Niewolnicy są wśród nas

- Na całym świecie żyje około 27 mln niewolników, ale są to oceny przybliżone, gdyż nie sposób przeprowadzić szczegółowych badań. Największy problem występuje w Azji Południowej. Ocenia się, że żyje tam od 10 do 20 mln niewolników - mówi Benjamin Skinner w rozmowie z Dariuszem Rosiakiem.

Aktualizacja: 17.05.2008 09:46 Publikacja: 17.05.2008 00:19

Niewolnicy są wśród nas

Foto: EAST NEWS

RZ:Trudno byłoby mi kupić niewolnika?

Benjamin Skinner:

To bardzo proste. Siedzę w kawiarni na Brooklynie w Nowym Jorku. W czasie przygotowywania mojej książki sprawdziłem, że w ciągu 5 godzin mógłbym nawiązać kontakt z handlarzem ludźmi. Zakup niewolnika jest nie tylko łatwy, ale też nieprawdopodobnie tani. W roku 1850 za człowieka w Stanach Zjednoczonych trzeba było zapłacić 30 – 40 tysięcy dolarów. Niewolnik, którego mi zaoferowano, kosztował 50 dolarów.

Gdzie to miało miejsce?

W Port-au-Prince na Haiti. Pewnego dnia poszedłem z tłumaczem do osoby, który przedstawił się jako agent zatrudnieniowy. Ale wszyscy wiedzieli, czym ten człowiek się zajmuje. Spotkaliśmy się przed zakładem fryzjerskim i zaczęliśmy negocjacje w sprawie zakupu dziecka. Na początku Haitańczyk chciał 100 dolarów, ale zbiłem cenę do 50. I żeby wszystko było jasne – obie strony doskonale wiedziały, że tu nie chodzi o adopcję, tylko o wykorzystanie dziecka do pracy. W pewnym momencie ten agent zapytał mnie, czy chcę to dziecko dodatkowo jako „partnera”. Mój tłumacz wyjaśnił dokładnie, co to miało znaczyć: chodziło o to, że mogę je wziąć nie tylko do pracy, ale jako niewolnika seksualnego. Mówiliśmy o 12-letniej dziewczynce.

Na pewno i tak nie wjechałby pan z nią do USA.

Agent zapewniał, że posiada papiery adopcyjne. W Stanach Zjednoczonych jest wiele dzieci sprowadzonych w ten sposób. Handlarze załatwiają wszystkie potrzebne papiery, a dzieci odkupują za bezcen od rodziców, którzy sprzedają je w nadziei, że trafią do dobrych rodzin, zdobędą wykształcenie.

Odkupił pan tę dziewczynkę z Port-au-Prince? Mógł pan jej w ten sposób uratować życie.

Nie sądzę. Przez cztery lata, gdy pisałem książkę, byłem świadkiem przerażających historii, przejawów ludzkiego poniżenia i skrajnego barbarzyństwa. Jednak ustawiłem sobie granicę, której nie wolno mi było przekroczyć. Tą granicą było właśnie wykupywanie ludzi. Nie chciałem tego robić ani jako dziennikarz, bo moim zadaniem było opisanie sprawy, przedstawienie jej światu, ani jako człowiek, bo jeśli nawet w szlachetnych intencjach zapłaciłbym za niewolnika, uczestniczyłbym w handlu ludźmi. Jeśli kupiłbym kogokolwiek, stałbym się przestępcą.

A nie kusiło to pana?

W Bukareszcie trafiłem do burdelu, w którym przyprowadzono mi dziewczynkę w zespołem Downa ze śladami po próbach samobójczych na rękach. Wiedziałem, że gwałcono ją kilka razy dziennie, bo sam sutener mi o tym powiedział. I zaoferowano mi ją na własność za używany samochód. Każdy normalny człowiek powie sobie w takiej sytuacji: OK, dam im ten samochód, niech tylko wypuszczą dziewczynkę. To jest naturalny impuls. Ale ja poszedłem na policję i przedstawiłem sprawę. Zaoferowałem, że mogę zeznawać w sądzie, mogę wskazać sprawców. Policjant powiedział: „To są Cyganie, oni mają swoje zwyczaje, swoje reguły”. Policja w Bukareszcie po prostu nie ma wstępu do tej społeczności, nikt nie chce z nimi współpracować, żaden Cygan nie wskaże sprawców tych przestępstw. Nie dalej jak dwa tygodnie temu dzwoniłem do Bukaresztu, żeby się dowiedzieć, czy coś w tej sprawie się dzieje, i nic się nie dzieje. Jeśli ta dziewczynka żyje, to pewnie ciągle jest w tym samym miejscu.

Jednak nie zgadzam się, że wykupywanie niewolników cokolwiek załatwia. W 2003 roku towarzyszyłem chrześcijańskiej organizacji działającej w Sudanie, która płaciła dolarami za niewolników i kupowała im wolność. To miało miejsce podczas negocjacji pokojowych między kilkoma frakcjami walczącymi w wojnie domowej i w praktyce pieniądze te posłużyły do wzmocnienia jednego z ugrupowań. Nie zauważyłem natomiast, by pomogły byłym niewolnikom. Ci ludzie byli zostawieni sami sobie. Nie umożliwiono im powrotu do życia. A przecież samo wykupienie nie jest żadnym rozwiązaniem, to może być punkt zwrotny, ale wcale nie musi być. Wielu niewolników wraca do swoich panów, nie mają szans na samodzielne przeżycie bez wsparcia innych ludzi.

Na Zachodzie wydaje nam się czasem, że handlem ludźmi zajmują się jacyś ośliźli pedofile z Europy i grubi spoceni Arabowie z cygarem w ręku. To chyba nie do końca prawdziwy obraz.

To są pozbawieni najmniejszych skrupułów kryminaliści, którzy nie mają żadnego szacunku dla ludzkiego życia. Ale to jest oczywiste. Mniej oczywisty może się wydać fakt, że w wielu częściach świata handlem ludźmi zajmują się osoby o wysokim statusie społecznym, cenione w swoich środowiskach, dysponujące sporymi wpływami. Owszem, pedofile kupują dzieci, ale zwykle nimi nie handlują.

Dam panu taki przykład. Znalazłem się w kopalni odkrywkowej w północnych Indiach. Kopalnią kierowało trzech mężczyzn, którzy właściwie posiadali na własność wszystkich mieszkańców wioski, w której mieściła się kopalnia. To byli nieprawdopodobnie bogaci ludzie, którzy działali całkowicie bezkarnie, włącznie z tym, że mogli np. zabijać braminów, czyli członków najwyższej kasty, i nic im za to nie groziło, tak ogromne mieli wpływy. Inny przykład: ten agent z Haiti, o którym mówiłem, wykonywał normalny zawód, i to jaki! – był szefem ochrony jednego z kandydatów w wyborach prezydenckich na Haiti. W Rumunii trafiłem do więzienia o specjalnym rygorze, gdzie przebywali m.in. handlarze ludźmi. Przeprowadzałem tam wywiad z człowiekiem, który w bardzo krótkim czasie zarobił milion dolarów na sprzedawaniu kobiet rosyjskiej mafii. Spytałem, jaka w tym więzieniu jest „kolejność dziobania”, kto jest na górze, kto na dole. Najniżej stali oczywiście pedofile, a na samej górze właśnie handlarze ludźmi. Oni mieli największe wpływy nawet w więzieniu, bo oczywiście mieli najwięcej pieniędzy.

Na Zachodzie istnieje grupa tematów politycznie poprawnych, np. prawa mniejszości, bieda na ziemi, ocieplenie klimatu itd. Ale nie ma wśród nich współczesnego niewolnictwa. Dlaczego?

Dlatego, że dla nas niewolnictwo ma tylko dwa wymiary. Jeden jest metaforyczny. Mówimy, że „harujemy jak niewolnicy”, bo zarabiamy tylko 100 tysięcy dolarów rocznie i musimy pracować 80 godzin w tygodniu. A drugi to wymiar historyczny. Dla nas niewolnictwo skończyło się w XIX wieku. Nawet Liga Narodów definiowała niewolnictwo jako „posiadanie jednego człowieka przez drugiego”. Dziś nikt nie „posiada” drugiego człowieka aktem prawnym, bo jest to oczywiście zabronione, a zatem zakładamy, że niewolnictwa nie ma. Jednak jeśli przyjmiemy definicję, którą ja stosuję: niewolnik to osoba zmuszana przemocą albo oszustwem do pracy bez wynagrodzenia – to okazuje się, że jest ogromny problem. I nie mówię tutaj o robotniku w Indonezji, który haruje jak wół za dolara dziennie, ale w każdej chwili może odejść. To jest człowiek eksploatowany w okrutny sposób, ale nie niewolnik. Termin „niewolnik” rezerwuję dla osób, które nie decydują o swoim losie w najmniejszym stopniu.

Ile takich osób jest na świecie?

Na całym świecie żyje około 27 mln niewolników, ale są to oceny przybliżone, gdyż nie sposób przeprowadzić szczegółowych badań. To jest liczba przyjęta w USA jako podstawa polityki amerykańskiej wobec zjawiska współczesnego niewolnictwa. Największy problem występuje w Azji Południowej. Ocenia się, że żyje tam od 10 do 20 mln niewolników.Największa grupa to niewolnicy, którzy odpracowują prawdziwe albo wymyślone długi zaciągnięte u swoich właścicieli. Oczywiście w krajach, w których takie niewolnictwo za długi najbardziej się rozwinęło, jest ono również całkowicie zakazane prawem. Indie czy Pakistan mają bardzo dobre ustawodawstwo w tej dziedzinie, tylko co z tego. Wracając do tej kopalni w Indiach – niewolnik, którego opisuję w jednym z rozdziałów książki, odpracowywał dług zaciągnięty przez jego dziadka w wysokości 62 centów. Trzy pokolenia odpracowywały ten fikcyjny dług.

Rozmawiamy tutaj o zjawisku, które nam się wydaje przerażające, ale w wielu kulturach na świecie nie jest żadnym problemem. Są kraje, gdzie nawet jeśli prawo na to nie zezwala, kultura całkowicie akceptuje niewolnictwo.

Oczywiście, że tak. W krajach takich jak Sudan, gdzie niewolnictwo istniało wiele wieków zanim pojawił się w nim biały człowiek, do tej pory zniewalanie ludzi i wykorzystywanie ich uznaje się za coś całkowicie normalnego. Zresztą Sudan jest jedną z najczarniejszych plam na tej mapie światowego niewolnictwa.

Jeśli ludzie to akceptują, jak z tym walczyć? I czy w ogóle możemy w tym walczyć?

Zbrodnie takie jak ludobójstwo i niewolnictwo nie mogą podlegać żadnym usprawiedliwieniom kulturowym. Nie możemy po prostu uznać, że trzymanie cygańskich dziewczynek w burdelach albo traktowanie Murzynów w Sudanie jak własność Arabów to są odrębności kulturowe, nad którymi powinniśmy się pochylić z szacunkiem. Nie, powinniśmy być bardzo zdecydowani i agresywni w zwalczaniu niewolnictwa.

Ale przecież pan doskonale wie, że tego typu polityka jest teoretycznie prowadzona przez Zachód co najmniej od końca zimnej wojny i przynosi coraz gorsze skutki. Do Afryki i Azji płynie coraz więcej pieniędzy, teoretycznie w zamian za postępy w demokracji, i co roku jest więcej biedy.

To dlatego, że te pieniądze trafiają do skorumpowanych rządów, a nie do ludzi, którzy prowadzą faktyczne działania. Nawet w takim kraju jak Sudan, który składa się z wyizolowanych części rządzonych przez miejscowych kacyków, działają grupy niezależne od władz, takie jak Save the Children, które ratują ludzi, dają byłym niewolnikom instrumenty umożliwiające im rozpoczęcie nowego życia. To bezpośrednio do nich powinna trafiać pomoc.

Beniamin Skinner – amerykański dziennikarz, autor właśnie wydanej książki „A Crime So Monstrous: Face to Face with Modern Slavery” („Zbrodnia najbardziej okrutna: twarzą w twarz ze współczesnym niewolnictwem”).

RZ:Trudno byłoby mi kupić niewolnika?

Benjamin Skinner:

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska