Narzekanie na katolicyzm w Polsce to od lat raczej norma niż wyjątek. Ma on być nieintelektualny, ludowy, pozbawiony głębi niemieckiej teologii i zorganizowania amerykańskiego laikatu. Tadeusz Bartoś, który w mediach funkcjonuje głównie jako były dominikanin i tropiciel błędów i niedopatrzeń, dodałby, że jest to katolicyzm wspólnotowy, nieświadomy przemian, jakie zaszły w świecie teologicznym Zachodu, a Cezary Michalski wraz z „polskim Lutrem” Tomaszem Węcławskim uzupełniliby niemal jednym głosem, że pozbawiony on jest doświadczenia pełnej reformacji i przesadnie ukierunkowany kontrreformacyjnie. Jednym słowem, jest zaściankowy, nienowoczesny, zamknięty i do tego mesjanistyczno-nacjonalistyczny.
Ale ich słowa, choć brzmią donośnie, kontrowane są przez inne, istotniejsze opinie. Benedykt XVI apelował do Polaków, by nigdy nie zabrakło świadectwa ich wiary. Jan Paweł II w Łagiewnikach przypominał za „Dzienniczkiem” siostry Faustyny, że stąd, z Polski, ma wyjść iskra, „która przygotuje świat na ostateczne przyjście” Jezusa Chrystusa. A amerykański duchowny Richard John Neuhaus w prywatnych rozmowach często wraca do głębokiego przekonania, że jeśli ma się dokonać odrodzenie wiary na Zachodzie, to jego źródłem musi być Polska. I nie jest to Polska wyimaginowana, wyidealizowana, pozbawiona cieni czy braków. Jan Paweł II miał przecież pełną świadomość wszystkich niedomogów nie tylko polskiego katolicyzmu, ale i polskości w ogóle. A jednocześnie miał świadomość, że to właśnie taki, kulawy i często niespecjalnie pogłębiony intelektualnie polski katolicyzm ma do spełnienia szczególną misję.
Przekonanie to ma swoje źródła w katolickiej nauce o inkulturacji chrześcijaństwa, czy – by posłużyć się starszymi terminami – wcieleniu prawdy Ewangelii w konkret rozmaitych kultur, cywilizacji i stylów myślenia. „Każdy człowiek, każdy naród, każda kultura i cywilizacja mają swoją rolę do wypełnienia i swoje miejsce w tajemniczym planie Bożym i w powszechnej historii zbawienia” – podkreślał Jan Paweł II w encyklice „Slavorum Apostoli”. „Kościół jest katolicki – kontynuował tę myśl – także dlatego, że potrafi w każdym środowisku strzeżoną przez siebie Prawdę objawioną, nieskażoną w Boskiej treści, przedstawić w taki sposób, by mogła spotkać się ze szlachetnymi myślami i słusznymi oczekiwaniami każdego człowieka i wszystkich ludów. Całe zresztą dziedzictwo dobra, które każde pokolenie (...) przekazuje potomnym, stanowi barwną i nieskończoną ilość kamyków, które składają się na żywą mozaikę Pantokratora, który pojawi się w pełnym blasku w czasie ponownego przyjścia”.
Metafora narzucona przez papieża pozwala doskonale pojąć, jak rozumiał on inkulturację. Stanowiła dla niego rozwijanie w świetle własnej tradycji najistotniejszych dla danego kraju wartości, i przez to wzbogacanie wielkiej skarbnicy Kościoła. Każdy naród ma w niej coś do zaoferowania, ale i do przyjęcia, a specyficzny kolor, jaki nadaje on swojemu odczytaniu Ewangelii, jest raczej bogactwem niż słabością. Ruskie chrześcijaństwo, które przez wieki nie wydało niemal żadnego teologa, wzbogaciło jednak świat ikonami Andrieja Rublowa, które przewyższają niejedno dzieło teologiczne największych nawet autorytetów. I nie inaczej jest z chrześcijaństwem polskim. Ono również, choć wydało wielu ważnych myślicieli (niekiedy niesłusznie i niesprawiedliwie zapomnianych, przede wszystkim przez swoich), jest silne nie tyle myślą i teologią, ile innymi wartościami. To one stanowią jego istotę i są bogactwem, które Polska wnosi do mozaiki uniwersalnego Kościoła.
Spuścizna ta pozostaje głęboko słowiańska ze swej natury. Chrześcijaństwo słowiańskie zaś niemal we wszystkich krajach skupiało się nie tyle na nauce, filozofii czy teologii, ile na sztuce. Bułgaria, Serbia czy Ruś Kijowska i Moskiewska nie ofiarowały światu głębokiej teologii, nie skupiły się na myśli, ale na obrazie. Darowały Kościołowi powszechnemu ikony, freski, ale i przenikniętą słowiańską estetyką liturgię. A znaczenie tego daru, który ostatnio zaczynają przyjmować także do tej pory ikonoklastyczni protestanci, jest tak wielkie, że trudno nie zgodzić się z księciem Eugeniuszem Trubieckojem, który przed laty pisał, że ruska ikona jest „Ewangelią w kolorach”.