Oczywiście. Wypływałem z domu na ogół koło środy i to był początek weekendu. Wracałem w poniedziałek.
[b]I co pan robił?[/b]
Zależy o jakich czasach mówimy. Przed telefonami komórkowymi trzeba się było udać do miejsc, gdzie można było spotkać ziomków i kolegów. Zaczynało się od sklepów, gdzie rzucili piwko. Tam musieliśmy się spotkać. Przeważnie był to szlak orlich gwiazd nad Wisłą.
[b]Czyli budki, których już nie ma. [/b]
Tak było pod koniec lat 80. Później były komórki, piwo i organizacja koncertów. Był boom na muzykę hard corową — fuzję punku, metalu, reggae. Słuchałem Biohozard, Bad Brains.
[b]Jakie miał pan wrażenia w PRL? [/b]
Że komuna jest do dupy. Wyssałem to z mlekiem matki.
[b]A mama nie dzwoniła do pana, jak pan żużlował? [/b]
No nie. Ojca nie było, a mój ojczym mówił, że trzeba dać mi spokój, że muszą mi zaufać.
[b]I co?[/b]
Na pewno nadużyłem ich zaufania.
[b]I też pan da pan swoim dzieciom taką wolność? [/b]
Nie wiem. To dla mnie problem. Są też inne trudne sprawy związane z wartościami. Nam było łatwo wybrać między popem a sztuką niezależną. Dziś pop jest wszędobylski, wszędzie się wciska dzieciakom w głowy. A prawdziwa alternatywa nie istnieje w mass mediach. Czy moje dzieci dotrą do wartościowych projektów? Czy im pop zeżre mózgi?
[b]A co z panem? Produkcja filmu mało ma wspólnego z alternatywą.[/b]
To prawda. Dlatego mam nadzieję, że za chwilę zniknę.
[b]Na szlaku orlich gniazd? [/b]
(śmiech). Raczej zajmę się dziećmi, pojedziemy z przyczepą na wakacje. Na pewno zejdę z afisza. Najbardziej w zawodzie interesuje mnie robienie filmów, pisanie scenariuszy. Najmniej świecenie twarzą na premierach. Splendory są beznadziejne. Nie potrzebne nerwy. Dorota Masłowska dobrze określiła to zjawisko — psychopatologia bycia sławnym.
[b]Czy mógł pan wyjechać z Polski? [/b]
Kiedy miałem 11 lat w Polsce nie działo się dobrze, a tata był w Paryżu. Przez długą część życia jeździłem do Francji. I wracałem. Najdłuższy pobyt u ojca trwał 4 lata. Starałem się żyć we Francji. Miałem nawet dziewczynę Francuzkę. W końcu zorientowałem się, że można mówić po francusku tak jak po polsku i nic z tego nie wynika: nie da się wyrazić polskiego ducha po w obcym języku. Kiedy chciałem dziewczynie opowiedzieć dowcip lub co mi się śniło — miałem problem. I ciągnęła mnie Polska. Dom. Koledzy.
[b]Musiał pan wybierać między mamą i tatą?[/b]
Na szczęście nie. Ale takie sytuacje nie są łatwe dla dzieciaka. Przeżywałem to. Tęskniłem. Nienawidzę tęsknić. Jako ojciec jestem obsesyjnie nastawiony do rozstań z dziećmi. Ciężko mi to przychodzi. Wiem, co mogą czuć. Na szczęście mają chyba poczucie bezpieczeństwa, że nic się nie zdarzy.
[b]Co zawdzięcza pan ojcu?[/b]
To, że noszę wspaniałe nazwisko i że był dla mnie wielką tajemnicą. Nigdy nie zabierał mnie na plan filmowy, tylko wysyłał do kina. Tak zacząłem marzyć, żeby być reżyserem. Zaskoczyłem go moim wyborem pójścia do szkoły filmowej. Widziałem jego wielkie zdziwienie. Zrobił mi wykład. Przestrzegał, że nie może mi zagwarantować talentu i czy mi się uda — że muszę być przygotowany na rozczarowanie.
[b]Był pan blisko. [/b]
Debiutancki „Chaos” robiłem 5 lat. Nazwisko sprawiało, że większe było zainteresowanie projektem, a jednocześnie — dystans i krytyka. Producenci obawiali się, że będę miał „fiubzdziu” w głowie. No i mojego grubego scenariusza. Na szczęście pracowałem dużo jako drugi reżyser i znalazłem współpracowników, którzy mi zaufali. Na premierę przygotowano cztery kopie. Zarzucono mi, że film jest naiwny. Ale wciąż się przebija na festiwalach i przeglądach. Mam sygnały od młodych ludzi, że do nich trafia. Bo to film nakręcony ku chwale młodości.
[b]Scenariusz odrzucił panu Has. [/b]
Trzy razy. Przypominał już wtedy schorowanego Leonida Breżniewa. Zanim coś powiedział, musiał wypalić pięć papierosów i odkasłać sto wcześniejszych. Nie można było się od niego nic dowiedzieć. Położył mój scenariusz na stole i odsuwał go powoli milimetr po milimetrze od siebie w moim kierunku. Potem zrobił dziwną minę. Moim mistrzem w szkole był Piotr Szulkin. Zaakceptował scenariusz, tylko brakowało podpisu rektora, czyli Hasa. W końcu musiałem się rozstać ze szkołą.
[b]A zrobił pan współczesne „Sanatorium pod klepsydrą”. [/b]
Tak jak Dorota Masłowska nawiązuje do najlepszych tradycji polskiej literatury, tak ja do „Sanatorium pod klepsydrą” i „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. No to starczy chyba już tej autopromocji?
[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,1,304875.html]zobacz galerię zdjęć a filmu[/link][/b]