Zaufanie do prawa, sprawiedliwości i ślepej Temidy ma w Niemczech niemal mistyczne konotacje. Prawo i sprawiedliwe państwo nie tylko mają być gwarancją demokracji, ale dostarczać moralnej satysfakcji obywatelom państwa o dyktatorskiej przeszłości. Niemcy nie mają swego Trafalgaru, amerykańskiego 4 lipca ani dnia zdobycia Bastylii. Chcą mieć za to doskonale funkcjonujące państwo prawa. Budowane od podstaw po wojnie, sypie się jednak dzisiaj w szybkim tempie. Nie chodzi już o czarne kasy partyjne Helmuta Kohla czy CDU w Hesji, ale o prawdziwy wysyp skandali. Niemieckie media obszernie relacjonują kolejne afery w Siemensie, Volkswagenie, Daimlerze czy wcześniej Mannesmannie i za każdym razem zadają nieco naiwne pytanie: Dlaczego właśnie u nas, w ukochanym państwie prawa?
Tak jest i w sprawie Deutsche Telekom. Chodzi o szpiegowskie praktyki potężnego koncernu, który z natury rzeczy ma dostęp do najbardziej osobistych informacji milionów obywateli, magazynuje miliardy e-maili, danych bankowych oraz wszelkich możliwych informacji, począwszy od zdrad małżeńskich, a skończywszy na mniejszych czy większych oszustwach podatkowych. Kto jak kto, ale koncern telekomunikacyjny powinien chronić powierzone mu tajemnice, dbać, aby nie przedostały się w niepowołane ręce i niczym Rejtan bronić dostępu do swego banku danych. Ale Deutsche Telekom zrobił coś zgoła innego. Zaangażował podejrzane firmy detektywistyczne, których zadaniem było analizowanie połączeń telefonicznych i e-mailowych członków rady nadzorczej z dziennikarzami i innymi podejrzanymi osobami.
Afera wybuchła w chwili, gdy zatrudniająca sześć osób firma Network Deutschland z Berlina wysłała ponaglający faks do Deutsche Telekom z żądaniem zapłaty 400 tys. euro za swe usługi. Dwa wcześniejsze rachunki poprzedni zarząd zapłacił bez ociągania. Wybrany ponad rok temu nowy zarząd wstrzymał płatności dla Network Deutschland, bo wiedział już doskonale, że uruchomienie przelewu byłoby zapłatą za usługi nielegalne. Network Deutschland podaje się wprawdzie za firmę doradczą, ale analizy rynku czy doradztwo finansowe nie są bynajmniej jej mocną stroną. Nie takiej natury było zlecenie od Deutsche Telekom.
Poprzednim szefom koncernu zależało na ustaleniu źródła przecieku z rady nadzorczej do redakcji pisma „Capital” znanego nie tylko z krytycznych materiałów o Deutsche Telekom, ale i doskonale poinformowanego o tym, co się w firmie dzieje.Trzeba przy tym pamiętać, że Deutsche Telekom nie jest zwykłym niemieckim koncernem. To za jego pośrednictwem tysiące Niemców poznało tajniki funkcjonowania giełdy, uczestnicząc kilka lat temu masowo w prywatyzacji państwowego giganta. Lokata miała być pewna jak w banku, a zysk o niebo większy. Początkowo nawet tak było. Pierwsze transze akcji sprzedawano po 15 euro za sztukę. Następne były droższe. Ale w 2000 r. cena akcji na giełdzie osiągnęła 103,5 euro. Potem rozpoczął się gwałtowny spadek. Dzisiaj za akcję Telekomu można dostać zaledwie 10 – 11 euro. W tej sytuacji tysiące rozczarowanych akcjonariuszy domaga się od firmy 100 milionów odszkodowania, udowadniając, że ceny akcji zostały oparte na celowo zawyżonej wartości nieruchomości oraz innych aktywów koncernu. To wszystko śledził „Capital” i był nieocenionym źródłem informacji.
Dlatego też poprzednie kierownictwo Deutsche Telekom starało się za wszelką cenę wyśledzić, kto jest czarną owcą, informuje prasę i ile za to dostaje. Obecny szef firmy o sprawie wiedział od roku, ale milczał. – Czyżby chciał ukręcić sprawie łeb? – pytał „Der Spiegel”. Do akcji włączyła się prokuratura, a w całym kraju zawrzało.Tym bardziej że wyszło na jaw, iż kilka lat wcześniej Deutsche Telekom korzystał z usług firmy detektywistycznej, której założycielem był oficer Stasi. Takich ludzi zatrudniał także Network Deutschland. – Tym sposobem informacje chronione przepisami o ochronie danych osobowych znalazły się w najbardziej niepowołanych rękach – tłumaczy publicysta Erich Schmidt-Eeboom, znawca metod działania służb wywiadowczych.