Przejmująca jest scena, w której opisana jest agonia wysłańca Chmielnickiego wbitego na pal na rozkaz księcia Jeremiego: „Koło kołowrotu krwawy widok uderzył żołnierskie oczy. Na płocie w chrustach widać było pięć odciętych głów kozaczych, które patrzyły na przechodzące wojska martwymi białkami otwartych oczu, a opodal, już za kołowrotem, na zielonym pagórku rzucał się jeszcze i drgał, zasadzony na pal, ataman Sucharuka. Ostrze przeszło już pół ciała, ale długie godziny konania znaczyły się jeszcze nieszczęsnemu atamanowi, bo i do wieczora mógłby tak drgać, zanim by śmierć go nie uspokoiła. Teraz zaś nie tylko żyw był, ale oczy straszne zawracał za chorągwiami, w miarę jak która przechodziła; oczy, które mówiły: »Bogdaj was Bóg pokarał, was i dzieci, i wnuki wasze do dziesiątego pokolenia, za krew, za rany, za męki! Bogdajście sczeźli, wy i wasze plemię! Bogdaj wszystkie nieszczęścia w was biły! Bogdajeście konali ciągle i ni umrzeć, ni żyć nie mogli«. A choć to prosty był Kozak, choć konał nie w purpurze ani w złotogowiu, ale w sinym żupaniku, i nie w komnacie zamkowej, ale pod gołym niebem, na palu, przecie owa męka jego, owa śmierć krążąca mu nad głową taką okryły go powagą, taką siłę włożyły w jego spojrzenie, takie morze nienawiści w jego oczy, iż wszyscy dobrze zrozumieli, co chciał mówić”.
Okrucieństwo i mord na posłach zostaje uzasadnione racją stanu, racją cywilizacji. Jak wyjaśnia książę Wiśniowiecki księdzu Muchowieckiemu: „Trzeba tego i dla okrucieństw, które oni tam za Dnieprem spełniają, i dla godności naszej, i dla dobra Rzeczypospolitej. Trzeba, aby się dowodnie okazało, iż jest ktoś, co się jeszcze tego watażki nie lęka i jak zbója go traktuje, któren choć pokornie pisze, przecie zuchwale postępuje i na Ukrainie jakby udzielnie książę sobie poczyna, i taki paroksyzm na Rzeczpospolitą sprowadza, jakiego z dawna nie doznała”. Sienkiewicz podkreśla różnicę między, prawem a bezprawiem, bo to ostatecznie to odróżnia obu protagonistów. W „Ogniem i mieczem” racja jest po stronie Wiśniowieckiego. Wiśniowiecki mimo wszystko reprezentuje cywilizację i prawo – jak Gordon, a Chmielnicki rebelię i bezprawie – jak Mahdi. Dlatego tak ważna jest scena, w której Wiśniowiecki podejmuje decyzję podporządkowania się regimentarzom: „I on, obywatel, on, żołnierz, ma stać na czele bezprawia? Ma je swoją powagą okrywać? Ma pierwszy dawać przykład niekarności, samowoli, nieposzanowanie prawa, i to wszystko tylko dlatego, by władzę o dwa miesiące wcześniej zagarnąć... A gdy każdy bez uwagi na prawo i karność, gwoli własnej ambicji działać rozpocznie, gdy dzieci pójdą wzorem ojców i dziadów, jakaż to przyszłość czeka ów kraj nieszczęsny?”.
Kraj, którego broni książę Jeremi, jest – inaczej niż Sudan dla Gordona – dziełem jego przodków i jego samego: „Wiśniowieccy bowiem zmienili te głuche dawniej pustynie na kraj osiadły, otworzyli je ludzkiemu życiu i rzec można: stworzyli Zadnieprze. A największą część tego dzieła spełnił sam książę. On budował te kościoły, których wieże, ot, błękitnieją tam, nad miastem, on wzmógł miasto, on połączył je traktami z Ukrainą, on trzebił lasy, osuszał bagna, wznosił zamki, zakładał wsie i osady, sprowadzał mieszkańców, tępił łupieżców, bronił inkursji tatarskich, utrzymywał spokój dla rolnika i kupca pożądany, wprowadzał panowanie prawa i sprawiedliwości”.
Po zwycięskiej bitwie pod Beresteczkiem nie ma triumfu: „gdy wreszcie ciemności okryły ziemię, sami zwycięzcy byli przerażeni swym dziełem. Nie śpiewano Te Deum i nie łzy radości, lecz łzy żalu i smutku płynęły z dostojnych królewskich oczu”. Nikt też, przypominając sobie ostatnie słowa „Ogniem i mieczem”, nie powie, że tchną one naiwnym optymizmem. „Opustoszała Rzeczpospolita, opustoszała Ukraina. Wilcy wyli na zgliszczach dawnych miast i kwitnące niegdyś kraje były jakby wielki grobowiec. Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”. Konieczność uciekania się do przemocy nie oznacza braku współczucia dla ofiar. To raczej największy antagonista Sienkiewicza, Brzozowski, naczytawszy się Mereditha, Nietzschego, Sorela, Barresa odrzucał sentymentalną litość: „Pora już zlikwidować, wypalić wszystkie szczątki psychiki, co myśl podaje interesom, dla których ziszczenia nie da się uczynić. Platoniczne współczucie »mękom«, »udręczeniom« innych narodów jest ohydą, płaczliwą formą jezuityzmu”.
Zemsta za Gordona również była okrutna – nie mniej niż Beresteczko. Lytton Strachey, który był synem brytyjskiego generała odbywającego służbę głównie w Indiach, pisał z sarkazmem: „Trzynaście lat później imperium Mahdiego zostało obalone na zawsze w gigantycznej hekatombie w Omdurmanie; po której uznano za stosowne zorganizowanie na cześć generała Gordona religijnej ceremonii w pałacu w Chartumie. Nabożeństwo zostało odprawione przez czterech kapelanów – katolickiego, anglikańskiego, prezbiteriańskiego i metodystę – a zakończone wykonaniem ulubionego hymnu Gordona „Abide with me” przez wybraną grupę sudańskich trębaczy. Wszyscy byli przekonani, że generał Gordon został ostatecznie pomszczony. Któż mógłby w to wątpić? Może sam generał Gordon przewracający w jakiejś odległej nirwanie stronice fantazmowej Biblii mógłby rzucić jakąś satyryczną uwagę. Ale generał był zawsze krnąbrną osobą a poza tym już go nie było, nie mógł więc się sprzeciwić.... W każdym razie wszystko skończyło się bardzo szczęśliwie – chwalebną masakrą dwudziestu tysięcy Arabów, przyłączeniem do brytyjskiego imperium rozległych obszarów i tytułem para Anglii dla sir Evelyna Baringa”.