Obama. Czas próby

Między Polską a USA można dostrzec pewną analogię – w psychologii mas. Mniej rozgarniętym wyborcom się wydawało, że jeśli Bush zniknie z Białego Domu, to znikną wszystkie problemy - pisze filozof społeczny Zdzisław Krasnodębski

Aktualizacja: 30.12.2008 19:33 Publikacja: 30.12.2008 19:31

Obama. Czas próby

Foto: AP

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2008/12/30/zdzislaw-krasnodebski-obama-czas-proby/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Jak pokazują sondaże, Amerykanie ciągle wiążą ogromne nadzieje z prezydentem elektem. Jeszcze nic nie zrobił, a już wygrywa w rankingach najbardziej podziwianych Amerykanów. Jego charyzma powszednieje jednak w dość szybkim tempie, zwłaszcza że uwaga społeczeństwa skupia się coraz bardziej na problemach gospodarczych.

[srodtytul]Republikańska noga[/srodtytul]

Luksusowe wakacje na Hawajach w czasie, gdy Amerykanie zaczęli zaciskać pasa, nie były chyba najszczęśliwszym pomysłem. Marines, których odwiedził w Kailua na Oahu, powitali go znamiennym milczeniem, a skandal polityczny w Chicago, gdzie gubernator postanowił zahandlować miejscem w senacie po Obamie, sprawia, że pojawiały się pytania o jego rolę w chicagowskiej polityce.

W Europie obamomania przypominała gorbimanię. Ostatnim politykiem, który wzbudził taki entuzjazm postępowych Europejczyków jak Obama, był właśnie „dobry” człowiek z Moskwy. Zapewne była w tym także skrywana nadzieja, że tak jak Gorbi zdemontował sowieckie imperium, tak Obama skończy z amerykańskim unilateralizmem i w ogóle ze wstrętnym, zbrodniczym imperium – odda inicjatywę w ręce nastawionych na dialog i ochronę klimatu Europejczyków.

Ale Obama na razie przypomina raczej Lecha Wałęsę – obiecywał radykalną zmianę, przyśpieszenie, a opiera się na dawnej ekipie Clintona. Zachował nawet republikańską nogę – Billa Gatesa jako sekretarza obrony. Miesiąc miodowy w stosunkach europejsko-amerykańskich chyba więc szybko minie.Zwłaszcza że – jak zauważył jeden z bystrych komentatorów – Europejczykom będzie teraz trudniej w relacjach z Amerykanami, gdyż nie będą już mogli ich po prostu nienawidzić.

Amerykanie zaś raczej marzą o restauracji swojego przywództwa niż o szybkiej abdykacji. Z pewnym niepokojem obserwowali hiperaktywizm prezydenta Sarkozy’ego jako próbę postawienia Obamy przed faktami dokonanymi. Prasa amerykańska dosyć ostro krytykuje także Niemcy, co rozżaliło „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, który się skarżył, że Niemcy zostały – niemal – postawione pod pręgierzem. To tym bardziej bolesne, że jednocześnie czują się izolowane w Europie, od kiedy Sarkozysprzymierzył się z Brownem. Czyżby bladł urok Angeli Merkel, obwołanej kiedyś przez media niemieckie „Miss Europy”? Tym wierniejszych będzie potrzebowała sojuszników.

Obama jest innym politykiem niż w czasie kampanii. Nie przemawia z taką pewnością. Okazało się przy tym, że nie jest takim dobrym mówcą. Miał po prostu świetnych tekściarzy (może prezydent Kaczyński powinien ich zatrudnić, skoro nie chce skorzystać z polskich). Okazało się również, że jest realistą. Jak pisano, jego ekipa to raczej Harvard niż Hollywood.

Nawet republikanie pozytywnie przyjęli jego decyzje personalne. Oczywiście Amerykanie o twardych konserwatywnych poglądach twierdzą, że liberałowie będą rozdawać pieniądze na prawo i lewo, podnosić podatki oraz krępować gospodarkę nadmiernymi regulacjami. Ale znakomita większość zadaje się zgadzać z tezą, że chociaż nadmierna regulacja bywa szkodliwa, to brak regulacji też niszczy gospodarkę, a pieniądze trzeba wydawać, by pobudzać produkcję, ratować banki i przedsiębiorstwa. Nikt już się nie martwi o rosnące zadłużenie państwa ani o ortodoksyjne zasady liberalizmu ekonomicznego.

[srodtytul]Kurs umiarkowany[/srodtytul]

Najłatwiej byłoby Obamie spełnić nadzieję radykałów w dziedzinie obyczajowej, ale nawet tutaj wybrał na razie kurs umiarkowany. Postępowe środowiska oburzyły się wybraniem pastora Ricka Warrena do wygłoszenia inwokacji w czasie zaprzysiężenia. Warren ośmielił się stwierdzić, że od 5 tysięcy lat istnieje jedna uniwersalna definicja małżeństwa, występująca w każdej religii, według której jest to związek kobiety i mężczyzny. Wypowiedzenie tej horrendalnej opinii, choć nie przeczy ona historycznym i antropologicznym faktom, doprowadziło ludzi postępowych (a postęp widziany jest przez nich głównie w kategoriach płci i rasy, bo o gospodarkę troszczyli się dotąd ludzie raczej niepostępowi) do białej gorączki.

Niedawno Bill O’Reilly z konserwatywnej telewizji Fox News przeprowadził długi wywiad z prezydentem elektem. Obama jeszcze raz pokazał, że nie przypadkowo wygrał wybory. Ale zdziwił mnie O’Reilly. Starał się przycisnąć Obamę, nie unikał drażliwych pytań, nie był układny. Ale traktował prezydenta elekta z pełnym szacunkiem. Przypomniały mi się niektóre polskie programy telewizyjne i radiowe.

Owszem, i w USA żartuje się okrutnie z nielubianych polityków. Ale David Letterman czy Jay Leno, którzy w przeciwieństwie do polskich showmenów robią wrażenie dżentelmenów, nie zniżają się do tego poziomu dowcipu, który stał się w Polsce standardem. Satyrycy nie są też komentatorami politycznymi w gazetach, które chcą uchodzić za poważne.

[srodtytul]Butem w problemy[/srodtytul]

Zapewne nie ma większego sensu porównywanie USA z Polską. W Polsce nie mamy Harvardu, tylko zastygłe od czasów komunistycznych uczelnie i pseudowyższe uczelnie prywatne), na których przerażeni lustracją uczeni starają się odstraszyć młodych ludzi od zajmowania się tematami ważnymi, a więc kontrowersyjnymi, zabijając w nich odwagę intelektualną i cywilną. A i z Hollywoodem nie jest najlepiej, choć wzorem amerykańskich kolegów niektórzy polscy aktorzy wzięli się do komentowania polityki, z podobnym skutkiem, choć mniej efektownie, bo ich gwiazdorstwo jest nieco mniejsze.

Można jednak dostrzec pewną analogię w psychologii mas.Nadzieje związane z Obamą były tak rozdmuchane, że biorąc rzecz na zdrowy rozum, nie mogą zostać spełnione. Były one zwierciadlanym odbiciem nienawiści w stosunku do George’a Busha. Amerykanie byli zmęczeni wojną, szok po ataku na Nowy Jork i Waszyngton dawno minął.

Mniej rozgarniętym, a więc licznym wyborcom się wydawało, że jeśli Bush zniknie z Białego Domu, jeśli dostanie w głowę butem, to znikną lub dostaną butem wszystkie problemy. Konieczność stabilizacji w Iraku,problemy z Iranem, konflikt palestyńsko-izraelski, socjalne problemy USA, napięcia kulturowe – wszystko to naturalnie pozostało, a doszedł jeszcze kryzys ekonomiczny.

Obama, niewątpliwie zdolny polityk, będzie musiał zacząć je ozwiązywać, a nie uprawiać propagandę sukcesu, na którą by mu tu – w kraju wolnych,zróżnicowanych i należących do Amerykanów, i to bez komunistycznej przeszłości, mediów – długo nie pozwolono. Ma atut świeżości, ma ekipę, która nie będzie potrzebowała roku, żeby się zorientować, na czym polega praca w rządzie. Spiętrzona fala emocji szybko opada, a Obama rzeczywiście stara się zasypać przynajmniej niektóre podziały, bez wielkich słów o miłości.

Kampania minęła, przyszedł czas pracy.

[i]Autor jest socjologiem i filozofem społecznym, prof. Uniwersytetu w Bremie i UKSW w Warszawie. Współpracuje z „Rzeczpospolitą"[/i]

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy