Przed tygodniem „Rzeczpospolita” opublikowała szereg listów, w których autorzy zaprotestowali przeciwko mojemu artykułowi „Niewinny Stalin i źli Polacy”. Reakcje były bardzo emocjonalne, zarzucono mi również chęć torpedowania niemiecko-polskiego pojednania, a także kierowanie się osobistymi – czytaj niskimi – pobudkami.
Anna Wolff-Powęska cytuje w niezwykle emocjonalnym wystąpieniu Tadeusza Kotarbińskiego: „rzetelną naukę mogą uprawiać tylko rzetelni ludzie”, dając wyraźnie do zrozumienia, co myśli o mojej osobie. Wnioskuję z tego, że według niej podtrzymywanie legendy o własnym ojcu jako rzekomym dyplomacie jest wyrazem rzetelności osobistej, przekładającej się na naukową. A legenda ta jest bardzo ważnym elementem autorytetu Włodzimierza Borodzieja. Na przykład „Frankfurter Allgemeine Zeitung” pisał 16.12.1999: „Borodziej, prorektor UW, ucieleśnia wręcz polskie zmiany historyczne i zmianę generacji. Jako syn dyplomaty w Austrii miał dostęp również w latach izolacji do zachodnich wolności”. Gdy w 2004 roku Uniwersytet Viadrina przyznawał Borodziejowi swoją nagrodę, laudator Karl Schlögel mówił: „Borodziej urodził się w 1956 roku w Warszawie, ale pierwszą szkołą, do której uczęszczał, była szkoła podstawowa w Berlinie-Zehlendorfie, gdzie jego ojciec pracował jako dyplomata”. Jako źródło tych danych laudator wskazał samego Włodzimierza Borodzieja.
Czyżby więc syn wysokiego funkcjonariusza SB działającego na niemieckim odcinku kreował się na syna dyplomaty i wprowadzał niemiecką opinię publiczną oraz niemieckich przyjaciół w błąd? Jest wykluczone, aby Włodzimierz Borodziej nie wiedział o działalności swojego ojca. W roku 1976 wskazał w podaniu o paszport jako miejsce pracy ojca właśnie MSW. Również Jerzy Kochanowski, jego przyjaciel, potwierdził w „Gazecie Wyborczej” z 12 maja br., że tenże wiedział o prawdziwej działalności swego ojca. Zresztą, sam Borodziej senior nie ukrywał – już po upadku komunizmu – swoich zasług dla komunistycznego wywiadu, a nawet się nimi szczycił. 30 kwietnia 1997 roku „Gazeta Wyborcza” podała: „«Nie wstydzimy się służby dla państwa polskiego» – napisało 12 emerytowanych oficerów wywiadu sprzed 1990 r. w liście otwartym do prezydenta. «Jesteśmy zwłaszcza dumni z udziału wywiadu PRL w uprzemysłowieniu Polski, ze zdobywania nowoczesnych technologii (...)» – piszą oficerowie. List opublikowała wtorkowa «Trybuna» i PAP”. Pod listem podpisało się 12 osób, między innymi „płk Wiktor Borodziej, Berlin i Wiedeń”.
Jak rozumiem, nikogo z oburzonych naukowców nie dziwi fakt, że 23-letni świeżo upieczony magister bez dorobku naukowego staje się w roku 1979 sekretarzem niemiecko-polskiej komisji podręcznikowej.
Wracając do kwestii ludzkiej rzetelności, mam nieodparte wrażenie, że polscy przyjaciele Borodzieja juniora nie byli wcale zaskoczeni informacją, że jego ojciec był zasłużonym esbekiem, ale wzburzyło ich jej upublicznienie. Ja natomiast przypuszczam, że właśnie ów fakt oraz uwikłanie się w mistyfikację co do prawdziwej roli swego ojca jest kluczem do zrozumienia faktu, że do dzisiaj rozprzestrzenia on tezy komunistycznej propagandy, które głosi jako rzekomo zweryfikowane już po 1990 roku.