Goose Bay leży u podnóża trójkąta i jest najbardziej wysuniętą na północ osadą na Labradorze, dokąd można dotrzeć samochodem. Dalej drogi nie ma, a ten przerywany szlak na mapie wzdłuż brzegu, jakby ktoś próbował niezdarnym ściegiem przyfastrygować ląd do morza, to farwater promu. Po drodze prom zachodzi do portów Rigolet, Makkovik, Postville, Hopedale, Natuashish i Nain. Na północ od Nain ludzie obecnie nie zamieszkują (Hebron zlikwidowano w latach 50.), dlatego w Nain prom zawraca.
?
W naszym obozie rejwach od rana, aż ptaki na okolicznych drzewach zamilkły. Krzysiek i Łukasz przepakowują się z auta na prom. Wyjeżdżając w pośpiechu z Toronto, nawrzucali masę rzeczy do bagażnika i teraz muszą wybierać to, co niezbędne, bo forda zostawiamy w Goose Bay. Ktoś porównywał wędrowanie na Północ do wysokogórskiej wyprawy i miał rację. Dotychczas poruszaliśmy się od kempingu do kempingu, przed nami ostatni odcinek jak atak szczytowy kolejką na Gubałówkę. Z powrotem będziemy już tylko opuszczać się w dół.
Popijam zieloną herbatę (z miodem), kreśląc esy-floresy w notesie. W odróżnieniu od kumpli nie mam co przepakowywać, od dawna mieszczę się w jednym plecaku. Dla mnie labradorska wycieczka to zaledwie epizod dłuższej włóczęgi. Ot, wyszedłem z Kondy na piechotę do Wielkiej Zatoki, później popłynąłem na statku do Pietrozawodska, dalej pociąg do Moskwy i przesiadka na Warszawę, a dopieroż stamtąd samolotem do Toronto. Droga dawno mnie nauczyła: mniej weźmiesz, dalej zajdziesz.
Parę dni przed wyjazdem na Labrador gościłem w Kondzie Biereżnej włoskiego pisarza podróżnika Paola Rumiza, którego przyprowadziła do nas Monika Bulaj. Paolo niedawno skończył książkę śladami Hanibala i wybrał się na kolejną wyprawę, tym razem od Murmańska do Bosforu, by opisać wschodnie rubieże Unii Europejskiej. Największe wrażenie zrobił na mnie nieduży plecak Rumiza, w którym mieściły się jedna koszula na zmianę, parę par skarpet, sweter, zapasowe spodnie, przybory toaletowe, ręcznik i dwie mapy. Widząc moje zdziwienie, Paolo pochwalił się notesami (sporządzonymi na zamówienie), były poręczne i zajmowały niewiele miejsca. Powiedział też, że od lat nie wozi ze sobą żadnej książki, woli czytać krajobrazy i twarze ludzi po drodze, bo książka jest jak ojciec, bierze cię za rękę i prowadzi za sobą. Monika na boku wyjaśniła, że to bzik Rumiza, który z podróży na podróż ogałaca swój bagaż, przygotowując się tym samym do ostatecznej wyprawy.