Technicy kryminalni pracujący 2 września 1992 r. w willi w Aninie utrwalili na czterech foliach odciski linii papilarnych. Nie należały do ofiar zbrodni: Piotra Jaroszewicza i Alicji Solskiej. Ani do nikogo z ich rodziny, przyjaciół oraz tłumnie stawiających się na miejscu zbrodni policjantów. Kto więc pozostawił odcisk palca na głowicy ciupagi, która posłużyła do zadzierzgnięcia pętli na szyi byłego premiera? Kto pozostawił odcisk w jego gabinecie, ślady w łazience i na piętrze w pokoju? Czy byli to mordercy? W śledztwie prowadzonym przez ponad dwa lata nie udało się tego ustalić.
Folie zostały dołączone do akt sprawy, gdy prokurator skierował akt oskarżenia przeciw czterem drobnym kryminalistom z Mińska Mazowieckiego. Były tam jeszcze w 2000 r., gdy proces zakończył się spektakularnym uniewinnieniem. Potem akta trafiły do sądowego archiwum. Wiosną 2005 r. dostali je ponownie śledczy z tzw. policyjnego archiwum X badający dawne niewyjaśnione zbrodnie. Szef MSWiA Ryszard Kalisz ogłosił wtedy, że przy zastosowaniu nowych technik oraz doświadczeniu prowadzącej sprawę grupy są duże szanse na ujęcie zabójców byłego premiera i jego żony. Jednak gdy policjanci otrzymali akta, odkryli ze zdumieniem, że biologicznych dowodów w tej sprawie już nie ma.
Wewnętrzne dochodzenie nakazał były komendant główny policji Marek Bieńkowski. Wyniki kontroli przesłano do Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która na ich podstawie w październiku ub.r. wszczęła śledztwo. Katarzyna Szeska, rzecznik prasowy, mówi: – Nadal trwa postępowanie w sprawie i będą przesłuchiwani nowi świadkowie. Jednak Paweł Biedziak, kiedyś rzecznik policji, dziś redaktor w „Super Expressie”, doniósł właśnie, że dwa lata poszukiwań zaginionych folii zakończyły się niepowodzeniem.
– To brzmi jak ogłoszona ostatecznie kapitulacja śledczych – kwituje mecenas Marian Hilarowicz, który reprezentował Andrzeja Jaroszewicza, oskarżyciela posiłkowego w procesie o zabójstwo Jaroszewiczów. Do przedawnienia się tej zbrodni pozostało 14 lat. Trudno się oprzeć wrażeniu, że sprawcy odliczają ten czas już coraz spokojniej. Dzieje się tak, bo sprawę zaginionych dowodów można dopisać do długiej listy tajemniczych zaniechań popełnionych przez organy ścigania. Zaniedbań nasuwających na myśl skojarzenia z innymi prestiżowymi dla nich ścigania sprawami.
Ciała 83-letniego Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz znalazł syn Jan, kiedy 1 września 1992 r. ok. godziny 23 przyjechał do willi rodziców w Aninie przy ul. Zorzy 19. Zaniepokoiło go, że od kilkunastu godzin nie odbierali telefonu. Drzwi do willi były zamknięte tylko na klamkę. Jan Jaroszewicz po tym, co zobaczył, wybiegł zawiadomić policję.