Tekst był trafiony doskonale, mocny, dziwny może o tyle, że padały w nim słowa brzmiące bardzo staroświecko – ale konserwatyści używają czasem staroświeckiego języka, taki jest fason.
Ciekawe, kto tam tak łoi, pomyślałem. Okazało się, że wszedłem akurat na film dokumentalny o Stefanie Żeromskim, a tekst czytany przez Henryka Bistę, który brzmiał tak niezwykle aktualnie, był fragmentem jego publicystyki z roku 1925. I oczywiście nie chodziło o III, ale o II RP. Ale poza tym wszystko pasowało.
Z wrażenia zacząłem przeszukiwać bibliotekę, ale, oczywiście, nic tam z Żeromskiego nie znalazłem. Ani literki. No bo jak? Żeromski to wszak zmora młodości. Obok nieszczęsnej Orzeszkowej (tej, która publicznie egzaminowała z polskości i moralności Conrada-Korzeniowskiego) najbardziej znienawidzony autor lektur szkolnych. Koszmarnie długie i poskręcane młodopolskie zdania, egzaltowani bohaterowie miotający się po fabule jak po domu bez klamek, nie wspominając o nudzie walki o postęp społeczny, nader odległej od wyobraźni nastolatka rozkochanego w fantastyce i twardej, męskiej prozie o II wojnie światowej…
No, bo jakby nie dość był Żeromski nudny sam z siebie, to utopiony jeszcze w natrętnym, peerelowskim pierdzieleniu o klasach postępowych i reakcyjnych, złych panach, którzy wyzyskiwali chłopa pańszczyźnianego oraz rozpijali go wódką („czyli okowitą, bo wódkę nazywano wtedy gorzałką albo okowitą” – któż dziś rozumie całe piękno tego cytatu?) i dobrych chłopach pańszczyźnianych, którzy nie dawali się rozpić, tylko pod przewodem uświadomionych liderów proletariatu tworzyli rewolucyjne organizacje do walki z wyzyskiem, no, taki szkolny Żeromski był po prostu wymiotny.
Ale, jak się zdaje, takiego właśnie zdołano go zaimplantować w świadomości nie tylko mojej, ale i całego pokolenia, jeśli nie kilku pokoleń. Toteż gdy Paweł Dunin-Wąsowicz w swoim „Parnasie bis” w ramach dowcipu opatrzył mój biogram konterfektem Żeromskiego właśnie, uznałem to za zwyczajną złośliwość z jego strony.