeśli jeszcze raz będę musiał to robić.

Henryk Dąbrowski, który także brał udział w uniwersyteckiej scenie, nie może ukryć niesmaku, dlatego że – o zgrozo – niektóre twarze były roześmiane. Dąbrowski do dziś jest wzburzony: – To było poniżające. Mówiłem: Panowie, z czego się śmiejecie – bo niektórzy robili sobie hecę z tego. Ja już statystuję od 15 lat, więc wiem, co mam z twarzą robić. Ale nasze uwagi, starszych ludzi, statystów, którzy wiedzieli, jak się na planie zachować, nie pomagały. W końcu reżyser skrócił scenę.

Dąbrowski początkowo obawiał się, co z filmu wyjdzie. Ale i cieszył się z tego, że gra u Wajdy. To co innego niż dostać rolę surowego dziadka w "Detektywach" czy w "W 11" odnalezionego po latach kochanka zamordowanej kobiety. I nawet jeśli tam miał do zagrania fragment z tekstem – w żargonie nazywa się to pierwszoplanowym statystą, który nie tylko pojawia się na planie, ale mówi – to w "Katyniu" cieszą go nawet epizody. Był krakusem przechadzającym się po Rynku, potem człowiekiem z tłumu starającym się o wyjazd do Generalnego Gubernatorstwa, któremu komisja odmawia, więc odchodzi od stołu w biednym ubraniu, z porysowaną walizką.

Dąbrowskiemu praca w filmie otworzyła w głowie kadry ze wspomnieniami. Był 1943 r., Lublin, tajne nauczanie. Pamięta, jak listę katyńską drukowano w "Gazecie Lubelskiej", niemieckiej gadzinówce. Oraz to, jak w 1944 r. władza radziecka zaprosiła mieszkańców na film pod gołym niebem. Pierwszy seans był o Katyniu – propaganda, że to Niemcy zrobili.

Jako inżynier budowlany często wyjeżdżał na Wschód. Raz był przy budowie elektrowni atomowej w Smoleńsku. W 1987 r. ekipa polskich specjalistów pojechała do odległego o kilkanaście kilometrów Katynia. – Wtedy wszystko było na dziko, trzeba się było mogił doszukiwać, a towarzyszył nam, jak zawsze w takich wypadkach, towarzysz, który nas pilnował – opowiada. Wtedy na pamiątkę ułamał sobie gałąź brzozy, z której zrobił krzyż. Poruszony tematem, gdy w 1990 r. Sowieci przyznali się do mordu, napisał nawet wiersz: "W 43 jak grom z jasnego nieba/ Powaliła nas wieść co się zdarzyło/ Dziś po latach wielu potrzeba/ Żeby wszyscy wiedzieli, jak było".

U Janiny Pietrzyk praca na planie także przywołała wspomnienia. Gdy tak stała na krakowskim Rynku, w kapelusiku i futrze, w tłumie wysłuchującym ze szczekaczek listy poległych w Katyniu, przypomniał jej się ojciec.

– Był lekarzem, antykomunistą, przedwojennym szlachciurą herbowym. Więc do głowy prawdę mi sączył bez przerwy. Mówił: szubrawcy, komuniści, jak oni potrafili kwiat inteligencji wybić! Puszczał serię jak do kukuruźnika. I przez to ja prawdę o Katyniu znałam – wspomina.

Kinga Masłoń do Krakowa przyjechała dwa lata temu, na studia. Przed wejściem na plan filmu o Katyniu wiedziała tyle, ile nauczyła się w liceum w Kartuzach. Wyznaje teorię, że wolny czas nie jest po to, by czytać literaturę umartwiającą.

– Nie interesowałam się, tym bardziej że nikt z rodziny nie zginął – tłumaczy.

Dopiero na planie, podczas przerw przy herbacie, żywą historię zaczęli jej opowiadać starsi statyści. Pan, który wyglądał jak Święty Mikołaj, a w filmie odtwarzał krewnego wracającego z pogrzebu, zapytał: a co ty wiesz o Katyniu? I zaczął opowiadać o rodzinach czekających na bliskich, o dramatycznych listach, sprawdzaniu nazwisk i niepewności, oczekiwaniu na powrót.

Na planie Kinga występuje w scenie z Magdaleną Cielecką i Agnieszką Glińską w drodze na cmentarz na Salwatorze. W filmie scena trwa może 3 minuty, była nagrywana od 8 do 15, osobno dźwięk odbijającego się od bruku katafalku, osobno z kilku kamer inne ujęcia. Jedna z sióstr zamordowanego w Katyniu porucznika idzie postawić mu pomnik. Druga przekonuje, że takie działanie nie ma sensu, że rozsądek nakazuje opowiedzieć się za życiem. Pierwsza nie przyjmuje tej argumentacji: wolę być z zamordowanymi niż mordercami – wykrzykuje. Po czym widzimy, jak podjeżdża po nią UB. – Kiedy nam przedstawiono zarys sceny, zaczęłam się zastanawiać, jak ja bym się wtedy zachowała, po której stronie bym stanęła? Wolę myśleć, że byłabym patriotką. Ale nie wiem – mówi Masłoń.

W przeciwieństwie do Spielberga, który zgodnie z amerykańskimi standardami dbał o to, by pozostawić po sobie jak najlepsze wspomnienie, Andrzej Wajda nie zrobił specjalnej premiery dla statystów. Ale Janina Pietrzyk sobie znanymi sposobami dostała się na główną galę do krakowskiego Multikina, bo, jak mówi, stara się bywać na wszystkich swoich premierach.

– Film zrobił na widzach wrażenie. Cisza totalna, żadnych braw, bo temat taki, że klaskać nie wypada. A na widowni staruszki i staruszkowie z rodzin katyńskich i cała elita Krakowa z panem Mrożkiem i panem Pilchem na czele! – opowiada. Jej też się film podobał. Nie był efekciarski, czyli "amerykański". Bo gdy u Spielberga leciał jej popiół na głowę, niby z krematorium, uznała to za przesadę.

Janusz Wilczek w filmie odnalazł z bohaterami pokrewieństwo losów. Choćby to, że i jego rodzina przed Niemcami uciekła do Lwowa, a wróciła dopiero dwa dni po aresztowaniu profesorów, dzięki czemu ocalał jego ojciec – profesor medycyny. Były też i różnice, bo dziadek astronom umarł – nie jak bohater Wajdy w obozie – lecz już po wyjściu. Kiedy wybuchł międzynarodowy skandal, zaczęto zwalniać profesorów, począwszy od najstarszych. – Dziadka na noszach wniesiono do domu. Ważył około 35 kg, po trzech dniach zmarł. Ojciec, lekarz, nie był w stanie mu pomóc – opowiada Wilczek. "Katyń" oglądał raz. – W Oświęcimiu też byłem raz, bo po raz drugi nie byłem w stanie – tłumaczy. Jednak, gdy na ekranie zauważył przez 15 sekund swoją głowę i profil, był wzruszony.

Kinga Masłoń najpierw poszła na film w towarzystwie innych statystów. – Nie skupiłam się na filmie, ale na poznawaniu znajomych statystów i szukaniu siebie – przyznaje. Drugi raz obejrzała "Katyń" w kameralnym kinie Pod Baranami. Dopiero wtedy poczuła klimat i atmosferę. Wtedy jednak odkryła, że nie jest zadowolona z obrazu. Jej zdaniem "Katyń" opowiada wzruszająco o tragedii, ale jej nie tłumaczy. Film jest pełen skrótów myślowych, zrozumiałych dla Polaków i może niektórych ludzi w tej części Europy, ale nie dla świata. – Jest scena, kiedy po powrocie do Krakowa Andrzej Chyra przychodzi do Mai Ostaszewskiej, żeby jej powiedzieć, że jej mąż nie żyje. Na pytanie "gdzie byłeś", odpowiada, że nie zdążył zaczepić się u Andersa. My wiemy, o co chodzi, ale poza nami kto to zrozumie?

Henryk Dąbrowski mocno trzyma kciuki za film Wajdy. – Mam poczucie, że w dziele pana Andrzeja mam swój udział, choćby tysięczną cząstkę – tłumaczy.

Kinga Masłoń zasiądzie przed telewizorem w noc Oscarów. – Śmiałam się z koleżanką, że jak film zdobędzie Oscara, będziemy się czuły, jakbyśmy to my go zdobyły.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy