Los rockowego Syzyfa

Bez jego charakterystycznego brzmienia instrumentów klawiszowych nie byłoby muzyki Pink Floyd i jego najsłynniejszego utworu „The Great Gig In The Sky”. Rick Wright zmarł 15 września, na cztery dni przed premierą płyty z koncertu w Stoczni Gdańskiej

Aktualizacja: 20.09.2008 01:17 Publikacja: 20.09.2008 01:16

Pink Floyd w 1967 r. Pierwszy z prawej Rick Wright

Pink Floyd w 1967 r. Pierwszy z prawej Rick Wright

Foto: AP

Kluczem do zrozumienia Ricka Wrighta jest dla mnie „Sysyphus” z „Ummagummy”. Kompozycja powstała, gdy w grupie zaczynali dominować Roger Waters i David Gilmour. Wright przeforsował wtedy pomysł, by jedna z płyt albumu była złożona z czterech solowych kompozycji stanowiących prezentację indywidualnych możliwości członków grupy. Otworzył krążek czteroczęściową minisuitą.

To popis kultury muzycznej pianisty, który zaczął utwór od impresyjnej gry w stylu Rachmaninowa, po czym przeszedł do brzmień eksperymentalnych, budując opowieść o mitologicznym bohaterze w duchu muzyki konkretnej i wykorzystując dźwięki przedmiotów używanych na co dzień. Powstało dzieło wybitne, mroczne, tajemnicze. Mające charakter wyznania o największym problemie Wrighta: braku wiary w podejmowane wyzwania. Zawsze zaniżał ocenę swoich prac.

– Teksty moich utworów są naprawdę kiepskie i nie mówią niczego ważnego – komentował z typowym dla siebie sceptycyzmem.

Jest ironią losu, że nawet w ostatniej kolekcjonerskiej edycji albumów Pink Floyd trudno docenić klasę „Syzyfa”, ponieważ do kompaktu z tą kompozycją przylepiono mylnie nalepkę z drugiego krążka. Trzeba znać kompozycję, by ją odnaleźć i jej wysłuchać. Dał znać o sobie absurd losu, o jakim pisał Albert Camus w eseju „Mit Syzyfa”, a to on zainspirował Wrighta.

Tymczasem, wbrew sceptycyzmowi pianisty, z jego kompozycji, a także interpretowanych przez niego wokalnie utworów można stworzyć barwny, wartościowy album. Jeśli wydawcy nagrań Pink Floyd zdecydują się na takie przedsięwzięcie, powinny się na nim znaleźć „Astronomy Domine” i „Matilda Mother” z „The Piper at the Gates of Dawn” oraz fragmenty „Echoes” z „Meddle”. Ważne miejsce należy się piosence „Summer ’68” o zwątpieniu w rewolucję hipisowską. Do brzmiących jak krople deszczu akordów pianina Wright śpiewa o tym, jak wygląda wolna miłość: ledwo się poznaliśmy, a już mówimy sobie do widzenia.

– To wspomnienie groupies. Były wszędzie. Spadały z nieba i zajmowały się tobą jak służące, robiły ci pranie, spały z tobą i zostawiały po sobie syfa – mówił po latach.

W muzycznym rozdziale poświęconym seksowi jest miejsce na napisaną z Gilmourem kompozycję „Mudmen” z filmowego albumu „Obscured by Cloudes”. Szczególne należy się tematom z „The Dark Side of the Moon”. Wright zaśpiewał w „Time”, współkomponował „Us and Them”, ale najsłynniejszym i najbardziej uznanym jego dziełem jest „Great Gig In The Sky” ze słynną wokalizą. Historia powstania nagrania jest kolejnym dowodem na walkę muzyka o miejsce w zespole. Gdy z repertuaru albumu wypadły jego dwie kompozycje grane wcześniej na koncertach, napisał właśnie „Great Gig In The Sky”.

Z biegiem lat rola pianisty we floydowskim spektaklu stawała się coraz mniejsza. A przecież początki były imponujące. Dzięki jego znajomościom muzykom udało się już w 1964 r. wejść do studia. Jako pierwszy robił karierę kompozytorską. Piosenka Wrighta znalazła się na singlu modnej wówczas grupy Adam, Mike and Tim, za co otrzymał imponującą na owe czasy zaliczkę 75 funtów.

Jego popisowym żartem była historia, że nauczył się grać na pianinie, zanim jeszcze zaczął chodził. Zaintrygowanym tłumaczył, że chodzi od dziesiątego roku życia. Kpił w ten sposób z gwiazd chwalących się, że ich talent objawił się już w wieku niemowlęcym.

Zanim został pianistą Pink Floyd, grał w zespole na gitarze. Kiedy jako 12-latek złamał nogę, przesiedział w domu dwa miesiące i sam nauczył się wszystkich akordów. Samodzielnie rozwijał również pasję pianistyczną, zachęcany przez matkę Walijkę.

Jako początkujący muzyk interesował się, jak wszyscy jego rówieśnicy, brzmieniami skifflowymi. Już całkiem nietypowo zakochał się w jazzie tradycyjnym. Za najważniejsze wydarzenie muzyczne, w jakim brał udział, uważał koncert Duke’a Ellingtona w 1962 r. W tym czasie grał na puzonie i saksofonie. Problem braku profesjonalnego tłumika rozwiązał z typową dla siebie elegancją: posługiwał się melonikiem. Koledzy twierdzili, że ubierał się staromodnie, jak dziwak. Nosił koszulę bez kołnierzyka i kamizelkę. Melonika używał nie tylko do modulacji jazzowych dźwięków.

Mało znane zdjęcie pokazuje młodego muzyka grającego krowom na trąbce. Fani skojarzą pewnie tę sytuację z okładką płyty Pink Floyd „Atom Heart Mother”. Ale ma ona również podtekst rodzinny. Ojciec Wrighta był biochemikiem w zakładach mleczarskich.

Kiedy jeszcze na początku w składzie z Sydem Barrettem dochodziło do pierwszych tarć – nie bez udziału menedżerów – zaproponowali oni Rickowi, by wraz z Barrettem stworzył nową, konkurencyjną supergrupę. Wright w ostatniej chwili odmówił. Został w Pink Floyd. Z typową dla siebie skromnością i dystansem do własnej osoby, czym przypominał najcichszego Beatlesa George’a Harrisona, śmiał się z tego, że menedżerowie uważali jego i Syda za mózg zespołu.

– Byłem naprawdę blisko odejścia z Pink Floyd, ale brakowało mi wiary w możliwości Barretta – tłumaczył.

Bywało, że lekko traktował sprawy zespołu. Na przełomie 1964 i 1965 r., kiedy na kilka tygodni znikał z prób, znaleziono już nawet jego następcę. Ale dopiero pod koniec lat 70. zirytował kolegów swą niefrasobliwością do tego stopnia, że został wyrzucony z grupy, o czym wielu fanów do dziś nie wie. Pink Floyd, postawione pod ścianą, nagrywało wtedy „The Wall”. Zarządzająca interesami zespołu firma utopiła bowiem pieniądze muzyków w podejrzanych inwestycjach. Znaleźli się na granicy bankructwa. Roger Waters oczekiwał od kolegów całkowitego zaangażowania. Podczas wakacji wszyscy zgodzili się na przyspieszenie sesji. Tylko Wright nie chciał wrócić do studia. Zażądał też stanowiska producenta. Roger zgodził się pod warunkiem, że wkład pianisty w powstanie muzyki będzie znaczący. Jednak kiedy Wright ostatecznie przyjechał do studia, traktował swoją obecność niezbyt serio. Wszyscy członkowie mieli wynajęte wille, planowali dłuższy pobyt i pracę, Rick nie zdecydował się na żadne lokum. Przymuszony do pracy nocował w studiu. Ale nawet wtedy nie skomponował nic specjalnego. Waters nie wytrzymał i postawił ultimatum: albo Rick, albo on. Wright znalazł się poza zespołem. A oto wersja Wrighta:– Roger, któremu zaczęła już wtedy uderzać do głowy woda sodowa, powtarzał, że mało pracuję, a jednocześnie swoim agresywnym zachowaniem zniechęcał mnie do wszystkiego. Z początku nie chciałem się zgodzić na odejście, ale Waters groził, że to on odejdzie, zabierając ze sobą wszystkie nagrania. Pomyślałem o dzieciach, które musiałem utrzymać: że nie będzie płyty i pieniędzy na pokrycie ogromnych długów. Przeraziłem się, co było błędem, bo Roger, moim zdaniem, blefował. Ale nie miałem ochoty dłużej pracować z tym facetem.

Ostatecznie Wright wziął udział w trasie promującej „The Wall”, nie będąc członkiem Pink Floyd. Zagrał jako jeden z anonimowych muzyków występujących w masce. Historia miała przewrotny finał, a Wright szczęście w nieszczęściu. W związku z wysokimi kosztami tournée nie przyniosło Floydom spodziewanych zysków. Pianista pracujący na umowie-zleceniu jako jedyny z czwórki zarobił na występach.

Ale na nagranie „Final Cut”, ostatniej płyty z udziałem Rogera Watersa, nie został zaproszony. Zmęczony napięciami w zespole szukał wytchnienia w solowych projektach. „Wet Dream” nagrał z takimi znakomitymi instrumentalistami jak Snowy White czy Mel Collins. Płyta miała scementować rozpadające się małżeństwo muzyka – żona brała udział w pisaniu tekstów. Muzyka utrzymana jest w klimacie Pink Floyd, z wyjątkiem jednej kompozycji funkowej. Po latach Wright uznał album za amatorski.

Kolejny, „Identity”, ukazał się po „Final Cut” w 1984 r., sygnowany nazwą Zee. Po latach uznał go za nieudany eksperyment. W 1996 r. wydał album „Broken China”, zapis dramatycznej miłości do amerykańskiej modelki Millie, z którą związał się po rozpadzie drugiego małżeństwa z Greczynką Franką. Millie najpierw pogrążyła się w depresji, potem trafiła do szpitala psychiatrycznego, gdzie się okazało, że była molestowana w dzieciństwie. Już jako dorosła osoba padła ofiarą gwałtu. Dramat dzięki zaangażowaniu Ricka zakończył się szczęśliwie. Żona ozdrowiała, urodziła dziecko.

Rick Wright wrócił do Pink Floyd, kiedy stało się triem kierowanym przez Gilmoura. Czy przez skromność czy przez nieśmiałość nie przejawiał inicjatywy w komponowaniu. Jego wkład w powstanie „A Momentary Laps of Reason” był niewielki. Gilmour wspomina, że zdawał się niezdolny do grania. Okładka do dziś wygląda kuriozalnie. Album firmuje Pink Floyd, ale zamieszczono zdjęcie tylko duetu Gilmour – Mason. Ich nazwiska są pisane wielkimi literami, Wrighta małymi, pośród innych muzyków. Pracując nad „The Division Bell”, Gilmour używał wobec Wrighta podstępu. Nagrywał jego improwizacje potajemnie i włączał do repertuaru płyty. Samodzielnie pianista skomponował przepiękny melancholijny temat „Wearing The Inside Out”.

Kiedy przed kilkoma tygodniami rozmawiałem z Davidem Gilmourem, nie krył, że występ w Gdańsku, którego Wright jest równorzędnym z nim bohaterem, był najlepszy spośród wszystkich, jakie zagrali razem w 2006 r. Dlatego zamiast wyboru nagrań z wielu koncertów w Europie i Ameryce zdecydowali się opublikować cały show z Polski. Pierwszy w historii rocka album z tytułem nawiązującym do miasta symbolu „Solidarności”, który ma szansę stać się ogólnoświatowym bestsellerem, „Live in Gdańsk”, z nazwy jest płytą solową Gilmoura, ale bez Wrighta nie byłby tak wspaniały. Kamera towarzyszy pianiście równie często jak Davidowi. Po koncercie można zobaczyć, jak razem się cieszą z występu, piją wino w garderobie.

We wcześniejszym filmie, „Live in Albert Hall”, upamiętniającym inny koncert z 2006 r., Rick Wright mówi, że jeszcze nigdy nie czuł się tak dobrze jak na wspólnej trasie z Gilmourem, gdzie wszystko odbywało się bez konfliktów typowych dla Pink Floyd, w atmosferze serdeczności i dobrej zabawy.

Najwięcej o samopoczuciu muzyka mówi scena urodzin Ricka z Monachium, gdzie gasi świeczki na torcie i wzruszony mówi, że jest teraz z najfajniejszymi facetami na świecie. To był wielki przełom w jego zawodowym życiu, bo przed wspólną sesją z Gilmourem zwierzał się, że obaj, jako ludzie zamknięci, nie potrafili znaleźć w zespole przyjaciela. Nareszcie przyszedł czas, kiedy czuł się szczęśliwy, doceniony, spełniony.Rak zaatakował go nagle. Zmarł, jak przystało na rockowego Syzyfa, pracując nad nową solową płytą.

Korzystałem z książek: Nick Mason „Pink Floyd. Moje wspomnienia”, In Rock; Wiesław Weiss „O krowach, świniach, robakach oraz wszystkich utworach Pink Floyd”, In Rock; Wiesław Weiss „Pink Floyd. Szyderczy śmiech i krzyk rozpaczy”, Iskry

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą