Nie wchodzę o każdej porze

- Ma pani ponoć ogromny wpływ na Lecha Kaczyńskiego i dużą skłonność do intryg. - Nieprawda. - Nie ma pani ogromnego wpływu na prezydenta? - Nie. - Nie wchodzi pani do niego o każdej porze? - Nie. Z Małgorzatą Bochenek, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, rozmawia Joanna Lichocka

Aktualizacja: 13.09.2008 02:52 Publikacja: 12.09.2008 20:10

Małgorzata Bochenek

Małgorzata Bochenek

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

„Niewielu ją zna, ale wielu się boi” – tak chyba często zaczynają się teksty o pani. Ma pani ponoć ogromny wpływ na Lecha Kaczyńskiego i dużą skłonność do intryg.

Nieprawda.

Nie ma pani ogromnego wpływu na prezydenta?

Nie.

Nie wchodzi pani do niego o każdej porze?

Nie.

A o jakich porach?

Wchodzę do gabinetu prezydenta wtedy, kiedy jest to konieczne.

Jest bowiem pani jedną z nielicznych osób w Pałacu Prezydenckim, które mogą wejść do prezydenta zawsze.

Prezydent wzywa swych współpracowników do siebie, kiedy są oni mu potrzebni, i to on decyduje, kto i w jakiej kolejności do niego przychodzi. Jednym z moim zadań jest informowanie prezydenta, co jest tematem medialnym dnia. Dostarczam mu taki materiał, który przygotowuje mój zespół.

Pani biuro analiz przygotowuje raporty z prasy i ze służb specjalnych. W artykułach o prezydencie powtarza się informacja, że to właśnie te dwie dziedziny ciekawią Lecha Kaczyńskiego najbardziej. I od tego lubi zacząć dzień. W tym tkwi pani siła.

Siła tkwi w fachowości i pracowitości stworzonego przeze mnie zespołu oraz w moim zaangażowaniu. Prezydent lubi zacząć dzień od informacji o tym, co jest w mediach, i od aktualizacji swego planu dnia. Ponieważ wiemy, czym prezydent jest zainteresowany, przygotowujemy materiały dopasowane do jego potrzeb.

Ta specjalność tego przygotowania polega na wyborze artykułów, jakie ukazały się o nim?

Nie. Materiał pokazuje, czym żyje kraj i świat, czym żyją media.Są to informacje ważne z punktu widzenia głowy państwa. Jeśli coś istotnego dzieje się na świecie i media to relacjonują, jak na przykład spotkanie Sarkozy – Miedwiediew, to głowa państwa powinna o tym wiedzieć, i to jest na pierwszym miejscu w naszym opracowaniu.

A w kraju?

To zależy od dnia. Dzisiaj pierwszą informacją była sprawa pedofila z Grodziska na Podlasiu. Ja zresztą pani pokażę, jak wygląda nasz poranny przegląd (pani minister wstaje, podchodzi do biurka i bierze z niego plik kartek z wydrukowanymi fragmentami z prasy i omówieniem mediów elektronicznych).

I to prezydent czyta? Te 24 strony gęstego druku?

Prezydent zapoznaje się z tym materiałem. Niech pani nie przesadza z tą gęstością druku.

Z „Gazety Stołecznej” wybiła pani tekst o wysypie automatów do gry? Czemu to dla prezydenta jest ciekawe?

W tekście jest napisane, że „mafia pierze pieniądze – twierdzi Centralne Biuro Śledcze”. To jest ciekawe.

Często można przeczytać, że wchodzi pani co rano do gabinetu prezydenta z tym omówieniem i mówi od progu: „zobacz, co o tobie napisali”!

Nieprawda. Proszę nie powtarzać plotek.

Przynajmniej raz w życiu chyba takie zdanie do prezydenta pani powiedziała?

Nie. Generalnie mówię zwyczajnie, bez żadnych emocji, że jest jakiś tekst, w takiej i takiej gazecie, w którym są takie i takie tezy.

Czemu zatem jest takie przekonanie, z którym można się zetknąć niemal w każdym tekście o Kancelarii Prezydenta, że po spotkaniu z panią i pani prasówką prezydent jest zdenerwowany, bo to pani pokazuje mu dobitnie, jak wroga jest mu prasa?

Teksty o Kancelarii składają się z anonimowych pomówień i plotek, więc trudno z nimi na serio polemizować. Prezydent ma żywy stosunek do pasy, czasami teksty go bawią, inne potrafią zdenerwować. A moim zadaniem jest…

Pokazywać mu to?

Poinformować, że jakiś fakt miał miejsce. Jeśli któraś opinia została gdzieś wypowiedziana, to nie mogę sobie pozwolić, by prezydent nie znał czegoś, co jest istotne dla funkcjonowania jego urzędu.

Jak tekst o „kartoflach” w trzecioligowym tytule niemieckim?

Pani chce jeszcze raz przypominać ten stary artykuł z „Tageszeitung”? Sytuacja była taka: prezydent miał jechać do Niemiec na szczyt Trójkąta Weimarskiego, gdy się pokazał tekst w „Tageszeitung”. Tekst był dostępny w polskim tłumaczeniu i zaczął wzbudzać zainteresowanie mediów.

I miała pani poczucie, że należy tym tekstem zawracać głowę prezydentowi?

Byłam przekonana, że prezydent powinien być o tym tekście poinformowany. Obawiałam się sytuacji, że prezydent na konferencji prasowej zostanie zaskoczony pytaniem o ten artykuł lub cytatem z niego. Moim zadaniem jest niedopuszczanie do takich sytuacji.

Z tego zrobiła się autentyczna afera, bo w efekcie prezydent nie pojechał na szczyt Trójkąta Weimarskiego.

Na to nie miałam wpływu.

Ależ właśnie miała pani. Przedstawiła pani prezydentowi tekst i nadała mu pani rangę.

Moim obowiązkiem jest informować prezydenta. Nie mogę ukrywać informacji przed prezydentem, bo to by była cenzura i manipulacja.

Miała pani poczucie, że sytuacja wymknęła się nieco spod kontroli? Że reakcja prezydenta i koszty polityczne są niewspółmierne do znaczenia tekstu z tej gazety?

Przypominam, że prezydent nie pojechał na szczyt, bo był chory.

To jest wersja oficjalna, że dlatego nie pojechał. Nieoficjalnie, jak wiadomo, okazał w ten sposób swoje oburzenie. Potem jeszcze polska prokuratura wszczęła postępowanie wobec tej gazety. Panopticum.

Nie pojechał na szczyt, bo był chory.

Różne osoby w Kancelarii Prezydenta i jej otoczeniu mówią – niestety, nigdy pod nazwiskiem – że wprawia pani prezydenta w nieustanne poczucie zagrożenia, bo wtedy pani wydaje się mu jeszcze bardziej godna zaufania.

Anonimowość tych wypowiedzi podważa ich wiarygodność. Nawiasem mówiąc, gdybym wprawiała nieustannie prezydenta w poczucie zagrożenia, prezydent nie wygrałby wyborów prezydenckich. Uczestniczyłam w jego kampanii przez ostatnie pięć tygodni non stop.

Ale nie mówimy o kampanii, tylko o ponad dwóch latach prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Ma niskie notowania i sporo jest opinii o jego zamknięciu się w Pałacu, o jego przeświadczeniu, że świat zewnętrzny jest wrogi.

Nie odniosłam takiego wrażenia, by prezydent był zamknięty w Pałacu i uważał, że świat jest wrogi. Wręcz przeciwnie.

Ale prasa jest wroga?

Prasa oczywiście bywa czasem nieprzychylna i nadmiernie krytyczna wobec prezydenta.

Obsesje na temat zagrożeń i spisków – to kolejna rzecz, którą zarzuca się pani w tekstach o Kancelarii. I ma pani zarażać nią prezydenta.

Bzdury. Gdybym miała obsesje zagrożeń i spisków, to żaden z szefów służb specjalnych by ze mną nie współpracował.

Albo wręcz przeciwnie. Bardzo chętnie by z panią współpracował, bo wiedziałby, jak to panią interesuje i jak w związku z tym można panią i pośrednio prezydentem manipulować.

Absurd. Nie daję sobą manipulować, a z całą pewnością prezydent nie jest podatny na manipulację. Informacja to jest coś, czym się zajmuję przez lata. Realnie oceniam sytuację i twardo chodzę po ziemi.

Przykładem tej obsesji miało być to, że jak amerykański satelita miał spaść, to chciała pani powoływać specjalną komisję, która miała przygotować plan ochronny Polski.

To nieprawda.

Skąd się biorą pani zdaniem takie informacje?

Proszę spytać tych anonimowych źródeł, jeśli one istnieją. Zresztą dziennikarze najczęściej pisali o mnie teksty, nie zwracając się do mnie o wypowiedź.

Ale są też fakty, które dowodzą, że to z panią na przykład prezydent się bardziej liczy niż z Elżbietą Jakubiak, która musiała po konflikcie z panią odejść z Kancelarii.

Kancelaria Prezydenta to takie samo miejsce pracy jak każde inne. Jedni ludzie lubią się bardziej, inni mniej. W funkcjonowaniu urzędu prezydenta naprawdę nie jest istotne, czy jakieś dwie panie się lubią, czy nie.

Ale w pewnym momencie, jak się zdaje, dla funkcjonowania urzędu prezydenta to było kluczowe.

Nigdy to nie było kluczowe. Elżbieta Jakubiak miała swoje zadania, a ja swoje. I my sobie w drogę nie wchodziłyśmy.

To skąd te opowieści o płaczach, histeriach, awanturach i trzaskaniu drzwiami? Wszystkie wróble o tym ćwierkały.

Tylko że to nieprawda, w każdym razie mnie to nie dotyczyło. Raz w życiu publicznie płakałam. To było, gdy po kampanii w wieczór wyborczy świętowaliśmy zwycięstwo i wtedy za prezydentem na scenę pobiegła cała chmara ludzi, a ja zostałam gdzieś z boku.

I prezydent dziękował wszystkim, a pani nie.

Tak, i wtedy zrobiło mi się przykro. Te łzy były też skutkiem ogromnego zmęczenia, po kilkudziesięciu dniach niesłychanie intensywnej kampanii.

Zaprocentowały stanowiskiem w Kancelarii.

Twierdzi pani, że prezydent miał wyrzuty sumienia i z tego powodu zostałam ministrem w Kancelarii. To obraźliwe dla prezydenta i dla mnie. Wyszłam z propozycją powołania zespołu zajmującego się przetwarzaniem informacji, a prezydent przystał na jego powstanie. Głowie państwa potrzebni są ludzie przetwarzający informacje, bo takie są wymogi nowoczesnego państwa.

Kolejną osobą, która miała odejść przez panią z Kancelarii, miała być Anna Fotyga.

A ja czytałam w prasie, że odeszła przez przyjście do kancelarii Witolda Waszczykowskiego.

Był konflikt między panią a Anną Fotygą?

Nie było. Ja w ogóle nie jestem konfliktowa. Mogę się różnić w opiniach z jakimiś ludźmi i wtedy mówię wyraźnie, że mam inne zdanie, ale nigdy nie twierdziłam, że tylko ja mam rację. Uważam, że wszystko trzeba rozważyć i przeanalizować. Zastanowić się, z czego coś wynika, pomyśleć o możliwych reakcjach, no i warto przewidzieć skutki tych reakcji.

Anna Fotyga tego nie chciała robić?

Nie mówię, że nie chciała. W ogóle nie mówię, że był jakiś konflikt między mną a minister Anną Fotygą czy między mną a Elżbietą Jakubiak. Być może jakieś osoby postrzegały te relacje jako konflikt, ja tego tak nie odbierałam.

Teraz zostały w Kancelarii dwie kobiety w randze ministra. Ale pani Ziomecka popracuje tu jeszcze trochę?

To są niestosowne żarty.

Nowy szef Kancelarii Piotr Kownacki mówi, że chce pokazać prezydenta, jakim jest naprawdę. I że to odwróci niskie notowania. Myśli pani, że to się uda?

Oczywiście, że tak. Prezydent jest innym człowiekiem, niż media go przedstawiają. Jest mężem stanu, jak napisał niedawno we „Wprost” Marek Migalski, co tak dobrze było widać na wiecu w Tbilisi. Ten prawdziwy obraz powinien dotrzeć do świadomości zwykłych Polaków, ale i do dziennikarzy oraz publicystów. Media traktują prezydenta niesprawiedliwie, wyolbrzymiają najdrobniejsze potknięcia, nie skupiają się na istocie sprawy. Zajmują się sztucznymi konfliktami, wydumanymi kłótniami. To, że Lech Kaczyński jest prezydentem po to, by realizować swoją wizję Polski na arenie międzynarodowej, by zapewnić Polsce odpowiednie miejsce w Europie, dostosowane do wielkości państwa i narodu, jest zupełnie pomijane albo przedstawiane w krzywym zwierciadle. Na przykład zrozumienie, że są starania, by tworzyć koalicje z różnymi państwami tak istotne dla naszej pozycji, wydaje się obce większości naszych publicystów. Widziałam to podczas szczytu NATO w Bukareszcie. Prezydent dzięki temu, że miał dobre relacje z przywódcami wielu państw, potrafił stworzyć koalicję, która zmusiła wszystkich przywódców do zmiany uzgodnionego już tekstu dotyczącego przyszłości Ukrainy i Gruzji.Trzeba też przypomnieć sprawę Gruzji. Gdyby nie prezydent i jego bezkompromisowość, Europa zajęłaby najprawdopodobniej inne, znacznie łagodniejsze stanowisko wobec Rosji. Nie byłoby pewnie nawet szczytu unijnego. To niezwykle ważne mieć taką moc sprawczą w polityce i Lech Kaczyński ją ma.

Na koniec wróćmy jeszcze do pani, bo nie daje mi to spokoju. Skąd właściwie się pani wzięła u boku prezydenta? Pochodzi pani z Kołobrzegu, z nauczycielskiej rodziny. Studia polonistyczne w Krakowie, potem dość szybka kariera w Warszawie, ale nie taka, by można było przewidzieć, że będzie pani prezydenckim ministrem. Jeszcze bardziej błyskawiczną karierę zrobił pani brat Jacek Krawiec, dziś wiceprezes Orlenu, wcześniej już w wieku 31 lat obsadzony przez rząd AWS na stanowisku prezesa strategicznej państwowej centrali metalami kolorowymi Impexmetal. Ktoś państwa wspiera?

Nie proszę pani. Nie bardzo wiem, co pani sugeruje, i chyba nawet nie chcę wiedzieć. Oboje: brat i ja, szukaliśmy swoich dróg na własną rękę. Ja studiowałam w Krakowie, brat w Poznaniu. Brat został wiceprezesem Orlenu za rządów PO i ani PiS, ani prezydent nie mieli z tym nic wspólnego. Zresztą nie jest prawdą, że mój brat był prezesem Impexmetalu z ramienia Skarbu Państwa. Był kandydatem inwestorów finansowych. Bezpośrednio przed pracą w Impexmetalu był zatrudniony w Banku Inwestycyjnym Nomura w Londynie.Pracę zawodową rozpoczęłam w „Gazecie Krakowskiej”, potem był Departament Studiów Strategicznych. MON, stypendia zagraniczne, specjalizacja w tematyce bezpieczeństwa. Moja kariera, gdy jej się bliżej przyjrzeć, jest dość konsekwentna. Czasem to nie układy, ale zdolności i determinacja pomagają w osiąganiu celu.

„Niewielu ją zna, ale wielu się boi” – tak chyba często zaczynają się teksty o pani. Ma pani ponoć ogromny wpływ na Lecha Kaczyńskiego i dużą skłonność do intryg.

Nieprawda.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Ku globalnej Korei
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Kataryna: Minister panuje, ale nie rządzi
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Niech żyje sigma!
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Tym bardziej żal…
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Syria. Przyjdzie po nocy dzień