Czwartego lipca o świcie, we Lwowie

Pamiętam, że było pochmurne popołudnie. Graliśmy w piłkę na ulicy, co chwilę zaglądając przez gęste liście leszczyn w okna domu. Błyskały tam ostre światła i kręcili się obcy ludzie.

Aktualizacja: 05.07.2008 21:45 Publikacja: 05.07.2008 01:21

Red

– Przyjechała telewizja – mówiła mama. Na początku lat 90. ubiegłego wieku TVP nakręciła film dokumentalny o zbrodni na profesorach lwowskich dokonanej przez funkcjonariuszy niemieckich 4 lipca 1941 roku na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie. Nasz dziadek był jednym z jej świadków.

Do maja 1944 roku dziadkowie Irena i Zbigniew Stuchly mieszkali w blokach ubezpieczalni społecznej przy ul. Małachowskiego 2. Oboje pracowali w Instytucie Tyfusu Plamistego. Dziadek był asystentem profesora Rudolfa Weigla. Babcia, przedwojenna dziennikarka, pracowała w laboratorium.

Okupanci bali się tyfusu i liczyli z prof. Weiglem. Zatrudnienie u niego chroniło i przed wywózką na Syberię, i przed niemieckim więzieniem. Profesor ukrywał u siebie w ten sposób grupę polskiej inteligencji, w tym także narodowości żydowskiej. A jego podopieczni mogli z kolei pomagać innym ludziom. Ratowali przyjaciół i tych, których nazwisk nigdy nie poznali. Także dziadek ze swoimi kolegami z Instytutu nosił szczepionki do lwowskiego getta. Opowiadając o tym, zawsze wspominał o opatrzności. – Wiesz, to nie ja, to Ktoś działał przeze mnie – te słowa niezmiennie słyszałam od niego wtedy, gdy chodziło o sprawę życia i śmierci.

Wcześniej niż o zbrodni na wzgórzach usłyszałam o Katyniu. To nie był paradoks, ponieważ dziadkowie, porównując obie okupacje, sowiecką i niemiecką, mówili mi, że sowiecka była gorsza. Może dlatego, że była pierwsza, może dlatego, że to ona ostatecznie zabrała im „ich” Lwów.

Dopiero w latach 90. dziadek dokładnie opowiedział o tym, co widział. Potem w domu, siedząc przy poobiedniej herbacie, często wracał do wydarzeń owego lipcowego świtu. Ciągle widział tę scenę jak w kadrze aparatu. Nie mógł się od niej uwolnić aż do śmierci w 2005 roku.

Okna lwowskiego mieszkania wychodziły na wzgórza. 4 lipca nad ranem dziadka obudziły strzały. Nie dowiem się już od niego, jak czuje się człowiek, który śpi, nasłuchując kroków na schodach. Wiem, że wtedy, nad ranem, dziadek wstał i podszedł do otwartego okna (było już jasno). I zobaczył.

Z odległości około 100 – 200 metrów trudno mu było rozpoznać, kto stoi nad dołem. Zrozumiał tylko, że to grupa 25 – 30 cywilów pilnowana przez żołnierzy w mundurach polowych. Jedna osoba leżała na noszach. Stojący żegnali się znakiem krzyża. Padła kolejna salwa. I następna... – Co się dzieje? Co to za strzały? – zapytała babcia, która dotąd leżała cicho, udając, że śpi. Dziadek odwrócił się do niej blady. – Śpij, śpij, to Niemcy przestrzeliwują broń – odpowiedział zmienionym głosem. Nie miała wątpliwości, że – jak określiła po latach – było to „pobożne kłamstwo”.

Rano trzeba było pójść do pracy. Z taką samą jak zawsze niepewnością, czy się dojdzie i czy się wróci. – Codziennie – wspominała babcia – przechodziłam koło więzienia i słyszałam krzyki torturowanych Polaków. 4 lipca o ósmej rano, tuż po przyjściu do Instytutu, dziadek natknął się na swojego pryncypała. – Co się stało?! – przestraszył się Rudolf Weigl. – Czy pan nie spał w nocy? – wykrzyknął, widząc twarz młodego pracownika ściętą smutkiem, przerażeniem i wszystkimi przeżyciami koszmarnej nocy. Kiedy usłyszał relację, poprosił cicho: – Niech mi pan tego nie mówi. Ja nie mogę tego słuchać.

4 lipca 1941 roku funkcjonariusze hitlerowscy (zdaniem świadków był to oddział ukraiński) zamordowali we Lwowie kilkudziesięciu wybitnych naukowców polskich i członków ich rodzin. Prawdopodobnie około 40 osób. Byli wśród nich między innymi: prof. Antoni Cieszyński, Tadeusz Boy-Żeleński, prof. Jan Grek, prof. dr Roman Longchamps de Berier, prof. Tadeusz Ostrowski, prof. Adam Sołowij i dr Stanisław Ruff. Dziadek, który zaczął studia na Uniwersytecie Jana Kazimierza od medycyny, a ostatecznie ukończył biologię, musiał zetknąć się z niektórymi z nich osobiście.Niedawno znalazłam sprawozdanie (z lat 80. ubiegłego wieku?) z wystąpienia dziadka dotyczącego zbrodni. Podsumował je tak: – Tam, na Wzgórzach Wuleckich, były diabły i wiem teraz, jak wygląda piekło... Uderzyło mnie to określenie, bo dziadek rzadko używał tak drastycznych porównań. Nam, wnukom, za każdym razem powtarzał: – Wiecie, to było tak straszne, jak sobie tylko można wyobrazić. Babcia nie dodawała już wtedy nic od siebie. Siedzieliśmy, milcząc. Ja myślałam o tej scenie z filmu TVP „Czwartego lipca o świcie, we Lwowie”, kiedy idą przez bursę Abramowiczów aż do wzgórz szlakiem pomordowanych. A dziadek, jak 60 lat temu, patrzy przez to samo okno.

Autorka jest korespondentką londyńskiego tygodnika „Nowy Czas”. Prowadzi bloga: http://sosenka.salon24.pl

– Przyjechała telewizja – mówiła mama. Na początku lat 90. ubiegłego wieku TVP nakręciła film dokumentalny o zbrodni na profesorach lwowskich dokonanej przez funkcjonariuszy niemieckich 4 lipca 1941 roku na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie. Nasz dziadek był jednym z jej świadków.

Do maja 1944 roku dziadkowie Irena i Zbigniew Stuchly mieszkali w blokach ubezpieczalni społecznej przy ul. Małachowskiego 2. Oboje pracowali w Instytucie Tyfusu Plamistego. Dziadek był asystentem profesora Rudolfa Weigla. Babcia, przedwojenna dziennikarka, pracowała w laboratorium.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Plus Minus
Chińskie marzenie
Plus Minus
Jarosław Flis: Byłoby dobrze, żeby błędy wyborcze nie napędzały paranoi
Plus Minus
„Aniela” na Netlfiksie. Libki kontra dziewczyny z Pragi
Plus Minus
„Jak wytresować smoka” to wierna kopia animacji sprzed 15 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
gra
„Byczy Baron” to nowa, bycza wersja bardzo dobrej gry – „6. bierze!”