W dżdżysty, listopadowy dzień ekipa zdjęciowa zagradzała właśnie przechodniom ulicę św. Tomasza w Krakowie, by aktor Antoni Pawlicki, nadzieja młodego pokolenia, tuż po romantycznym pocałunku z nieznajomą mógł bez przeszkód – w postaci przypadkowych gapiów – uciekać przed funkcjonariuszami UB. Próby ponawiane były wielokrotnie i zawsze kończyły się tragicznie. Bohater wpadał pod rozpędzony gazik. Andrzej Wajda, reżyser, ciągle nie był usatysfakcjonowany, żądał dubli. Krzątający się w napięciu ludzie poruszali się coraz szybciej wokół porozkładanego w pozornym nieładzie sprzętu. I wtedy 20-letnia Kinga Masłoń, która akurat przechodziła z koleżanką przez Stary Rynek w Krakowie, jako osoba spontaniczna poczuła impuls. Podeszła do mężczyzny z ekipy i powiedziała: – My chciałybyśmy zagrać w "Katyniu". Pan spojrzał się dziwnie, ale powiedział, że wszystkich statystów biorą z firmy Stars. Udałyśmy się więc do agencji, a tam kłębiły się tłumy. Wypełniłyśmy ankietę i wtedy pojawiła się pani, która zapytała, czy mamy powyżej 18 lat i zaraz zabrała nas na casting. Podpisałyśmy umowę, a następnego dnia byłyśmy już na planie zdjęciowym – opowiada Masłoń. Dziewczyny miały szczęście, zastąpiły dwie statystki, które właśnie tego dnia wyeliminowała z planu choroba.
Do Janusza Wilczka, 77-letniego muzykologa, agencja dotarła sama. Stał przy półce w Empiku przy Rynku, przeglądał książkę, gdy usłyszał głos młodej dziewczyny: – Pan byłby idealny do roli! Najpierw się obruszył. Podejrzliwie pomyślał, że młoda generacja może wszak płatać figle starszym ludziom. Pomyślał jednak: co szkodzi sprawdzić? Po castingu wszyscy byli zachwyceni. – Powiedzieli: świetnie, pan ma zacięcie aktorskie. Nie chciałem wspominać, że jak się jest muzykiem, oddaje się uczucia w subtelniejszej formie – opowiada Wilczek. Wkrótce otrzymał telefon, że Andrzej Wajda będzie robił film o Katyniu. Gdy się dowiedział, że ma występować w scenie aresztowania profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, pomyślał, że w życiu nie ma mowy o przypadku. Bo jakie zrządzenie losu sprawiło, że akurat jemu, statyście Januszowi Wilczkowi, bezwiednie powierzono do odtworzenia rolę w scenie, w której w rzeczywistości kilkadziesiąt lat temu uczestniczył jego dziadek?
Wielu spośród 7 tys. statystów "Katynia" to jednak starzy wyjadacze. W przypadku Janiny Pietrzyk, 69-letniej emerytowanej rehabilitantki, oraz Henryka Dąbrowskiego, 76-letniego inżyniera, można już mówić o drugim zawodzie. Mają na swoim koncie po kilkadziesiąt filmów. Zaczynali 15 lat temu.
Ona przeczytała w gazecie ogłoszenie i w niedzielę, gdy rodzina spała, wymknęła się, by wystartować w castingu do "Listy Schindlera". Wróciła z umową i to nie byle jaką – na koordynatora grupy statystów. Amerykański reżyser pracował w systemie dziesiętnym – wybrał dziesięć osób, które miały samochód, telefon i łatwość nawiązywania kontaktów, a one miały zwerbować dziesięć kolejnych. Po filmie Spielberga propozycje posypały się jak z rękawa: – Z moją twarzą można wszystko zrobić. Mogę być chłopką, hrabiną, Żydówką – mówi Pietrzyk, popijając w kawiarni u Noworolskiego herbatkę owocową. I sprawia jej przyjemność, gdy raz wcielić się może w zagłodzoną wieśniaczkę, innym zaś razem w arystokratkę, obok której defiluje kurdupel hrabia, jak "z przedwojnia". – Ja się tym podniecam, bo to kocham – opowiada z emfazą. – I zaraziłam tym dzieci. "Zagraj to jeszcze raz, Sam", "Na wszystkich lotniskach świata wieje wiatr" – to z "Casablanki". W jej domu mówi się cytatami z filmów.
Kontakty Dąbrowskiego z filmem także zaczęły się od Spielberga. Sam co prawda nie zagrał w "Liście Schindlera", ale miał tam wnuczkę. Śliczna trzyletnia dziewczynka w czerwonym płaszczyku, którą na zdjęciach znany reżyser trzyma za rękę, dziś już studiuje. Jej przykład sprawił, że na plany filmowe trafiła wkrótce cała rodzina. Dziadek wytrwał do dziś. Z przygód z filmem ma kilka wypełnionych fotografiami albumów. Korzysta z okazji, by ze sławnymi postaciami uwiecznić się na zdjęciu. W prywatnej galerii fotografii zmieniają się więc stroje: raz jest kontusz i sumiasty wąs, raz opięty mundur. Towarzystwo się miesza. A to Katarzyna Figura, to znów Zbigniew Zamachowski lub Izabella Scorupco. Tylko Henryk Dąbrowski pozostaje bez zmian. – Wścibski jestem, noszę aparat i pytam, czy mogę zrobić zdjęcie – śmieje się i wspomina, jak przy "Katyniu" upolował Wajdę. – Był listopad 2006 r., zimno. Stoję na Rynku, widzę, jest przerwa, reżyser rozmawia z kierownikiem planu, więc podchodzę. Mówię: Mistrzu Andrzeju, czy pan pozwoli sobie pamiątkowe zdjęcie zrobić, bo z tyloma panami brałem udział. Tu wymieniłem Kutza, Zanussiego, Hofmana. Wajda mówi: No popatrz, skoro z Zanussim ma, to człowieku rób nam!