Carla Bruni: Wolna jak gdyby nigdy nic

- Jestem dziewczynką, starą dziewczynką. Nie ucieknę od tego. Niektórzy moi przyjaciele dojrzeli, zmądrzeli, stali się ministrami. Ale ja nie jestem mądra. Jestem ignorantką - mówi Carla Bruni w rozmowie z Jesusem Rodriguezem.

Aktualizacja: 02.08.2008 01:44 Publikacja: 01.08.2008 18:16

Carla Bruni w 2006 r.

Carla Bruni w 2006 r.

Foto: AFP

Zaciszny zakątek ekskluzywnej 16. Dzielnicy Paryża, mała uliczka nosząca imię pewnego kardynała, biały mur, drzwi w kolorze indygo. Dwóch krótko ostrzyżonych funkcjonariuszy prezydenckiej ochrony w dżinsach i z bronią przy boku wyskakuje z furgonetki w momencie pojawienia się obcej osoby. Pilnują najbardziej strzeżonej tajemnicy republiki: schronienia prezydenckiej pary. Mały biały pałacyk, który równie dobrze mógłby stać w Normandii czy Prowansji. Do domu wchodzi się przez kuchnię, która stanowi jego serce. Panuje tu absolutna cisza. Na stole prywatna poczta prezydenta, harmonijka oraz pudełko na cygara ozdobione czarno-czerwonym wizerunkiem Che Guevary – prezent od Fidela.

Dom Carli Bruni, z dala od Pałacu Elizejskiego, nie ma w sobie nic z wystawności rezydencji przy Faubourg St. Honore. Jest dyskretny, skromny, przytulny i wygodny. Bez cennych antycznych mebli i dzieł sztuki, których nie wolno dotknąć. Nielakierowana drewniana podłoga, na wpół wypalone polana w kominku, pies pani domu drzemie na pokrytej aksamitem w kolorze ochry sofie. Dom milionerki, która nie potrzebuje się obnosić z bogactwem.

Pokój, w którym rozmawiamy, jest pełen płyt. Clash, Rolling Stones, Lou Reed, Bob Dylan, Gainsbourg, Brassens, Cat Power, Portishead. I pełen książek. Borges, Proust, Maupassant, Balzak, Ibsen, Joyce, Verlaine. Na stole, pośród sterty papierów leży przeczytana w połowie książka filozofa Raphaela Enthovena, ojca jej syna. A także zabazgrany granatowy szkolny brulion, w którym zapisuje swoje piosenki. „Najchętniej w nocy, sama, tu, w tym pokoju, z piwem”. W kącie stary fortepian Steinwaya, który należał do jej rodziców. Ojciec Alberto Bruni Tedeschi był nie tylko przemysłowcem ale i kompozytorem oper. Matka Marisa Borini była tancerką i pianistką. Stąd pasja Carli do sztuk, a zwłaszcza muzyki.

Carla Bruni starannie waży słowa. Na długie pytania odpowiada krótkimi zdaniami. O Sarkozym mówi „mój mąż”, nigdy „Nicolas” albo „prezydent”. Emanuje spokojem. Jakby opowiadała historię cudzego życia, jakby to nie ona była pierwszą damą, a wszystko było tylko grą, przygodą.

W rozmowie przeskakuje z angielskiego na francuski i włoski. Bez problemu przechodzi na „ty”. To bardzo nietypowe dla Francuzki, a tym bardziej dla pierwszej damy. – Proszę pamiętać, że jestem Włoszką. No tak, już nią nie jestem, zostałam Francuzką. Sama nie wiem, kim teraz jestem.

Rz: Tytuł pani trzeciej płyty – „Jak gdyby nigdy nic” – bywa interpretowany jako metafora pani osobliwej sytuacji piosenkarki, która jest jednocześnie pierwszą damą Francji...

Carla Bruni:

To tytuł portretu mojego brata Virgilia, który można znaleźć wewnątrz albumu. Ale istotnie chodzi o coś więcej. To dobry opis tego, jak przygotowywałam tę płytę. Jak gdyby nic się nie stało. Odizolowana, wolna.

Dlaczego nagrała pani płytę właśnie teraz? Wielu ludzi myślało, że porzuci pani śpiewanie i po poślubieniu prezydenta Francji zacznie nowe życie.

Dobrze układało mi się z moją wytwórnią, pierwsza płyta cieszyła się powodzeniem, dali mi więc możliwość nagrania następnej („No Promises”), a potem trzeciej. Wszystko wiąże się z pierwszym albumem, to nie jest nowy pomysł. Nikt mnie do tego nie zmuszał, taka jest moja praca i mam to szczęście, że mogę ją wykonywać.

Długo się nad tym musiała pani zastanawiać? Pytała pani, czy to będzie korzystne dla kariery męża?

Nie zmarnowałam ani minuty na takie rozmyślania. Napisałam wszystkie piosenki i miałam – jeszcze zanim ta cała historia się zaczęła – wyznaczoną datę nagrania. Jeśli to możliwe, nigdy nie łamię umowy. Nikt nie wtrącał się w moje decyzje, to niczyja sprawa, tylko moja.

Niektórzy dziennikarze twierdzą, że pani płyta pomaga prezydentowi w chwili, kiedy jego wizerunek został mocno nadszarpnięty. Socjalistyczny poseł Pierre Moscovici stwierdził nawet, że pani obecność jest częścią operacji ponownego podbicia opinii publicznej przez prezydenta.

Mam bardzo mały wpływ na to, jak się toczą sprawy polityczne mojego męża. To bardzo poważna praca dotycząca bardzo poważnych spraw i nie ma nic wspólnego ze mną. Z drugiej strony jestem pewna, że bycie jego żoną wzbogaci moje życie, mogę bowiem nauczyć się mnóstwa rzeczy i pomagać ludziom.

Popularność pani męża mocno spadła podczas pierwszego roku prezydentury. Czy sądzi pani, że ma to coś wspólnego z pani osobą?

To wynika z trudności, jakie ostatnio mają Francuzi. A także z tego, że on chce zmienić wiele rzeczy, a ludzie wcale nie lubią zmian. Jest silny opór wobec zmian. To wiąże się też ze stanem gospodarki, która jest w trudnej sytuacji, z bardzo drogą benzyną. Ale z pewnością nie ma to nic wspólnego ze mną. Nie jestem wcale taka ważna.

Czy prezydent popierał pani decyzję wydania płyty?

Bezwzględnie tak. To dla niego trudne, bo ciężko pracuje i potrzebuje żony u swego boku, ale wie, że jestem mu oddana całym sercem, więc mnie wspiera.

Jak?

Zostawia mnie samą, kiedy potrzebuję czasu dla siebie. Jest przy mnie, kiedy tracę pewność siebie. Podtrzymuje na duchu, kiedy popadam w depresję (bo kiedy piszę, wariuję). Popycha mnie, kiedy się lenię. Pomaga tak, jak potrafi, tak jak każdy inny mąż. Nie różnimy się aż tak bardzo od innych par.

Podobno nie ma pani zamiaru więcej nagrywać podczas kadencji prezydenta, przynajmniej przez te pierwsze pięć lat…

Jeśli coś mnie natchnie, przygotuję kolejną płytę. Jeżeli ludzie będą ciekawi tego, co robię, opinia publiczna się nie przeciwstawi, a Francuzom to nie zawadzi, będę nagrywać aż do śmierci.

Czy nie przeszkadza pani, że najnowszy album będzie oceniany niekoniecznie ze względu na swoją wartość muzyczną?

To, co mnie najbardziej niepokoi w życiu, to obojętność. Chcę, by ludzie lubili moje śpiewanie lub go nie lubili, i to na całego. Nie chcę, żeby ktokolwiek pozostał obojętny.

Jak wygląda pani proces twórczy?

Kiedy piszę piosenkę, wypływa ona z zamieszania, jakie panuje w danym momencie w moim życiu. Tkwię w tej niepewności, aż odczuję potrzebę powiedzenia czegoś, wtedy piszę piosenkę. Każda piosenka wyraża słowami pewien rodzaj zamętu. Po napisaniu czuję ulgę.

Czy jakieś piosenki nie znalazły się w albumie, bo doradcy uznali je za niestosowne?

Nigdy nie przejmuję się takimi rzeczami, nie myślę o tym, kto ma jaką opinię, co jest stosowne, a co nie. Może popełniam błąd, ale taka już jestem. Gdybym nad wszystkim tak dokładnie myślała, nigdy bym niczego nie zrobiła.

Czy ten album pozwala snuć przypuszczenia, jaka jest madame Sarkozy?

Być może, ale nie robiłam tego z rozmysłem. Wszystko, co człowiek robi i pisze, jest autoportretem.

Ale kiedy kontrowersyjne słowa piosenek pojawiły się w mediach, wszyscy interpretowali je według klucza biograficznego. Kochająca, namiętna, dziecinna, sielankowa, zabawna, i nieco frywolna kobieta, jaka żyje w piosenkach – to pani?

Nie piszę tak naprawdę o sobie, piszę raczej poprzez siebie, poprzez swoje odczucia. Piszę o kimś innym, ale zawsze w tym jest jakaś cząstka mnie samej, bo to ja piszę. Nie próbuję siebie opisać, staram się pisać o tym, co czuję.

Media znalazły sobie jeszcze inne zajęcie: ustalić, która piosenka miłosna została napisana przed, a która po spotkaniu Sarkozy’ego. Przeszkadza to pani?

Mam naprawdę wielkie szczęście, że moje piosenki przyciągają aż tyle uwagi. Uwielbiam to.

Ale media wywlokły na widok publiczny pani życie miłosne od chwili, gdy była pani 20-latką…

Nie przeszkadza mi to. Przeżyłam te lata i były, jakie były.

Inne sławne osoby ukrywają wszystko, wypierają się…

To prawda, ale ja nie potrafię tego zrobić, więc żyję z tym. Jestem szczęśliwa, że nie ukrywałam naszej miłości z mężem. Jesteśmy szczęśliwi. Nie mogło być inaczej.

Możemy teraz przejść do piosenek, by mogła pani powiedzieć, w których miejscach mają autobiograficzny charakter?

Oczywiście.

W „Ma jeunesse” (Moja młodość) jest mowa o pani młodości?

Tak.

Głośno też było o utworze „Je suis une enfant” (Jestem dziewczynką), w której jest mowa o pani 40 latach i 30 kochankach.

No cóż, to prawda. Jestem dziewczynką, starą dziewczynką. Nie ucieknę od tego. Niektórzy moi przyjaciele dojrzeli, zmądrzeli, stali się ministrami. Ale ja nie jestem mądra. Jestem ignorantką.

A co z 30 kochankami? Tak przy okazji, widziałem pamiętniki Casanovy na pani półce…

Jestem normalną kobietą, jeśli zaś ktoś porównuje mnie do Casanovy, to najwyraźniej nie czytał jego pamiętników.

Była pani zawsze wolna i szczera w relacjach miłosnych. Czy podczas pierwszych miesięcy w roli pierwszej damy czuła się pani ofiarą męskiego szowinizmu?

Żyjemy w męskim szowinistycznym społeczeństwie, chociaż to się zmienia. Nie wiem, co by było, gdyby sprawy ułożyły się odwrotnie, czyli kobieta prezydent wyszłaby za piosenkarza. Na ogół mężczyźni łatwiej zyskują akceptację niż kobiety. Nasze społeczeństwo o wiele lepiej przyjmuje samodzielnego mężczyznę niż kobietę taką jak ja.

Kolejna piosenka: „La possibilité d’une ile” (Możliwość wyspy).

Napisał ją Michel Houllebecq. Uwielbiam jego powieści i wiersze. To jest adaptacja jednego z jego tekstów, a więc pomysł należy do niego. Ja dodałam tylko muzykę. Ale i tak ma coś bardzo mojego – to piosenka miłosna.

Skoro już o tym mowa, spójrzmy na „L’amoureuse” (Zakochana), to jedna z piosenek napisanych po spotkaniu z Sarkozym. Ta zakochana kobieta to pani?

Tak. To piosenka o pierwszych chwilach miłości, kiedy wszystko dookoła się zmienia, wiruje. Każdy zna to uczucie. Kto wie, może miłość jest jedynym prawdziwym powodem do życia.

„Tu es ma came” (Jesteś moim narkotykiem). W tej piosence słyszymy, że pani kochanek jest bardziej niebezpieczny niż „afgańska heroina” i „kolumbijski biały proszek”, co wywołało formalny protest Ministerstwa Spraw Zagranicznych Kolumbii. Stwierdziło ono, że takie słowa wypowiedziane przez żonę francuskiego prezydenta są bardzo bolesne dla tego kraju.

Och, jeśli się wysłucha tej piosenki, można zrozumieć, że kontrowersje powstały ze względu na moją obecną sytuację i nie mają nic wspólnego z tekstem. To nie dotyczy mnie jako muzyka. Musimy wytyczyć jasną linię podziału między pierwszą damą a artystką.

Inna sprawa, która może wzbudzić kontrowersje, to sposób potraktowania religii w piosenkach. Zawsze ma związek z miłością. Śpiewa pani o Bogu, o grzechu kochania, o szatanie, o piekle.

Ale nie są to religijne utwory, śpiewam świeckie piosenki, bardzo odległe od religii. „Peche d’envie” (Grzech pożądania) mówi o grzechu, jakim jest pragnienie posiadania zbyt wielu rzeczy. Dalej zaś śpiewam o nadziei, że Bóg albo diabeł wybaczy mi ten grzech, że chcę kochać i żyć. To świecka piosenka.

Ma pani mistyczną stronę?

Nie, zupełnie nie.

Jest pani religijna?

Całkowicie niewierząca.

„Le temps perdu” (Czas utracony) ma klimat lat 50., ale jest bardzo smutna...

Lubię uczucie szybkiego upływu czasu. Uwielbiam tracić czas, jestem w tym profesjonalistką.

Modelka, która nie obawia się upływu czasu?

Jestem byłą modelką. Mój czas minął. Modelka to jak wyczynowa sportsmenka: po trzydziestce już jej nie ma. A w wieku 35 lat ma się taką twarz, jaka jest właściwa dla wieku. Nie da się tego ukryć. Boję się starzenia, bo chcę ciągle biec, nie chcę umierać, nie chcę być chora. Nie chcę patrzeć, jak ukochani ludzie umierają. Ale to nie jest kwestia bycia mniej lub bardziej urodziwą.

Jest pani doskonałym przykładem zmiany zajęcia. Kiedy w 2002 r. wyszła pierwsza pani płyta, pomyślałem: kolejna odchodząca w niebyt top modelka usiłuje utrzymać się w show-biznesie, bowiem doświadczenia z Claudią Schiffer czy Naomi Campbell były okropne.

Kiedy zaczyna się pracę modelki, nikt nie owija w bawełnę: musisz zdać sobie sprawę, że po osiągnięciu pewnego wieku trzeba przestać. Znalazłam więc sobie inne zajęcie. Po prostu. Tak się złożyło.

W świecie mody, w którym obracała się pani przez ponad dziesięć lat, jest mnóstwo modelek, którym uderza do głowy sława, a które jeszcze bardziej szaleją, kiedy popadają w zapomnienie.

To nie ja. Czytałam, myślałam o innych sprawach, zawsze chciałam być poważnym człowiekiem.

Miała pani powodzenie u chłopców?

Hmm, gdy skończyłam 16 lat – tak, ale nie wcześniej. Kiedy dorastałam, starałam się mieć powodzenie zarówno u chłopaków, jak i dziewczyn. Chciałam, żeby każdy mnie lubił.

A dziś?

Dziś tak samo. Mam nieustanną potrzebę bycia doskonałą w oczach innych, bycia przekonującą.

To musi być męczące

Tak, ale to nie moja wina. Taka jestem.

Czyta pani wszystko, co prasa pisze o pani?

Nie daję rady, za dużo tego. Ale czytuję od czasu do czasu.

Ma pani poczucie humoru? Czy kiedy krytykują panią albo męża, wścieka się pani?

Czytam te rzeczy tylko, żeby się pośmiać. Umarłabym, gdybym brała je na serio.

Pani mąż nie wydaje się mieć takiego poczucia humoru, sądząc po paru niekontrolowanych reakcjach...

Stara się chronić siebie, ja nie muszę. Mnie to nie dotyka.

Skąd ta pewność siebie? Jest pani rozpieszczonym dzieckiem?

Nie jestem rozpieszczona. Mam waleczny charakter.

Ale całe pani życie było cudowne: dobra rodzina, kulturalni rodzice, majątek, dobra szkoła, kariera modelki, szczęście w miłości, sukces piosenkarki, pierwsza dama. Jak z bajki.

Miałam szczęście, ale to nie chroni przed problemami czy nieszczęściami. Każdy ma problemy i tragedie. Z zewnątrz nikt nie może ocenić, czy jesteś szczęśliwa. Moje życie wygląda na bajkę, ale to życie.

Ale jest pani żywym obrazem sukcesu.

Nie, jestem obrazem pracy. Mogłam się zadowolić tym, co miałam w rodzinie, w której się urodziłam. Ale to, co czyni mnie szczęśliwą, to praca, którą się zajęłam, od kiedy miałam 18 lat.

Czy to był wielki wysiłek dostosować się do sytuacji pierwszej damy?

Nie chcę nikogo rozczarować, bardzo się tym przejmuję. Staram się być bardzo sumienna, kiedy reprezentuję Francję, zwłaszcza że jestem Włoszką. Mam wprawdzie francuski paszport, ale zawsze byłam Włoszką. W każdym razie nie uważam swojej roli za dramat, raczej za przygodę.

Czy nie obawia się pani, że za bardzo odsłoniła się na płycie? Czy żałuje pani zbyt wielu rzeczy powiedzianych o sobie?

Wstydzę się tylko tego, czego nie zrobiłam.

Wszyscy podglądamy życie pani i męża. Czy to nie problem?

Nikt nie widzi mojego prawdziwego życia. Nikt nie wie naprawdę, jak żyjemy.

Wielu ludzi nie rozumie, jak może pani łączyć funkcję pierwszej damy z pracą artysty.

Dotąd bycie pierwszą damą polegało po prostu na byciu żoną prezydenta. Na byciu obok niego. Ale jest dla mnie jasne, że muszę reprezentować mój kraj w czasie, który nazywam czasem publicznym. Ale jest równie jasne, że ten publiczny czas trwa krótko. Muszę więc zachowywać się stosownie podczas krótkich okresów i sądzę, że całkiem nieźle mi to wychodzi. Inną rzeczą, jaką może robić pierwsza dama, jest pomaganie ludziom. To się daje łatwo pogodzić, praca muzyka jest bowiem całkiem inna: pracuje się intensywnie, ale jednorazowo, po czym można przerwać na miesiące czy nawet lata. Nie ma zatem konfliktu, tylko trzeba zaplanować, ułożyć terminy. To łatwe.

Moja rola żony prezydenta i moja praca, czyli pisanie piosenek, dają się połączyć, bo żadna nie pochłania całego czasu. Kiedy pracowałam nad płytą, nie miałam zbyt wiele czasu na bycie pierwszą damą, ale potem pojechałam z oficjalną wizytą do Izraela i do Japonii na szczyt G8. Robię, co do mnie należy, i to na serio. Ponieważ nie będzie trasy promującej płytę, całą energię poświęcę na bycie doskonałą pierwszą damą.

Pani syn Aurelien żyje w sytuacji, która musi być niełatwa dla dziecka. Jak zamierza pani go wychowywać, żeby cały ten szum medialny na niego nie wpłynął?

To pytanie zadaję sobie codziennie. Chcę, żeby był szczęśliwy i miał właściwą konstrukcję moralną. Chcę, by zrozumiał, dlaczego praca, wysiłek są takie ważne. Żeby był świadom, w jak uprzywilejowanej sytuacji się znajduje, by nie uderzyło mu to do głowy.

Co chce pani robić, aby pomóc innym?

Chcę wykorzystać moją pozycję. Mnóstwo ludzi potrzebuje pomocy.

A dokładnie?

W RPA odwiedziliśmy szpital w czarnej dzielnicy Kapsztadu, gdzie zajmują się zakażonymi wirusem HIV, przeprowadzają testy, których mieszkańcy takich dzielnic nie chcą sobie robić. Postanowiliśmy z mężem otworzyć dziesięć takich szpitali, bowiem każdy z nich może otoczyć opieką 10 tys. ludzi miesięcznie, to całkiem sporo. Mogę zdobywać pieniądze na ten cel, prosić męża o pomoc.

Z drugiej strony przekażę całość zysków z płyty organizacji humanitarnej, jeszcze nie wiem jakiej, ale chcę, aby te pieniądze poszły do ludzi potrzebujących pomocy. Udzielę wsparcia różnym inicjatywom, przy których moje nazwisko może otworzyć drzwi. Oczywiście nie będzie to nic politycznego. Nie jestem politykiem.

Kiedy słucham, z jakim spokojem pani mówi, wydaje się, jakby pani życie w ogóle się nie zmieniło...

Mój plan zajęć się nieco zmienił, ale nie życie. Mieszkam w tym samym domu, nie zamierzam się przeprowadzać. Podoba się nam tutaj.

Ale nie ruszy pani w trasę koncertową...

Ze względów bezpieczeństwa, takie to skomplikowane...

Dlaczego wyszła pani za mąż? Po co utrudniła sobie pani życie, będąc wcześniej tak wolną osobą?

Bo kocham.

Zgoda, ale przedtem żyła pani z innymi mężczyznami, urodziła pani syna i nigdy nie uczyniła takiego kroku. Kiedyś nawet powiedziała pani, że ma alergię na małżeństwo.

Cóż, Nicolas poprosił mnie o rękę, a z drugiej strony jest prezydentem Francji. Obywatele wolą, aby był żonaty.

Długo pani o tym myślała?

Nie, chcieliśmy się pobrać natychmiast. To było nie do wiary. Nie rozważaliśmy kwestii małżeństwa, po prostu się pobraliśmy.

A czy pani mąż się nad tym zastanawiał?

Kiedy jest się prezydentem, pierwszą rzeczą, którą trzeba porządnie przemyśleć, jest rozwód z poprzednią partnerką. Wielu prezydentów się nie rozwiodło, aby nie wypaść źle w oczach obywateli. Wielu prezydentów prowadziło podwójne życie, aby nie burzyć spokoju wyborców.

Nicolas jest normalnym człowiekiem. Nie kłamie po to, by być prezydentem. To bardziej nowoczesny sposób prowadzenia życia i kariery. Nie musiał wybierać między życiem osobistym a stanowiskiem. Ma oba. Jest więc nowoczesny. I całkowicie wolny. Myślę, że to słowo opisuje go najlepiej. Gdyby było inaczej, nie ożeniłby się z kimś takim jak ja.

Ale przecież jest konserwatywnym politykiem.

Mój mąż nie jest konserwatystą. Nie pasuje do idei konserwatysty. Może reszta jego partii tak, ale nie my.

Czy w ciągu ostatnich miesięcy nie stała się pani nieco bardziej mieszczańska, zachowawcza?

Wcale nie. No cóż, kiedy spotykam się z królową angielską, nie zakładam seksownej sukienki, to jasne. Jeśli to ma być konserwatyzm, to tak, jestem konserwatywna. Ale dla mnie to raczej kwestia szacunku.

Zawsze była pani dumna z głosowania na lewicę, popierała pani nawet Segolene Royal w poprzednich wyborach. Dalej będzie pani głosować na lewicę?

Głosowałam we Włoszech, bo jeszcze dwa miesiące temu byłam włoską obywatelką. Nigdy nie głosowałam we Francji, teraz będę. Kiedy nadejdzie ta chwila, zobaczymy, na kogo zagłosuję.

© 2008, El Pais Internacional

Urodziła się w 1967 r. w Turynie w rodzinie przemysłowców zawdzięczającej majątek fabryce opon sprzedanej koncenowi Pirelli. Z obawy przed porwaniem przez terrorystów jako pięcioletnie dziecko została przeniesiona do Francji, gdzie się wychowała i spędziła większość życia. W latach 90. była jedną z najsławniejszych modelek, pracowała dla wielkich projektantów takich jak Dior, Chanel i Versace. Od 1997 r. poświęciła się muzyce, wydała dotąd trzy płyty, na których śpiewa teksty własne oraz wiersze m.in. Emily Dickinson i W.H. Audena. Była związana m.in. z Mickiem Jaggerem, Erikiem Claptonem, Kevinem Costnerem i b. premierem Francji Laurentem Fabiusem. Pierwsze wzmianki o jej związku z Nicolasem Sarkozym pojawiły się pod koniec ub.r., kiedy media opublikowały zdjęcia z ich wspólnej podróży do Egiptu. W lutym wzięli ślub w Pałacu Elizejskim.

Zaciszny zakątek ekskluzywnej 16. Dzielnicy Paryża, mała uliczka nosząca imię pewnego kardynała, biały mur, drzwi w kolorze indygo. Dwóch krótko ostrzyżonych funkcjonariuszy prezydenckiej ochrony w dżinsach i z bronią przy boku wyskakuje z furgonetki w momencie pojawienia się obcej osoby. Pilnują najbardziej strzeżonej tajemnicy republiki: schronienia prezydenckiej pary. Mały biały pałacyk, który równie dobrze mógłby stać w Normandii czy Prowansji. Do domu wchodzi się przez kuchnię, która stanowi jego serce. Panuje tu absolutna cisza. Na stole prywatna poczta prezydenta, harmonijka oraz pudełko na cygara ozdobione czarno-czerwonym wizerunkiem Che Guevary – prezent od Fidela.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy