Baskowie i my

Jest kilka małych narodów, których oddziaływanie na wyobraźnię innych wyraźnie wykracza poza racjonalne granice.

Publikacja: 04.10.2008 00:16

Irlandczycy, Katalończycy, Tybetańczycy, mieszkańcy Quebeku, Korsykanie czy Flamandowie nie odmienili losów świata, nie byli ani największymi zdobywcami, ani ofiarami w historii, a jednak od lat, czasami od wieków, świat przygląda się im z mieszanką podziwu, współczucia i sentymentalnej wiary w ich lepsze jutro. Większość z tych narodów nie ma własnego państwa, niektóre nigdy go nie miały, choć dążenie do państwowości i odbudowanie rzekomej niegdysiejszej świetności jest naczelnym punktem ich mitologii.

Część z tych mitycznych krain nie zna własnego języka, a największe dzieła swojej kultury tworzy w języku rzekomego oprawcy. Niektóre żyją w prawdziwej nędzy i upodleniu, inne należą do najlepiej prosperujących narodów na świecie.

Niedawno wraz z ekipą z radiowej Trójki”miałem okazję odwiedzić jedno z takich miejsc – Kraj Basków. Dwa i pół miliona ludzi żyjących na dzisiejszym pograniczu Hiszpanii i Francji to jedno z najbogatszych, jeśli nie najbogatsze skupisko mieszkańców Europy. W Kraju Basków jest słońce, morze, wspaniałe jedzenie i wino, znakomita architektura i nieziemskie pejzaże, kilka znakomitych drużyn piłkarskich i organizacja terrorystyczna ETA.

Wśród Basków występuje największy na świecie odsetek ludzi z grupą krwi zero (około połowy) i o odczynniku RH minus (jedna trzecia), co podobno oznacza, że jest to najstarszy lud w Europie. Przez wieki największą umiejętnością Basków było podróżowanie i budowanie okrętów (podobno flota Kolumba została zbudowana właśnie tu) oraz bardzo przydatna do życia umiejętność dogadywania się z najeźdźcami, o ile tamci pozwalali Baskom żyć w zgodzie ze swoją wiarą, zwyczajami i kodeksem prawnym.

Specyficzną instytucją baskijską są spółdzielnie gastronomiczne, których sposób funkcjonowania musi obezwładnić każdego Polaka, w każdym razie mną wstrząsnął. Polega to na tym, że grono czasem kompletnie nieznajomych ludzi (zwykle mężczyzn, kobiety nie mają prawa wstępu) nabywa za własne pieniądze lokal, umieszcza w nim kuchnię i jadalnię, a następnie spotyka się w nim w celach towarzyskich. Nikt na tym nie zarabia, chodzi wyłącznie o to, by zebrać się, przygotować posiłek (spółdzielcy przynoszą jedzenie ze sobą), zjeść i napić się wina w dobrym towarzystwie. W spółdzielni, którą odwiedziłem w San Sebastian, właścicielami lokalu było 113 osób.

W jej 20-letniej historii nikt niczego nie ukradł, nikt nie próbował wykiwać innych, nikt nie robił na boku wesel córki ani przyjęć za pieniądze. Wszystko opiera się na wzajemnym zaufaniu wspomaganym przez zwykłą ludzką serdeczność i powiedziałbym chrześcijańską miłość bliźniego w formie czystej.

Powiedziałbym oczywiście, gdybym nie wiedział z polskich gazet, że Hiszpania jest dziś światowym centrum cywilizacji śmierci, w którym ludzie nie zajmują się niczym innym, niż zabijaniem nienarodzonych dzieci i łączeniem węzłem małżeńskim homoseksualistów.

Hiszpańscy Baskowie gnębieni i poniewierani za czasów Franco dziś dysponują największą na świecie autonomią w ramach demokratycznego państwa (większą niż Szkoci czy Walijczycy w ramach Wielkiej Brytanii). Ich prowincją od 20 lat rządzi partia narodowa, na ulicach nie widać innej policji poza lokalną, w szkołach dzieci uczą się po baskijsku (choć na przerwach i w domach rozmawiają po kastylijsku).

W najlepszej drużynie piłkarskiej w prowincji Athletic Bilbao nigdy nie zatrudniono piłkarza o narodowości innej niż baskijska (mimo to drużyna nigdy w historii nie spadła z pierwszej ligi), wszystkie podatki, poza daniną, której poziomu nie wyznacza rząd centralny w Madrycie, tylko Unia Europejska – idą do kasy Basków. Mimo to ETA uznaje za stosowane zabić co jakiś czas kilku ludzi, by przypomnieć światu, że Baskowie są ciemiężeni przez Hiszpanów z Madrytu.

Zbrodnie ETA pokazują w formie skrajnej, jak tragiczne skutki może mieć oderwanie polityki i języka debaty publicznej od doświadczenia i dążeń zwykłych ludzi. Zwykle, przynajmniej w Europie, polityka w wydaniu narcyzów przekonanych, że „państwo to ja” przybiera formy nie tyle tragiczne, co raczej groteskowe, o czym od jakiegoś czasu przekonujemy się również w Polsce, uczestnicząc najpierw przez dwa lata w chocholim tańcu z szablami na linie, a od roku w monologu jednego aktora przemawiającego do lustra.

Irlandczycy, Katalończycy, Tybetańczycy, mieszkańcy Quebeku, Korsykanie czy Flamandowie nie odmienili losów świata, nie byli ani największymi zdobywcami, ani ofiarami w historii, a jednak od lat, czasami od wieków, świat przygląda się im z mieszanką podziwu, współczucia i sentymentalnej wiary w ich lepsze jutro. Większość z tych narodów nie ma własnego państwa, niektóre nigdy go nie miały, choć dążenie do państwowości i odbudowanie rzekomej niegdysiejszej świetności jest naczelnym punktem ich mitologii.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy