Sankcje gospodarcze oznaczają mocne osłabienie riala, więc wszystko wydaje się bajecznie tanie. Zwłaszcza paliwo: litr benzyny kosztuje w przeliczeniu mniej niż złotówkę, w mieszkaniach grzejnikiem bywa kuchenny palnik palący się non stop – naturalnych bogactw Iran ma wszak pod dostatkiem. To dlatego w listopadzie ludzie wyszli na ulice, by protestować przeciwko podwyżkom cen o 50 proc. Podpalili ponad 700 banków, które zawsze są winne, w ogniu stanęły stacje benzynowe i obiekty rządowe, bo demonstracje przerodziły się w bunt przeciw władzy. Zawierucha trwała tydzień i została zduszona. Zabito ponad sto osób, co czyni protesty najbardziej krwawymi od dziesięciu lat, gdy sprzeciwiano się wyborowi Mahmuda Ahmadineżada na prezydenta.
Obecny prezydent Hasan Rouhani, choć zaliczany do reformatorów, o wywołanie zamieszek oskarżył USA. Przez granicę przechodzili różni zbrojni z nadzieją na nową rewolucję lub przynajmniej destabilizację, ale plan się nie powiódł. Trzy miesiące później nie ma śladu zamieszek, czasem na chodniku widać czarną spaleniznę. Budynki odbudowano szybko, bo klimat suchy, banki bogate, firmy ubezpieczeniowe jeszcze bogatsze, do tego sprawni inżynierowie pracujący na świecie (Syria, Turcja, Afganistan, Pakistan). Pozostała przestroga, aby nie wychodzić na ulice, bo władza stłamsi każdy opór. Nawet po styczniowej katastrofie ukraińskiego samolotu, który zestrzelili irańscy wojskowi, nie wolno było zapalić znicza w geście solidarności, i znów kogoś zabito.
Chamenei ma ponad 80 lat, żyje ponoć jak asceta, żywi się serem i daktylami, śpi na podłodze – przynajmniej tak mówią jego przyboczni – i choruje, trzeba więc liczyć się z jego odejściem, choć w pogotowiu czekają już serca do transplantacji. Jeśli wyznaczy następcę – droga rewolucji islamskiej będzie kontynuowana. Jeśli go nie wyznaczy – Iran może znowu wpaść w tarapaty, zapewne z pomocą USA. Na razie Chamenei pozostaje przewodnikiem narodu i co piątek publicznie powtarza, że Ameryka jest zła, bo mąci w Iranie na swoją korzyść. Przez tydzień przemówienie pokazuje telewizja, żeby w kolejny piątek mógł znów powiedzieć to samo.
Do tego lutowe wybory parlamentarne wygrali twardogłowi, więc zmiana – nawet po odejściu Chamaneiego – nie nastąpi szybko, bo ajatollahowie przygotowali grunt pod dalsze utrzymanie władzy. Cóż to jednak za zwycięstwo, skoro wcześniej Rada Strażników Rewolucji usunęła z list niewygodnych rywali z opozycji za „nadużycia finansowe" albo „sprzyjanie zagranicznym wrogom". Wynik wyborów był więc znany zawczasu, ważna miała okazać się frekwencja, będąca miarą akceptacji islamskiej republiki. Akceptacji najwyraźniej brak, skoro do urn wybrało się ledwie 42,5 proc. uprawnionych, co jest najniższym wynikiem od 1979 roku. I jasnym sygnałem, że ludziom nie podoba się dzisiejszy Iran. Nie tylko jedna chusta została rzucona.
***
Dlatego Farhad, 30-latek z Teheranu, chodzi na wszystkie protesty przeciw rządzącym. Przed wyjściem przytula się do mamy, mogą zobaczyć się po raz ostatni, i przechodzi pod uniesionym Koranem, jak kiedyś żołnierze w wojnie z Irakiem. Dla niego to też wojna. „Nie można nie protestować" – mówi w imieniu młodych, którzy stanowią większość społeczeństwa. Zakładają konta na Instagramie i – mimo blokowania stron z informacjami – mają niemałą wiedzę o świecie.
Farhad też wie sporo, nie myli Poland z Holland. Do tego ma w ręku rzadki fach: umie naprawiać rury z ropą i pracował nad Zatoką Perską. Jego zdaniem bogactwo kraju stało się przekleństwem Iranu. „Chciałbym, żeby tej ropy nie było" – kwituje. „Ameryka wreszcie zostawiłaby nas w spokoju".
Sam stracił dobrze płatne zajęcie, gdy ropa przestała płynąć i monter nie był potrzebny. Teraz siedzi zgaszony na ławce pod Azadi Tower, Wieżą Wolności, symbolem Teheranu. Pali papierosa i nie wie, co robić z życiem. Dobija go beznadzieja. „Wczoraj chleb kosztował 1000 riali, dzisiaj 2000, tak się nie da niczego zaplanować ani zbudować. To się musi zmienić!". W Iranie się dusi i chętnie by wyjechał, ale zostaje z powodu matki, bo po rozwodzie nie chce zostawić jej samej. Farhad prosi, żeby opowiedzieć to dzieciom, bo powinny wiedzieć, skoro podróżują po kraju pełnym sprzeczności.
Przy lodziarni w Teheranie podchodzi 15-latek, zawstydzony miętosi czapkę z daszkiem w dłoniach. Ma pytanie. Mówi świetnym angielskim, który szlifuje, oglądając zachodnie filmy i słuchając zakazanej muzyki. W jego głowie Europa to kraina płynąca mlekiem i miodem, czy tak wygląda nasze życie? Czy jest lepsze? Tylko czemu mamy takie marne telefony? I czy pozwalamy dzieciom używać Instagrama? Tak? Świetnie, przekaże tacie. Sam zamierza studiować IT, bo to przyszłość świata. Co potem? Marzy o wyjeździe, na miejscu nie ma żadnych szans na rozwój, ale wstydzi się tego marzenia, bo jak może zostawić za plecami swój ukochany Iran.
Mieliśmy podobny dylemat, ale wróciliśmy do Polski ostatnim samolotem, zanim z powodu epidemii koronawirusa wstrzymano połączenia z Teheranem.