Rozpędzeni z raju

Najszybsi ludzie świata pochodzą z krainy, w której nikomu się do niczego nie spieszy. Bo i po co: słońce, plaże i rum zawsze na Karaibach będą. Bieda, przestępczość i korupcja też. Ale jeśli już uciekać od problemów, to najlepiej sprintem. Jak Usain Bolt i inni

Publikacja: 21.08.2009 18:54

Usain Bolt. Nikt przed nim nie był jednocześnie mistrzem olimpijskim i świata na 100 i 200 metrów. O

Usain Bolt. Nikt przed nim nie był jednocześnie mistrzem olimpijskim i świata na 100 i 200 metrów. O pobiciu przy okazju rekordów świata na obu tych dystansach nie wspominając

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki

Jamajscy dziennikarze zarzekają się, że naprawdę tak było. Właśnie tego niedzielnego dnia, w tej samej minucie, w której na Stadionie Olimpijskim w Berlinie sprinter zwany Błyskawicą przebiegł 100 metrów w kosmicznym czasie 9,58 s, zagrzmiało i deszcz runął na usychającą ziemię w Sherwood Content. W sercu Niemiec Usain Bolt szalał z radości za metą, w stołecznym Kingston kibice na jego cześć tańczyli na ulicach, a uboga wioska, która wydała na świat rekordzistę, wreszcie doczekała się wody.

Może ta opowieść jest prawdziwa, może nie. W każdym razie nie wydaje się ani bardziej, ani mniej prawdopodobna od tych wszystkich bajek, które pozostawią po sobie kończące się właśnie mistrzostwa w Berlinie. Zwłaszcza od innych bajek o Bolcie, młodym królu sportu, który opowiada, że podstawa jego diety to kurczaki z McDonalda, i nawet mu przy tym nie drgnie powieka. O biegaczu, który w ciągu roku poprawił rekord świata na 100 i 200 m o 11 setnych sekundy, a kiedyś zabierało to sprinterom ćwierć wieku. O szczupłym, blisko dwumetrowym chłopaku, któremu w niedawnych czasach poradziliby, żeby nie blokował bieżni i zajął się czymś innym, bo z taką sylwetką kariery nie zrobi. Wtedy obowiązywała moda na niewysokich, za to szerokich w ramionach. Teraz się okazuje, że to był błąd.

[srodtytul]Plaża nad Szprewą[/srodtytul]

Półtora roku temu Bolta ledwie kojarzyli kibice lekkiej atletyki. Dziś nawet gospodynie domowe wiedzą, że to ten wyższy o głowę od innych, w żółto-zielonym stroju, który na bieżni zachowuje się jak dziecko z ADHD, a zwycięstwa świętuje, wyciągając rękę w górę w geście błyskawicy. I ucieka wszystkim. Również naukowcom, którzy sobie wyliczyli, że człowiek nie może się poprawiać w sprincie tak szybko.

Dokładnie rok po trzech złotych medalach i trzech rekordach świata z igrzysk w Pekinie Usain przyjechał do Berlina i rozgrywa tu swoje mistrzostwa, na innych prawach fizyki niż obowiązujące wszystkich. Wygrywa, choć w wielu biegach włącza hamowanie daleko przed metą. Podobno po kwietniowym wypadku, gdy rozbił swoje BMW i zranił nogę, musiał przerwać na jakiś czas treningi. Tym większe jest dziś zakłopotanie jego rywali.

Berliński Stadion Olimpijski, gigant zaprojektowany przez Alberta Speera na prośbę Hitlera, pamięta jeszcze, jak w 1936 roku Amerykanin Jesse Owens, potomek niewolników, syn zbieracza bawełny, ośmieszał podczas igrzysk führerowskie bajania o wyższości ras. Wydawało się, że nic większego nie może się tu zdarzyć, ale niech ktoś to powtórzy dziś, przejeżdżając przez Berlin. Niemcy oszaleli na punkcie tego, którego nazywają „najszybszym klaunem świata”, i kraju, który reprezentuje. Nad Szprewą usypano plażę, gdzie gra jamajska muzyka, na Alexanderplatz leży długi kawałek bieżni w barwach tego kraju. Wszystko, co się kojarzy z Boltem, idzie jak woda. Oczywiście stoją za tym szaleństwem pieniądze niemieckiej Pumy, sponsora jamajskiej lekkoatletyki, ale Bolt i jego ojczysta wyspa podbiliby serca i bez nich. Merlene Ottey, pierwsza celebrytka sprintu z Karaibów, tłumaczyła nam kiedyś, że od początku dostawała od kibiców punkty za pochodzenie. – Świat ma sentyment do tego regionu: słońce, plaża, reggae i beztroska. Dobrze się kojarzyłam.

[srodtytul]Jeść sprintem, spać sprintem[/srodtytul]

Kogo nudzi słońce i plaża, a jakimś trafem jednak znalazł się na Jamajce, może się dać oprowadzić po szlaku Bolta. Zobaczyć miejsce, gdzie po poślizgu sportowe BMW wpadło do rowu. Pójść do dyskoteki Quad w Kingston, w której fenomen biegów jest najczęściej widywany, pojechać na północ wyspy, do rodzinnego domu w Sherwood Content, gdzie mama Jennifer gotuje mu jams, bulwy, które na Jamajce zastępują ziemniaki. Według taty, Wellesleya Bolta, to właśnie jams, a nie nuggetsy z fast foodu, są tajemnicą sukcesów syna.

Wycieczka wcześniej czy później dotrze też do Stadionu Narodowego w Kingston, przy którym stoi złota figurka Dona Quarriego, pierwszego mistrza olimpijskiego niepodległej Jamajki (na 200 m w 1976 roku), ale też charakterystyczny pomnik chłopaka z dredami i gitarą. Gdyby ktoś Boba Marleya zapytał o zdanie, pewnie wolałby stać niedaleko stadionu typowo piłkarskiego, bo futbol kochał jak muzykę. Ale na płycie narodowego bramki zakłada się coraz rzadziej, ważniejsza jest bieżnia. Tu Bolt trenuje najczęściej, a gdy na stadionie odbywają się Champs, coroczne lekkoatletyczne mistrzostwa szkół, przez cztery dni rywalizuje 2,5 tysiąca młodych ludzi, ogląda ich codziennie po 30 tysięcy widzów. W Polsce trudno tylu zebrać na meczu piłkarskim.

W każde sobotnie popołudnie uczniowie umawiają się w miastach Jamajki na wspólne treningi, czyli sprint i zabawę. Tu nie da się rozdzielić sportu od muzyki, Bolta i Quarriego od Marleya, sprintów od reggae. I od religii, bo wiele talentów zaczynało karierę przy parafiach. Tak jak Bolt i Asafa Powell, syn pastora były rekordzista świata i brązowy medalista z Berlina.

Usain to symbol jamajskiej sprinterskiej gorączki złota, ale ma wielu pomocników. Rasta-lekkoatleci z wyspy trzy razy mniejszej od Mazowsza, o liczbie ludności mniejszej niż ma Warszawa z przyległościami, zdobyli w igrzyskach w Pekinie 11 medali, w tym sześć złotych. Polska we wszystkich dyscyplinach dziesięć, i tylko trzy złote. Od czterech lat rekord świata na 100 m jest nieprzerwanie w jamajskich rękach.

W Berlinie co drugi medal w sprintach, od 100 do 400 m, trafia do Jamajek i Jamajczyków. A potem biegacze prześcigają się w podawaniu przyczyn tego zbiorowego przypływu szybkości. Veronica Campbell tłumaczy, że tajemnica sukcesu to reggae power. Shelly-Ann Fraser mówi o woli Boga i o tym, że na Jamajce „jemy i śpimy sprintem”. Bolt ma swoje kurczaki albo jams, jeśli wierzyć rodzicom. I tak dalej. Jak się posłucha tych opowieści, wygląda na to, że dzisiejszego świata sprintu zwykłe dziennikarstwo już nie ogarnie. Tu trzeba by raczej Gabriela Garcii Marqueza z jego realizmem magicznym. Tyle że w Kolumbii Marqueza do sprintów się nie palą, a i Kuba jego przyjaciela Fidela Castro woli dziś bieg przez płotki, trójskok, kulę, oszczep. Sprint zostawiła innym gorącym wyspom. Jedna z bieżni na Jamajce to zresztą prezent od Fidela, jeszcze z lat 70.

[srodtytul] Dzielenie wstydu[/srodtytul]

Gdy podczas największych imprez spikerzy wyczytują, kto staje w blokach w finałach najkrótszych biegów, brzmi to jak lektura folderów urlopowych dla bogaczy. Na jednym torze Trynidad i Tobago, na innym Jamajka, Wyspy Bahama, Antyle Holenderskie, St. Kitts i Nevis, Antigua i Barbuda, Barbados. Same karaibskie raje turystyczne z licencją na szybkie bieganie. Pięciu z ośmiu finalistów stumetrówki w Berlinie to reprezentanci Karaibów. W finale kobiet przewaga była jeszcze większa: sześć dziewczyn z wysp kontra dwie Amerykanki. Nawet sztafety, okręt flagowy amerykańskiej lekkiej atletyki, przegrywają ostatnio z Jamajką, a bywa, że i z Wyspami Bahama.

To nie zaczęło się wczoraj ani przedwczoraj. Gdy pierwszy Jamajczyk Arthur Wint zdobywał w 1948 roku w Londynie olimpijskie złoto na 400 metrów, nie było jeszcze niepodległej Jamajki i medal zapisała sobie Wielka Brytania. Pierwsze karaibskie złoto na setkę zdobył w 1976 roku Hasely Crawford z Trynidadu i Tobago, ale drugie dopiero Bolt w Pekinie. Gwiazdami z pogranicza sportu i popkultury zostawali Jamajka Ottey i Ato Boldon z Trynidadu i Tobago, ale rajskie wyspy na dobre rozpędziły się dopiero w ostatnich latach. Zaczęły same nie tylko wychowywać sobie sprinterów, ale i zatrzymywać ich w kraju. Przykład dała 10 lat temu płotkarka Brigitte Foster-Hylton (w Berlinie została wreszcie mistrzynią świata, w wieku 35 lat) , która wróciła na wyspę z USA i swoimi kontaktami sportowo-politycznymi pomogła założonemu w Kingston prywatnemu centrum treningowemu. Dziś w tej grupie, nazwanej Maximizing Velocity and Power, w skrócie MVP, trenują oprócz Foster-Hylton m.in. Asafa Powell oraz mistrzyni olimpijska i świata Shelly-Ann Fraser. Są stowarzyszeni z politechniką w Kingston, UTech. Ci, którzy jeszcze studiują, dostają stypendia, sponsoruje ich firma Nike. Rywalizuje z nimi grupa Bolta i firmy Puma, Racers Track Club. Tą drogą idą następni, a na Jamajkę, o której Boldon mówi, że jest dla sprintu tym, czym Mekka dla islamu, przyjeżdżają utalentowani biegacze z innych krajów regionu. Z Boltem w Racers Track Club biega np. Daniel Bailey z Antiguy. Ten, z którym Usain uciął sobie pogawędkę, wbiegając na metę jednego ze sprintów w Berlinie.

Wcześniej wzór kariery był inny: pokazać szybkość, wcześnie wpaść w oko poszukiwaczom talentów z USA i wyjechać na stypendium. Tak zrobiła na przykład Ottey, w USA wychował się Boldon, mistrz świata z 2003 r. Kim Collins (zdobył ten tytuł w Glenem Millsem, dzisiejszym trenerem Bolta) na uniwersytecie w Teksasie znalazł to, czego nie mogło mu dać jego miniaturowe państewko St. Kitts i Nevis, liczące niewiele ponad 40 tysięcy mieszkańców.

Był też jeszcze mniej przyjemny dla wyspiarzy scenariusz: sprinter urodzony na Jamajce, przygarnięty przez nową ojczyznę i zdobywający medale tylko dla niej. Ben Johnson i Donovan Bailey dla Kanady, Linford Christie dla Wielkiej Brytanii. Jamajka nic z tego nie miała, kazano jej jedynie dzielić z nowymi ojczyznami wstyd, gdy Johnsona i Christiego złapano na dopingu.

[srodtytul]Bilet do lepszego świata[/srodtytul]

Wszyscy oni uciekali z wysp przed tą drugą stroną raju, niepokazywaną w folderach, choć dobrze widoczną wzdłuż wycieczkowych szlaków. Przed biedą, przestępczością, brakiem zajęcia i poczuciem, że każdy następny dzień będzie wyglądał tak samo. Kto odwiedził wyspy, zna tę miejscową nudę, odbijał się od uprzejmych obietnic bez pokrycia, gdy próbował coś załatwić. Hiszpańskie „manana” to przy tym pośpiech. Droga do domu Usaina Bolta ciągle czeka na utwardzenie, albo przynajmniej zasypanie dołów, choć od dawna proszą o to mistrz i jego rodzina.

Tutaj życie biegnie spokojnie, bo i nie ma się do czego wyrywać. Turyści byli i będą, tak jak jest radiomagnetofon przy uchu, są taniec, rum, skręt. Bolt też popalał, opowiadał o tym w wywiadach. Teraz jamajska federacja i sponsor trochę tę szczerość temperują, w końcu Usain to wzór dla młodzieży. Lepiej, żeby napędzał ją tylko do biegania – najczęściej po trawie, bo na wyspie są tylko cztery profesjonalne bieżnie. Do wychowywania sportowców zaczęło się wreszcie dokładać państwo, bo dotychczas było z tym krucho. Sportowe obiekty budowali Jamajczykom np. Chińczycy, a w zamian będą tam podsyłać swoich zawodników.

Kto szybkimi nogami wywalczy sobie miejsce w jednym z ośrodków sprintu, ten już złapał bilet do lepszego świata. A przed sobą ma przykłady, że warto zacisnąć zęby. Powell, gdyby nie sprint, byłby mechanikiem albo przeciętnym piłkarzem. Jeden jego brat zginął w strzelaninie, drugi, grając w futbol amerykański w Teksasie, gdzie wyjechał za chlebem. Shelly-Ann Fraser biegiem uciekała ze skrajnej biedy. Bolt może zostałby krykiecistą, bo dobrze mu szło, ale raczej nie zarabiałby za niespełna 10 sekund pracy 160 tysięcy dolarów (w Berlinie płacą za tytuł mistrza 60 tysięcy i 100 tysięcy za rekord świata). Dziś jest milionerem, pierwszym lekkoatletą, który zarabia na reklamach co najmniej 10 mln dolarów rocznie. Za samo wyjście na bieżnię w wielkich mityngach żąda 200 tysięcy dolarów. To działa na wyobraźnię innych, pieniądze leżą na torze. A jak przy okazji można jeszcze dać na bieżni łupnia jankesowi albo Brytyjczykowi, to przyjemność jest podwójna. Może nie mówi się tego głośno, ale podtekst jest czytelny: ludzie w lekkoatletycznych kolcach rozmontowują ostatnie bastiony kolonializmu.

[srodtytul]Potęgi przejściowe[/srodtytul]

To słoneczne imperium sprintu wyrosło na gruzach innych potęg. Amerykańską fabrykę sprinterów ciągle opuszczają zastępy młodych zdolnych, ale coraz trudniej tam wychować takich dominatorów, jakimi byli Maurice Greene czy Marion Jones, o Carlu Lewisie nie mówiąc. Ostatni wpis wielkiego Carla w księdze rekordów, sztafety 4 x 100 m z 1992 roku, wymazała w Pekinie jamajska drużyna z Boltem i Powellem w składzie. Amerykanie osłabli, wcześniej skończyła się era szybkobiegaczy z Niemiec, ze Wschodu. Sukcesy ukraińskie, białoruskie, greckie okazały się krótkotrwałe. Wszystkie z tego samego powodu: walki z dopingiem. Gdy brodate sprinterki i sprinterzy z rozstępami skóry na bicepsach zaczęli być już niestrawni dla telewidzów i sponsorów, władze ruchu olimpijskiego i lekkiej atletyki postanowiły się wreszcie wziąć do dopingu na poważnie.

Wcześniej, dla dobra widowiska, różnie z tym bywało. A gdy już walka się zaczęła, z niektórych ośrodków treningowych nie został kamień na kamieniu. Z pięciu mistrzów olimpijskich przed Boltem trzech zostało zdyskwalifikowanych, Marion Jones trafiła do więzienia, bo wprawdzie na testach nigdy nie wpadła, ale zdemaskowała ją tzw. afera Balco, laboratorium dostarczającego sportowcom zakazane paliwo dla mięśni. Jones szła w zeznaniach w zaparte i skazano ją m.in. za krzywoprzysięstwo. Nad Karaibami też jest coraz gęściej od dopingowych podejrzeń. Główny oskarżony w aferze Balco był gotów opowiedzieć o znanym mu dilerze dopingu w tym regionie i o fikcji tamtejszego systemu kontroli, ale jak twierdzi, mało kto chciał go słuchać. Do niedawna np. Jamajka w ogóle nie miała komisji antydopingowej, podlegała komisji regionalnej, a ta miała zbyt mało pieniędzy, by regularnie wysyłać kontrolerów na wszystkie wyspy. Komisja na Jamajce powstała wreszcie rok temu (JADCO), ale mówią, że jest dość opieszała i nie przesadza z kontrolami. Ale działała zdecydowanie, gdy trzeba było zdążyć przed MŚ w Berlinie z umożliwieniem startu piątce biegaczy, u których wykryto metylksantynę, tzw. stymulant. Nie ma jej wprawdzie na liście zabronionych substancji, ale działanie ma podobne jak środek na nią wpisany – tuaminoheptan. JADCO postanowiła, że decyzję w sprawie czwórki sprinterów – dwóch jest z grupy trenera Glena Millsa, prowadzącego Usaina Bolta – podejmie dopiero po mistrzostwach, bo musi się bliżej przyjrzeć sprawie. A piątą, Sheri-Ann Brooks, oczyszczono z zarzutów z powodu proceduralnych nieprawidłowości przy sprawdzaniu próbki B. Dopiero podczas mistrzostw Jamajczycy doszli do wniosku, że ryzyko skandalu jest zbyt duże i wykreślili podejrzanych biegaczy z list startowych.

[srodtytul]Jak łza[/srodtytul]

Dr Herb Elliott, kiedyś lekkoatleta, dziś jest w jamajskiej kadrze lekarzem dusz i ciał. Mówi jak kaznodzieja, patrzy dobrotliwie, ale przegadać się go nie da, zwłaszcza gdy chodzi o doping. Jest doktorem reprezentacji olimpijskiej, nadzorował kontrole na Jamajce, dopóki nie było JADCO, teraz jest jej członkiem, działa również w IAAF, władzach światowej lekkiej atletyki. Na nieśmiało zgłaszane dopingowe wątpliwości odpowiadał dziennikarzom podczas igrzysk w Pekinie całymi orędziami. Zapewniał, że jamajski sport jest czysty jak łza, sukcesy przyszły razem z talentem i nowymi programami szkolenia. Że teraz wreszcie jest pięknie, a źle było kiedyś, gdy Jamajczycy trenowali w USA i dawano im do wyboru: bierzesz albo wypadasz.

Bez względu na to, czy Herb mówi prawdę czy nie, sam doping mistrza nie uczyni, a co do tego, że karaibscy sprinterzy mają świetne geny, nie ma sporu. Najkrócej rzecz ujmując, chodzi o przewagę mięśni szybkokurczliwych, dających szybkość kosztem wytrzymałości. Trener Stephen Francis przywołuje jeszcze na pomoc historię.

– Jesteśmy wszyscy potomkami niewolników. Tych najtwardszych, którzy przetrwali morderczą podróż z zachodniego wybrzeża Afryki. I tych najbardziej niepokornych, bo na Jamajce wysadzano ze statków buntowników, by potem nie robili zamętu na amerykańskich plantacjach – tłumaczy mieszankę genów. To chwyta za serce, tak jak powtórki biegów beztroskiego Usaina Bolta, który wygrywał od małego, a bicie rekordów traktuje jak najnaturalniejszą rzecz na świecie. Nie wszyscy mu wierzą, ale wszystkich zachwyca. Byłoby jeszcze piękniej, gdyby ten sen przetrwał. Bo najnowsze lekkoatletyczne dzieje podpowiadają raczej, że z podziwianiem sprinterów trzeba się bardzo spieszyć.

Jamajscy dziennikarze zarzekają się, że naprawdę tak było. Właśnie tego niedzielnego dnia, w tej samej minucie, w której na Stadionie Olimpijskim w Berlinie sprinter zwany Błyskawicą przebiegł 100 metrów w kosmicznym czasie 9,58 s, zagrzmiało i deszcz runął na usychającą ziemię w Sherwood Content. W sercu Niemiec Usain Bolt szalał z radości za metą, w stołecznym Kingston kibice na jego cześć tańczyli na ulicach, a uboga wioska, która wydała na świat rekordzistę, wreszcie doczekała się wody.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał