Upadek komunizmu był równocześnie momentem niezwykłego prześwitu historycznego, który otworzył się przed Polską. Można z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że kilkuset lat nie mieliśmy tak korzystnej koniunktury politycznej. Imperium rosyjskie pogrążyło się w wielkiej smucie, przez czas jakiś nikomu nie będąc w stanie zagrozić, Niemcy ciągle nie mieli jeszcze politycznych aspiracji, które w jakimkolwiek sensie moglibyśmy traktować jako zagrożenie. Niebezpieczeństwa oddaliły się. Obecny stan polskiego bezpieczeństwa jest, być może, największym oskarżeniem elit III RP. Zamiast uznać tę wyjątkową koniunkturę za czas szczególny, który stwarza przed nami szansę zabezpieczenia narodowego bytu na pokolenia, przyjęły one, że jest ona dana nam na zawsze. Pokój zapewnić nam mieli znowu inni. Przystąpienie do NATO i UE, skąd inąd korzystne dla naszego kraju, miało być aktem finalnym naszej historii.
Jak zwykle z każdym końcem historii, skończył się on szybciej niż komukolwiek mogło się wydawać. UE nie zapewnia nikomu bezpieczeństwa i w dającej się wyobrazić perspektywie nie może tego zrobić, choć uczestnictwo w niej daje pewne polityczne wzmocnienie. Natomiast NATO po upadku komunizmu nie potrafi zdefiniować swojej funkcji i z realnego paktu militarnego przekształca się w układ polityczny o coraz bardziej rozmytych celach. Istnieje obawa, że stanie się jednym z tych układów, którymi zaśmiecona jest przestrzeń polityki międzynarodowej, a o których stopniowo zapominamy.
NATO z czasów zimnej wojny miało przygotowane precyzyjne plany obronne w wypadku napaści, na któregokolwiek z jej członków. Agresja taka uruchamiała mechanizm militarnej odpowiedzi. Dziś żadnych planów nie ma, a artykuł 5 Traktatu Pólnocnoatlantyckiego (konstytucji NATO) każący traktować napaść na jednego z jego członków jako agresję przeciw wszystkim, został zreinterpretowany jako kwestia uznaniowa ze strony członków sojuszu. Znaczące, że Stany Zjednoczone podejmując operację wojskową wolą się nie odwoływać do sojuszu, a opierać na bilateralnych układach, dopraszając potem NATO jako polityczne uprawomocnienie.
Roztrwoniliśmy wyjątkowo korzystną koniunkturę. W czas, kiedy ład światowy staje się na powrót kruchy, weszliśmy z armią zredukowaną do kontyngentu interwencyjnego i bez planów obrony wobec potencjalnej agresji.
[srodtytul]Prawo zamiast armii [/srodtytul]
Gdyż czas w jakim znaleźliśmy się uznać można za nową erę niestabilności. Przyczyniła się do tego również Europa. Elity europejskie od pewnego czasu żyją iluzjami wiecznego pokoju. Postawy takie wynikają z dominujących dziś w Europie lewicowych ideologii, które zakładają, że człowiek jako z natury dobry, po stworzeniu mu odpowiednich warunków zrezygnuje z przemocy tak w życiu indywidualnym jak i zbiorowym. Stąd utopia reedukacji w wymiarze sprawiedliwości (w indywidualnych przypadkach może ona przynieść rezultat, jako system zawodzi na całej linii). Stąd wyobrażenie, że jeśli kraje rozwinięte dadzą dobry przykład agresywnym despocjom, te, przestając się czuć zagrożone, również zrezygnują z przemocy. Konflikty w świecie międzynarodowym rozstrzygać ma międzynarodowe prawo. Jaka siła stać będzie za tym prawem to nie zostaje nigdy doprecyzowane. Doświadczenie ONZ-u, które sprowadza się do absolutnej impotencji wobec agresji z jednej strony i obezwładnianiu państw cywilizowanych poprzez sojusze dyktatorów — z drugiej, jest jak najgorszym prognostykiem dla tego typu polityki. Ideologie są jednak odporne na doświadczenie. Utopia międzynarodowego prawa i instytucji, które mają je zapewniać, jest również efektem wspomnianego przesądu głoszącego wyższość ponadnarodowych instytucji nad państwami narodowymi.
Postawy takie umacniane są doświadczeniami "zimnej wojny" gdy bezpieczeństwo Europie zapewniała amerykańska potęga. W szczególny sposób splatają się one z antyamerykanizmem współczesnej Europy, który wyjątkowo ujawnił się za prezydentury Busha juniora. Ów antyamerykanizm łączy wydawałoby się przeciwstawne tendencje: lewicowe ideologie i nacjonalistyczne sny o potędze europejskich liderów z Francji czy Niemiec. Chęć wyzwolenia się od amerykańskiej kurateli wiąże się z nadzieją, że zastąpią ją ponadnarodowe instytucje, a więc można to będzie zrobić bez specjalnego wysiłku i wyrzeczeń. Wizja wielobiegunowego świata, którą propagują liczne rządy europejskie wyrasta z wyobrażenie, że Europa będzie jednym z tych biegunów. W rzeczywistości Europa kwestionując atlantyckie relacje skazuje się na marginalizację. Teoretycznie ze swoim potencjałem mogłaby rzeczywiście stać się jednym z biegunów współczesnego świata. Realnie: niezdolna do jakichkolwiek wyrzeczeń, nastawiona na doraźną konsumpcję, grawituje w kierunku światowego skansenu kulturalnego. Z pewnością długo Europa zachowa swoją turystyczną atrakcyjność. Jej elitom długo jeszcze będzie się to myliło z realną pozycją.
[srodtytul]Era niestabilności [/srodtytul]
Jeszcze parę miesięcy przed agresją na Gruzję coś takiego wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Zachodnie — ale także niektóre polskie — na nią reakcje pokazują jak łatwo racjonalizować, a więc również usprawiedliwić takie działanie. Atak na Gruzję dowodzi, że Rosja nie wyrzekła się stosowania siły dla realizacji swoich imperialnych zamierzeń. Wpisała to zresztą do swojej doktryny polityczno-militarnej. Interwencja w Gruzji zademonstrował jak Moskwa posługuje się tworzonymi przez siebie lub uzależnionymi tworami politycznymi. W takim stanie rzeczy mamy wręcz obowiązek przemyśleć możliwość inspirowanego przez Rosję konfliktu białorusko-polskiego, od którego międzynarodowa wspólnota wolała będzie trzymać się daleko. Albo, przy bardzo niekorzystnym biegu wypadków, jeśli Rosja odzyska kontrolę nad Ukrainą, starcie na linii Kijów Warszawa. Tymczasem na takie scenariusze w ogóle nie jesteśmy przygotowani.
Można zresztą wskazywać inne realne chociaż czarne warianty rozwoju sytuacji międzynarodowej, przy których obecny ład światowy załamuje się, czego konsekwencje poniesiemy również my. Należy wyobrazić sobie redukcję zaangażowania USA w świecie, na co wskazywała już retoryka Obamy. Eksplozję konfliktów na taką skalę, że nikt nie będzie się już przejmował problemami naszego kraju. Konfliktów głównie na linii Zachód — świat muzułmański, ale także innych. Chodzi o to, że wydarzenia te nie są dziś tak mało prawdopodobne. Zdobycie i wykorzystanie broni atomowej przez Iran; przejęcie władzy przez fundamentalistów w Pakistanie a nawet w Egipcie; demontaż świeckiego państwa w Turcji; konflikt pakistańsko-indyjski; próba aneksji Taiwanu przez Chiny itd. Wszystkie te scenariusze nie są dziś nieprawdopodobne, a niektóre wydają się całkiem blisko. Czy jesteśmy na nie przygotowani? Czy jesteśmy gotowi odłożyć na bok złudzenia i w sytuacji zagrożenia bronić się sami?
[srodtytul]Niepodległość i wola [/srodtytul]
Problemem Polaków jest brak wiary we własne siły. Wyobrażenie, że inni mają nam zapewnić bezpieczeństwo jest drugą stroną niewiary, że sami potrafimy to dla siebie zrobić. Tymczasem również współcześnie znamy państwa, które błyskawicznie z pozycji biedaków wydźwignęły się w roli krajów znaczących w świecie. Awans Korei Południowej, która z kraju biednego, zadłużonego bez żadnego potencjału w ciągu jednego pokolenia przekształciła się potęgę gospodarczą jest wymowny. Daję ten przykład, gdyż jest to kraj mniejszy, o dużo uboższych niż Polska zasobach, a ludnościowo porównywalny z nami. Przykładów takich można dawać więcej. W Europie nie dość przypominać niezwykłego awansu Irlandii, która z pariasa przeskoczyła na pozycję lidera jej gospodarczego wzrostu. Obecny kryzys wiele nie zmienia. Wygrzebując się z niego Irlandia nadal pozostanie w gospodarczej czołówce kontynentu. Innym przykładem takiego awansu jest Finlandia. Są to kraje małe, o, bez porównania mniejszym potencjale niż Polska. Jednak Finlandia bardzo serio traktuje rosyjskie zagrożenie i przygotowana jest do jego odparcia, a w każdym razie do zadania takich strat agresorowi, aby bardzo głęboko zastanowił się nad tego typu decyzją.
Fakt, że w dużej mierze zmarnowaliśmy dotychczasową koniunkturę nie oznacza, że musimy trwonić dalej dany nam czas. Zadanie modernizacja kraju powinno współbrzmieć z podmiotowym podejściem do naszej międzynarodowej polityki. Nie sposób tego zresztą od siebie oddzielić. To jasne, że powinniśmy budować swoją pozycję również przez system międzynarodowych sojuszy, ale im będziemy silniejsi i bardziej podmiotowi, tym pozycja nasza w układach takich będzie bardziej znacząca. Będziemy stanowili ich ważniejsze ogniwo, a w konsekwencji będziemy lepiej zabezpieczeni.
Wbrew zresztą propagowanym w Polsce opiniom podmiotowa polityka międzynarodowa nie musi wymagać szczególnych środków. Upominanie się o swoją rolę w Europie, organizowanie jagiellońskiego sojuszu, a więc związku państw zagrożonych imperialnymi apetytami Rosji, nie wymaga żadnych dodatkowych środków. Wymaga spojrzenia prawdzie w oczy i nie zakłamywania obywateli. Przecież każdy chętnie uwierzy, że nic nam nie grozi, nie potrzeba żadnych wysiłków, ani ofiar. Na rzecz niepodległości jednak musimy zaapelować o coś odwrotnego. Niepodległość to gwarancja wolności. Sporo kosztuje, ale daje w zamian dużo więcej. Jak nigdy od setek lat stoi ona w zasięgu naszych możliwości. Pytanie: "czy będziemy chcieli chcieć".
[i]Skrócona wersja tekstu do książki „Polskie Wyzwania: Rzeczpospolita na arenie międzynarodowej” przygotowywanej przez Kancelarię Prezydenta RP przy współpracy z Ośrodkiem Myśli Politycznej [/i]