Igrzyska trzymają się mocno

Olimpijczycy wyjechali, smog wrócił, zostały cuda architektury i dysydenci w więzieniach. A olimpiada, która pokazała, że Chińczyk potrafi, stała się nową religią. Świetnie zarabiającą na swoich świątyniach i relikwiach.

Aktualizacja: 08.08.2009 01:23 Publikacja: 07.08.2009 21:18

Masowy turniej tenisa stołowego w pobliżu Ptasiego Gniazda, czerwiec 2009

Masowy turniej tenisa stołowego w pobliżu Ptasiego Gniazda, czerwiec 2009

Foto: Reuters

W parku Olympic Green, sercu olimpijskiego Pekinu, spokoju nie było od igrzysk i długo nie będzie. Tłumy przelewają się przez szeroki bulwar oddzielający Ptasie Gniazdo, stadion nie z tej ziemi, od Kostki Wody, czyli pływalni wyglądającej jak nadmuchany przezroczysty materac. Jedni przyjechali tu z rodzinami, inni na wycieczkę z zakładu pracy, jeszcze inni ze szkolną klasą, ale wszyscy w tym samym celu: na długi spacer z rozdziawionymi ustami, włączonym aparatem i otwartym portfelem.

Sprzedawcy i ich naganiacze pod stadionem mają wszystko, czego trzeba. Repliki złotych olimpijskich medali z zatopionym jadeitem, które można stargować do 10 juanów za sztukę, ale też podrobione roleksy i breitlingi, jak na innych chińskich ulicach. Latawce, bo dużo tu otwartej przestrzeni, ale też popcorn i coś do picia. A na pływalni można kupić poolimpijski hit: wodę mineralną marki Kostka Wody (Water Cube), importowaną z Kanady, pakowaną w butelki z pęcherzykami powietrza jak na ścianach budynku. Woda też jest po 10 juanów, czyli 4 złote. Kilka razy więcej niż zwykła, ale przecież nie kupuje się jej do picia.

Aparat musi być przygotowany do strzału wszędzie: przed obiektami i w środku. Niedługo po igrzyskach na murawie Ptasiego Gniazda urządzono tymczasowy raj dla miłośników fotografowania się z chińskimi sukcesami w tle. Stanął tam wtedy cały zastęp figurek naturalnej wielkości: maskotki igrzysk, hostessy w niebieskich strojach, lalki z porcelany. Byli też kosmonauci. Ubrani w mundury z chińską flagą, tylko nie wiedzieć czemu blondwłosi.

[srodtytul]Mglisty towarzysz[/srodtytul]

Każdego dnia po bilet wstępu na Olympic Green – kosztuje ok. 20 złotych – ustawia się blisko 30 tysięcy zwiedzających. W święta państwowe dużo więcej. W rankingu najchętniej odwiedzanych miejsc Pekinu stadion i pływalnia wyprzedziły już Zakazane Miasto. W sobotę minie rok od ceremonii otwarcia igrzysk, a one wciąż zbierają nagrody w kolejnych konkursach architektonicznych. Stały się najważniejszymi świątyniami nowej chińskiej religii: olimpijskich sukcesów organizacyjnych i sportowych. Wielkim Murem XXI wieku, symbolem azjatyckiej wersji „Yes, we can!”. Pomnikiem dla tych, którzy zorganizowali najbardziej wystawną olimpiadę w historii i wygrali pierwszy raz klasyfikację medalową. A że całe Chiny budowały swoje igrzyska, więc teraz chcą ich dotknąć.

Najbogatsi Chińczycy byli tu ze swoimi aparatami już rok temu. Po nich ruszyli na pielgrzymki ci, dla których wejściówki na olimpijskie zawody były za drogie albo wiedzieli, że nie dostaną się do Pekinu podczas igrzysk. Teraz przyjeżdżają z całego kraju. Fakt, to nie te emocje co podczas igrzysk, ale za to mniejszy rygor. Można podejść bliżej, dotknąć ściany pływalni z zewnątrz. Od niedawna można też pływać w olimpijskim basenie, oczywiście za dodatkową opłatą. Obok jest wesołe miasteczko, którego latem ubiegłego roku nie było: z kolejką górską i wielkim diabelskim młynem. Można z niego zrobić ładne zdjęcia.

A podświetlony w nocy stadion żarzy się jak podczas igrzysk. Tylko mniej wyraźnie, bo znów jest smog, który na olimpijskie tygodnie udało się ograniczyć. Wygaszono najbardziej trujące kominy, nowe linie metra zmniejszyły ruch samochodów, ale to walka z cieniem w 18-milionowym mieście, w którym codziennie przybywa 1,5 tysiąca pojazdów. Mglisty towarzysz Pekinu pełen trujących substancji wrócił i nigdzie się już nie wybiera. Ale oficjalne dane mówią, że nie jest tak źle.

W sobotę religia olimpijskiego sukcesu będzie miała swój dzień świąteczny. 8 sierpnia, rocznica ceremonii otwarcia, został ogłoszony przez partię Narodowym Dniem Tężyzny Fizycznej. A dokładnie rok po ceremonii, o 20 pekińskiego czasu Inter Mediolan i Lazio Rzym zagrają w Ptasim Gnieździe o Superpuchar Włoch. Były już w Chinach mecze koszykarskiej NBA, teraz będzie inauguracja sezonu calcio. Jakby na zamówienie trenera Interu Jose Mourinho, który kilka miesięcy temu, chcąc wytrącić włoski futbolowy światek z samozadowolenia, pytał: Czy waszą ligę pokazują w chińskiej telewizji? Bo mecze angielskiej Premiership transmitują. A dziś, jak cię nie pokazują w Chinach, to może wcale nie jesteś taki ważny.

W sobotę Mourinho usiądzie na ławce trenerskiej, przy której Leo Messi i inni argentyńscy piłkarze świętowali zwycięstwo w meczu o złoty medal. Za sobą będzie miał linię mety, na którą wbiegał z kolejnymi rekordami sprinter Usain Bolt. Najlepsze miejsca na trybunach organizatorzy zarezerwowali dla chińskich złotych medalistów olimpijskich. Nie tylko tych z pekińskich igrzysk – wszystkich od 1984 roku, bo wtedy zdobyli pierwsze złoto. Wolontariusze i ci, którzy pracowali przy obsłudze igrzysk, będą mieli zniżkę na bilety. A podczas specjalnej aukcji firmy mogły kupować prawo do wpisania swojej nazwy na specjalnym okryciu każdego z 80 tysięcy krzesełek w Ptasim Gnieździe. Tylko na tę jedną noc. Były plany dołączenia nazwy sponsora obiektu na stałe, wzorem stadionów w USA i Europie. Były już nawet gigantyczne oferty od firm, które chciały się tam dopisać. Ale partia uznała, że jednak nie wypada. W końcu to dobro narodowe.

[srodtytul]Wzruszenia z odtworzenia[/srodtytul]

To dobro kosztuje. Stadion zbudowano za pół miliarda dolarów, a na jego utrzymanie potrzeba 20 mln dolarów rocznie. Dlatego niektórzy proponowali, by pociąć go na żyletki, ale na szczęście nie zostali wysłuchani. Okazało się, że stadion na razie świetnie na siebie zarabia, pływalnia też, a będzie jeszcze lepiej, gdy obok stanie planowana galeria handlowo-rozrywkowa. Łącznie od października ubiegłego roku, gdy odjechali paraolimpijczycy i można było otworzyć bramy dla tłumów, oba obiekty przyniosły 60 mln dolarów dochodu. Od turystów, z wynajmu, z koncertów. W maju występował tu z wielkim widowiskiem aktor

Jackie Chan, wcześniej jedna z najważniejszych reklamowych twarzy igrzysk. Kilka dni temu Placido Domingo, gwiazda ceremonii otwarcia igrzysk, śpiewał w wielkim show pod tytułem „Urok Chin”, z wystawnymi dekoracjami, setkami statystów i powiewającymi flagami ChRL. A w październiku Zhang Yimou, reżyser ceremonii otwarcia, która oczarowała świat, wystawi tu „Turandot” Giacomo Pucciniego. Są też plany, by regularnie odgrywać w Ptasim Gnieździe samą ceremonię otwarcia. Na własne oczy mogło ją oglądać z trybun tylko 80 tysięcy osób, a chciałyby miliony. Nawet gdyby to miał być tylko seans wzruszeń z odtworzenia.

– Igrzyska się skończyły, ale podniosła atmosfera trwa i pewnie szybko te uniesienia nie opadną. Chińczycy są z siebie dumni, a do tego przekonani, że świat wciąż przeżywa to, co zobaczył przed rokiem. Tak to jest tam przedstawiane, i to ich dodatkowo nakręca. Zwłaszcza klasę średnią, bo igrzyska były jej świętem, okazją do manifestowania bogactwa i prestiżu. Klasa średnia prezentowała swoją siłę i na trybunach, i w walce o medale. W Europie czy USA sport jest często szansą na wyrwanie się z ubóstwa. A w Chinach sportowcy zwykle pochodzą właśnie z zamożnych, wielkomiejskich rodzin. W Pekinie oficjalna linia partii dobrze zgrała się z reklamami sponsorów igrzysk. Czerwień Coca-Coli z czerwienią narodowej flagi. A stare chińskie przysłowie, że nie ma nic niemożliwego, z hasłem Adidasa „Impossible is nothing”. Pękła psychologiczna bariera. Kto dziś powie, jak jeszcze niedawno było przyjęte, że Chiny to tylko państwo rozwijające się i nie dołączy do światowych superpotęg? – mówi Radosław Pyffel, szef Centrum Studiów Polska – Azja, który poolimpijski Pekin odwiedzał już kilka razy.

[srodtytul]Trochę Hawajów[/srodtytul]

Chęć pokazania światu, że niewiele o Chinach wie, była stałym motywem wyścigu o to, żeby igrzyska były jak najdoskonalsze. A dziś Chińczycy śmieją się z tych, którzy mówili, że to była zabawa ponad stan, kosztem przyrody, że topiono pieniądze bez pamięci, a opustoszałe stadiony olimpijskie będą przez lata straszyć podatników. Ptasie Gniazdo i Kostka Wody przynoszą miliony. Właśnie otwarto dla komercyjnego wykorzystania arenę siatkówki plażowej w parku Chaoyang: kawałek Hawajów w północnym Pekinie, z piaskiem, palmami i wodą. Tor kajakowo-wioślarski w Shunyi ma się stać wodnym parkiem rozrywki. Wioska dla sportowców to dziś ekskluzywne osiedle, już w całości zamieszkane. Nowe linie metra przewożą codziennie miliony ludzi. Zasadzone na Olympic Green drzewa ciągle nie uschły. Cykady grają. Gospodarka przetrwała kryzys w dobrym zdrowiu i pędzi dalej. Setki szkół sportowych produkujących przyszłych mistrzów ciągle pracują pełną parą. 51 złotych medali z Pekinu nie było zamkiem na piasku. Na zakończonych właśnie pływackich mistrzostwach świata Chińczycy zdobyli 11 złotych medali. W ostatnich MŚ w tenisie stołowym – wszystkie.

Zachodowi Chiny mówią: nie martwcie się o nas, przyjrzyjcie się sobie. Przyjrzyjcie się Montrealowi, który swoje igrzyska 1976 roku ze stadionem nieukończonym na czas spłacał jeszcze w XXI wieku. Atenom, gdzie przed 2004 wydawano pieniądze na oślep, byle zdążyć. Londynowi, któremu ciągle w olimpijskich przygotowaniach do igrzysk 2012 brakuje na coś pieniędzy albo czasu. Wiele tymczasowych konstrukcji zbudowanych dla Pekinu Chińczycy już upakowali w skrzynie i odsprzedali Londynowi. Taki olimpijski recykling. Z przesłaniem dla tych, którym się wydawało, że chińskie znaczy tanie i tandetne.

[srodtytul]Harbin zaprasza[/srodtytul]

I tylko dysydentów żal, ale kto o nich pamięta. Zachód wiele mówił, ale jak przyszło co do czego, to zdecydowanie upominał się o ofiary chińskiego wyścigu tylko prywatnie i pozarządowo: przez aktywistów, Amnesty International, Human Rights Watch itd. Czyli tych wszystkich, których na igrzyska nie wpuszczono. A rządy w najważniejszych chwilach milczały, Międzynarodowy Komitet Olimpijski też uznał, że jest od sportu i zarabiania, a nie od zbawiania świata. Teraz tym bardziej się nie odezwą.

Ji Sizun zniknął rok temu. Niedługo po tym, jak złożył wniosek o pozwolenie na protest podczas igrzysk w jednym z wyznaczonych do tego pekińskich parków. Uwierzył, iż władze mówią serio, że chcą zrobić jakieś ustępstwa pod publiczkę i naprawdę każdy będzie mógł w tych parkach wykrzyczeć swoje bóle. Czwartego dnia igrzysk duński reporter zrobił w Pekinie zdjęcie, na którym Ji, walczący od lat z korupcją w prowincji Fujian i o prawa robotników, jest wpychany do vana przez dwóch mężczyzn. Odnalazł się niedawno w więzieniu Wuyishan. Podobno fałszował dokumenty.

Liu Xiaobo, intelektualista i działacz praw człowieka, jeden z uczestników protestu na placu Tiananmen w 1989 roku, został zatrzymany w grudniu, a formalnie aresztowany dwa miesiące temu. Za to, że podpisał Kartę 2008 domagającą się wielkich zmian politycznych w Chinach. A zmian nie będzie, bo chińskiej klasy średniej, tych prawdziwych zwycięzców igrzysk, nie obchodzi ani wolność słowa w zachodnim znaczeniu, ani los dysydentów. Chińczycy trzymają się starego układu z partią: milczenie w zamian za dobrobyt. I uważają, że coraz lepiej na tym wychodzą, a Zachód uczepił się praw człowieka, bo Chinom zazdrości.

Nie będzie też lepiej w Tybecie ani Xinjiangu, dwóch niepokornych prowincjach, w których w ostatnich kilkunastu miesiącach lała się krew. Igrzyska ani ich losu nie poprawiły, ani nie pogorszyły. Olimpiada była imprezą Hanów, 92-procentowej większości w Chinach, a nie Tybetańczyków i zamieszkujących Xinjiang Ujgurów. Wszystkie ikony chińskiego sportu to Hanowie. Patrząc na chińską reprezentację olimpijską w Pekinie, nikt by się nie domyślił, że są w tym kraju jakieś mniejszości. A teraz przed Hanami kolejne wyzwania. Już trwa odliczanie do Expo 2010 w Szanghaju, tam od maja przyszłego roku będzie podobne szaleństwo jak w Pekinie, tylko na jeszcze wyższym poziomie technologicznym. A potem? Może zimowa olimpiada w Harbinie, który już dwa razy się o nią starał, a teraz walczy znowu, o igrzyska 2018. Obiekty już powstają, olimpiada w Pekinie uwolniła MKOl od moralnych dylematów – jeśli takie mieli – a Harbin jest piękny i bogaty. Czy to się może nie udać?

W parku Olympic Green, sercu olimpijskiego Pekinu, spokoju nie było od igrzysk i długo nie będzie. Tłumy przelewają się przez szeroki bulwar oddzielający Ptasie Gniazdo, stadion nie z tej ziemi, od Kostki Wody, czyli pływalni wyglądającej jak nadmuchany przezroczysty materac. Jedni przyjechali tu z rodzinami, inni na wycieczkę z zakładu pracy, jeszcze inni ze szkolną klasą, ale wszyscy w tym samym celu: na długi spacer z rozdziawionymi ustami, włączonym aparatem i otwartym portfelem.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy