Irlandczycy, Katalończycy, Tybetańczycy, mieszkańcy Quebeku, Korsykanie czy Flamandowie nie odmienili losów świata, nie byli ani największymi zdobywcami, ani ofiarami w historii, a jednak od lat, czasami od wieków, świat przygląda się im z mieszanką podziwu, współczucia i sentymentalnej wiary w ich lepsze jutro. Większość z tych narodów nie ma własnego państwa, niektóre nigdy go nie miały, choć dążenie do państwowości i odbudowanie rzekomej niegdysiejszej świetności jest naczelnym punktem ich mitologii.
Część z tych mitycznych krain nie zna własnego języka, a największe dzieła swojej kultury tworzy w języku rzekomego oprawcy. Niektóre żyją w prawdziwej nędzy i upodleniu, inne należą do najlepiej prosperujących narodów na świecie.
Niedawno wraz z ekipą z radiowej Trójki”miałem okazję odwiedzić jedno z takich miejsc – Kraj Basków. Dwa i pół miliona ludzi żyjących na dzisiejszym pograniczu Hiszpanii i Francji to jedno z najbogatszych, jeśli nie najbogatsze skupisko mieszkańców Europy. W Kraju Basków jest słońce, morze, wspaniałe jedzenie i wino, znakomita architektura i nieziemskie pejzaże, kilka znakomitych drużyn piłkarskich i organizacja terrorystyczna ETA.
Wśród Basków występuje największy na świecie odsetek ludzi z grupą krwi zero (około połowy) i o odczynniku RH minus (jedna trzecia), co podobno oznacza, że jest to najstarszy lud w Europie. Przez wieki największą umiejętnością Basków było podróżowanie i budowanie okrętów (podobno flota Kolumba została zbudowana właśnie tu) oraz bardzo przydatna do życia umiejętność dogadywania się z najeźdźcami, o ile tamci pozwalali Baskom żyć w zgodzie ze swoją wiarą, zwyczajami i kodeksem prawnym.
Specyficzną instytucją baskijską są spółdzielnie gastronomiczne, których sposób funkcjonowania musi obezwładnić każdego Polaka, w każdym razie mną wstrząsnął. Polega to na tym, że grono czasem kompletnie nieznajomych ludzi (zwykle mężczyzn, kobiety nie mają prawa wstępu) nabywa za własne pieniądze lokal, umieszcza w nim kuchnię i jadalnię, a następnie spotyka się w nim w celach towarzyskich. Nikt na tym nie zarabia, chodzi wyłącznie o to, by zebrać się, przygotować posiłek (spółdzielcy przynoszą jedzenie ze sobą), zjeść i napić się wina w dobrym towarzystwie. W spółdzielni, którą odwiedziłem w San Sebastian, właścicielami lokalu było 113 osób.