Kirgizja przed trzecią rewolucją

Coraz więcej Kirgizów chce żyć zgodnie z zasadami szariatu. Na południu kraju jest wściekłość na władze w Biszkeku, nienawiść do Ameryki i całego Zachodu. Wystarczy iskra, by nastąpił wybuch

Aktualizacja: 22.05.2010 01:26 Publikacja: 22.05.2010 01:25

Kirgizja przed trzecią rewolucją

Foto: ROL

Każdy powinien rzucić w niego kamieniem - słyszałam nieraz w Biszkeku. To byłoby sprawiedliwe. Na największym placu miasta otoczyłby go tłum. Najpierw po kamień schyliliby się ci, których bliscy zginęli z jego rozkazu. Potem rzucaliby inni, choć na placu leżałoby już tylko nieruchome ciało.

W samym sercu Biszkeku stoi Biały Dom. Tak w Kirgizji, podobnie jak w wielu postradzieckich państwach, określa się siedzibę władz. Przed Biały Dom od tygodni przychodzą ludzie. Stoją przed spiżowym ogrodzeniem, na którym zawieszono kilkadziesiąt fotografii w ozdobnych ramach. Ze zdjęć patrzą twarze mężczyzn, którzy zginęli w zamieszkach 7 kwietnia, kiedy obalono prezydenta Kurmanbeka Bakijewa.

– Uciekł za granicę i jest bezkarny. Nowe władze powiedziały, że będą go ścigać i odpowie za zbrodnie. Ale dlaczego pozwolono mu odlecieć z kraju? – mówi Gulnara spotkana na placu Niepodległości. Należy do tych, którzy uważają, że Bakijew zasłużył na ukamienowanie. Ci, którzy chcą, by go rozstrzelać, są w mniejszości.

Rewolucja zwyciężyła, ale nikt nie czuje triumfu. Trauma jest zbyt duża, zginęło zbyt wielu. Oficjalnie podaje się, że były 84 ofiary śmiertelne. Ale mogło być ich więcej, bo mówi się, że niektórych zabitych krewni od razu zawozili do rodzinnych wsi.

Kiedy pięć lat temu byłam w Kirgizji po Tulipanowej Rewolucji, która obaliła poprzedniego prezydenta, na tym samym placu podchodzili do mnie ludzie. Każdy chciał opowiedzieć, co robił w dniu rewolucji, jak biegł po schodach Białego Domu, wpadał do pokojów. Jak kolejni mężczyźni zasiadali w fotelu prezydenta, jak pito koniaki i jedzono wędliny znalezione w gabinetach, zakładano zostawione przez urzędników buty.

Teraz muszę wyciągać z ludzi słowa, odpowiadają zdawkowo i niechętnie. – Po co chcecie to wiedzieć? Do czego wam to potrzebne? – mówi mi w końcu jeden z mężczyzn. Jakaś kobieta bierze mnie za rękę i prowadzi do rozstawionej na placu jurty. Na stole leży pokrojony płaski chleb zwany lepioszką, w dzbankach parzy się zielona herbata. Związek Muzułmanów przygotował poczęstunek dla tych, którzy koczują na placu. Jestem gościem, więc dzielą się ze mną chlebem, ale nie znaczy to, że będą mówić otwarcie o sprawach, które są wstydliwe.

Bo trudno mówić obcemu, że wielu z tych, którzy zginęli, szturmując 7 kwietnia Biały Dom, pięć lat wcześniej z entuzjazmem głosowało na Kurmanbeka Bakijewa. Pięć lat temu „Kurmanbek” był najczęściej nadawanym imieniem w Kirgizji.

Dziś „Kurmanbek” brzmi jak przekleństwo. Nowych przywódców, których mógłby wielbić tłum, nie ma. Ci, którzy ogłosili się tymczasowym rządem, nie szli na czele tłumu. Już dziś mówi się o nich „oni”. Tylko Allah wie, co będzie dalej.

W pewnej chwili na placu przed Białym Domem nagle jestem jedyną osobą, która stoi. Tłum faluje i kuca, zwracając dłonie ku górze. Kiedy byłam tu pięć lat wcześniej, tylko przybysze z prowincji rozkładali dyskretnie w pobliskim parku modlitewne dywaniki.

Żona Kurmanbeka Bakijewa spacerowała po Biszkeku. Popatrzyła na nowoczesny budynek, który w szybkim tempie wyrósł w centrum. Zapytała: kto go zbudował? Usłyszała: Maksim Bakijew. Poszła dalej, zobaczyła nową siedzibę banku. Zadała to samo pytanie i otrzymała identyczną odpowiedź. Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie, aż w końcu oburzona żona prezydenta wykrzyknęła: No tak, widzę, że w Kirgizji pracuje tylko mój syn.

Tę anegdotę opowiadali sobie Kirgizi na wiele miesięcy przed wybuchem zamieszek. Maksim Bakijew, młodszy syn prezydenta, był rzeczywiście niezwykle przedsiębiorczy. Budował, inwestował, spekulował papierami wartościowymi, poprzez komercyjne banki transferował pieniądze za granicę.

Ta jego przedsiębiorczość miała zasadniczą wadę – pieniądze, którymi obracał dla swej korzyści, były pieniędzmi państwowymi.

Książę i jego drużyna

Żeby wyjaśnić sytuację, trzeba odwołać się do psychologii. Kurmanbek Bakijew porzucił żonę Tatianę. Formalnie się nie rozwiódł, ale nie mieszkał z nią i nie zajmował się synami. Miał wyrzuty sumienia i kiedy już dorośli, nie potrafił im odmówić niczego – mówi Uługbek Babakułow, dziennikarz jednej z kirgiskich gazet.

Zgodnie z tą teorią Kurmanbek Bakijew, kompensując fakt, że nie kupował synom zabawek, kiedy byli mali, dał im po latach zabawki niezwykle kosztowne – wysokie stanowiska, a nawet całe instytucje państwowe. Bo przecież Agencja Rozwoju i Inwestycji została powołana specjalnie dla 30-letniego Maksima, który, kierując nią, praktycznie kontrolował całą gospodarkę kraju.

– Maksima wszyscy nazywali Prince. Żaden koncern, żadna firma nie mogła działać w Kirgizji bez jego zgody. Robił się coraz bardziej zachłanny. Znajomi rosyjscy biznesmeni, którzy dawanie łapówek traktują jako normalną część biznesu, skarżyli się, że muszą wycofać się z Biszkeku, bo musieliby płacić więcej niż zarobią – opowiada kirgiski przedsiębiorca.

Żeby zrozumieć szczególną pozycję, jaką w Kirgizji zajmował Maksim Bakijew, niekoniecznie trzeba sięgać do psychologii. Władza w Azji Centralnej zawsze jest łupem – ten, kto ją zdobywa, dzieli się nią z rodziną i swoim klanem. Raz zdobytej władzy się nie oddaje, chce sprawować dożywotnio i jeszcze za życia wskazać następcę. Kirgizi nie zamierzali jednak tego znosić, choć w sąsiednim Uzbekistanie i Kazachstanie taki układ wydaje się nienaruszalny.

– Na ulice w Biszkeku wyszli ludzie dwudziestokilkuletni i trzydziestoparoletni. Roczniki, które dorastały za rządów poprzedniego prezydenta Askara Akajewa, kiedy co prawda była korupcja i nepotyzm, ale panowały też swoboda i wolność słowa. Oni jeszcze tej wolności nie zapomnieli – mówi dziennikarz Uługbek Babakułow.

Kirgizi nienawidzili Kurmanbeka Bakijewa. Żyło im się coraz gorzej. Trzykrotnie wzrosły ceny energii, podniesiono podatki, Bakijew stał się ucieleśnieniem zła.

– Wieczorami często wyłączano nam światło. Sprzedawano elektryczność za granicę, pieniądze szły do kieszeni Bakijewa. Tak mówili wszyscy. A kiedy dzieci pytały, dlaczego siedzimy po ciemku, odpowiadaliśmy: Bo Bakijew wyłączył –wspomina Babakułow.

Jednak Maksima nienawidzono jeszcze bardziej. – Naszą ojczyznę gwałcili obcy. Byli jak najeźdźcy. Całe otoczenie Maksima to obywatele Rosji, USA, Łotwy – mówi z pasją Czołpan Dżakupowa. To może najbardziej znana w Kirgizji obrończyni praw człowieka. Jednak nawet listek figowy politycznej poprawności nie ukrywa zimnej wściekłości, jaką czuje na myśl, że „komanda”, czyli najbliżsi współpracownicy Maksima Bakijewa, byli Żydami.

Chodząc po Biszkeku mam wrażenie déjávu. Pod stopami chrzęści szkło. Wiele sklepów ma rozbite witryny zasłonięte dyktą, w innych zrezygnowani właściciele nie zadali sobie nawet tego trudu i przez rozwalone okna widać splądrowane wnętrza. Tak samo było pięć lat temu podczas Tulipanowej Rewolucji, gdy miasto ogarnął szal zniszczenia, młodzi mężczyźni uzbrojeni w pałki rozbijali szyby, a tuż za nimi wdzierał się tłum statecznych zazwyczaj obywateli.

Jednak wtedy na centralnej ulicy Biszkeku na chodniku nie leżały kwiaty, a ułożone z kamieni kwadraty nie wskazywały miejsc, gdzie padali śmiertelnie ranni ludzie.

Gdy obalano poprzedniego prezydenta Askara Akajewa, obyło się bez przelewu krwi. Ewakuował się niepostrzeżenie jednym z bocznych wyjść, by potem, już z Moskwy, przesyłać groteskowe odezwy do narodu ze swego laptopa. Kurmanbek Bakijew uciekać nie zamierzał.

– Bakijew wiedział, że dojdzie do wybuchu społecznego niezadowolenia. Dostawał raporty analityków, którzy przecież nie są idiotami. On po prostu z góry zakładał, że utopi rewoltę we krwi. Dlatego na czele dobrze opłacanej Gwardii Prezydenckiej postawił swego brata Dzanysza, któremu mógł całkowicie zaufać – mówi analityk Eryk Israiłow.

Zadając pytanie: „dlaczego Bakijew nie wyciągnął wniosków z upadku Akajewa i robił to samo co on, grabiąc skarb i rozdając stanowiska wśród krewnych?”, popełnia się błąd logiczny. Tak pytać może człowiek z Europy, który sądzi, że każdy władca za wszelką cenę chce uniknąć rewolucji. A przecież, zgodnie z inną logiką, można po prostu wliczyć w koszty swego rządzenia zmasakrowanie rebeliantów.

– Prezydent nie wziął tylko pod uwagę jednej rzeczy: siły nienawiści ludzi. Byli tak zdesperowani, że kiedy do nich strzelano, szli dalej na Biały Dom. Tak jakby stracili kompletnie instynkt samozachowawczy – mówi Eryk Israiłow.

Był obecny w czasie zamieszek pod siedzibą prezydenta, choć starał się trzymać na uboczu, bo zrozumiał, że za chwilę zamiast gumowych kul użyje się wobec demonstrantów ostrej amunicji. Widział, jak wykrwawia się, trafiony w tętnicę udową, jego przyjaciel.

Kule snajperów dosięgały nawet ludzi, którzy byli kilkaset metrów od Białego Domu. Padali na chodnik trafieni precyzyjnie przez snajpera w głowę lub lewą stronę klatki piersiowej.

– To byli często przypadkowi przechodnie. Ale byli też tacy, którzy zasłaniali twarz ramieniem, jakby mogło to ich przed czymś uchronić, i biegli w kierunku siedziby prezydenta – mówi Israiłow.

Odgłosy strzałów i przeszywające sygnały karetek słychać było w całym centrum. Gazy łzawiące mieszały się z dymem podpalanych budynków.

Biszkek, dawniej Frunze, miasto wytyczone przez radzieckich geometrów wojskowych, w którym szerokie ulice krzyżują się pod kątem prostym, a wielkie place i parki zajmują centrum, stał się miejscem lokalnej apokalipsy.

[srodtytul]Pionek zrzucony z szachownicy[/srodtytul]

Myśleliśmy, że Bakijew jest królem. A okazał się zwykłym pionkiem. I dlatego jednym ruchem można było go zrzucić z szachownicy – mówi Bołotbek Szamszyjew, najsłynniejszy kirgiski reżyser, którego w pięciomilionowym kraju znają nie tylko elity, ale mieszkańcy zagubionych w górach wiosek. Jego gorycz jest tym większa, że właśnie on,po Rewolucji Tulipanów namawiał członków zwycięskiej opozycji do wysunięcia Bakijewa jako kandydata na prezydenta. I choć nie chce mi tego mówić, to wspierał prezydenta aż do końca.

Kurmanbek Bakijew okazał się nie tylko pionkiem w wewnętrznej kirgiskiej rozgrywce, ale przede wszystkim w rozgrywce geopolitycznej. Każdy, kto rządzi w Kirgizji, jest na tę grę skazany. – Jesteśmy takim górzystym, wysoko położonym miejscem, gdzie przychodzą wielcy tego świata, by popatrzeć, co się dzieje w Afganistanie i całej Azji Centralnej. Żadne z mocarstw, ani USA, ani Rosja nie zrezygnują z miejscówki w sercu tego regionu – mówi Szamszyjew.

Były prezydent usiłował lawirować między mocarstwami. Nie jest to łatwe, ale Bakijew okazał się wyjątkowo niezręczny. Jak sugerują jego byli współpracownicy, o jeden raz za dużo nastąpił na odcisk Rosji.

Ponad rok temu wziął od Rosji olbrzymi kredyt, zapewniając równocześnie, że nie przedłuży z USA umowy o funkcjonowaniu ulokowanej pod Biszkekiem bazy Manas. Kilka miesięcy później zażądał od Amerykanów trzykrotnie wyższego czynszu za bazę i umowę przedłużył.

– Kroplą, która przelała czarę, było włączenie się do gry Chin. Rosja zwodziła nas od dawna, że włączy się w finansowanie budowy hydroelektrowni w Kambar–Ata. W końcu Bakijew miał dość czekania. Jego syn Maksim pojechał do Pekinu, podpisał umowę. Kilka tygodni potem Rosja dwukrotnie podniosła ceny za energię, a wszystkie rosyjskie media zaczęły zamieszczać materiały krytykujące skorumpowany reżim Bakijewa – mówi dawny współpracownik prezydenta.

[srodtytul]Szczerość pani ambasador[/srodtytul]

Czy wierzy pani, że wydarzenia, które zmieniają bieg historii, mogą zależeć czasem od jednego człowieka? Od tego, jak zachowa się w pewnym momencie? Bo tak było w Kirgizji – mówi nieoczekiwanie jeden z moich rozmówców.

Kiedy przestaje działać dyktafon, zamyka się notes, można usłyszeć czasem najciekawsze rzeczy. Tak, jakby cała długa rozmowa była jedynie wstępem do tego, co naprawdę ważne. Politycy tracą czujność, przestają kryć za zasłoną gładkich frazesów. A czasem chcą wyrzucić z siebie coś, co ich dręczy.

Historia, którą usłyszałam w jednym z gabinetów w Biszkeku, opowiada o tym, dlaczego opozycja w Kirgizji zaczęła się zwracać w kierunku Rosji. Jej morał mówi, że hipokryzja jest lepsza niż brutalna szczerość.

– Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby pani ambasador USA choć trochę zachowywała pozory. Gdyby nie dała nam odczuć, jak bardzo jesteśmy nieważni. Te wszystkie ponure historie z prześladowaniem politycznych oponentów Bakijewa, wyrzucaniem dziennikarzy przez okno, kompletnie jej nie obchodziły. Nawet nie starała się tego ukryć – mówi mój rozmówca.

Nie ulega wątpliwości, że w ciągu ostatnich paru lat cała polityka USA w rejonie Azji Centralnej kompletnie się zmieniła. Stany Zjednoczone dostały nauczkę, kiedy zaprotestowały, gdy rządzący Uzbekistanem Islam Karimow kazał wojsku strzelać do manifestantów w przygranicznym Andiżanie. Wtedy Karimow wyrzucił Amerykanów z Uzbekistanu, zamykając dla nich dwa olbrzymie lotniska wojskowe. I odtąd Departament Stanu zaczął prowadzić pozbawioną sentymentów politykę pragmatyczną.

Opozycja w Kirgizji musiała zdawać sobie z tego sprawę. Łatwiej byłoby jej przełknąć gorzką pigułkę, gdyby osłodzono ją nawet zdawkowym i obłudnym współczuciem.

– Kiedy parę miesięcy temu spotkaliśmy się w ambasadzie z wysłannikiem Departamentu Stanu, skarżyliśmy się, że Stany Zjednoczone przestały się interesować, jak łamie się u nas prawa człowieka. Powiedzieliśmy: dla was priorytetem jest baza w Manas i nic innego się nie liczy – opowiada mój rozmówca. – Usłyszeliśmy lodowate: każde państwo ma swoje priorytety.

Nikt nie lubi myśleć, że jego los nie ma kompletnie znaczenia, a on sam jest tak bardzo nieważny, że można mu to otwarcie powiedzieć.

– Pewne detale mają znaczenie. Widzieliśmy, jak bardzo przyjacielskie są związki ambasady USA z klanem Bakijewów. Pani ambasador niemal co wieczór jadała kolację z Maksimem. Jej mąż jest wysokiej rangi wojskowym i może dlatego patrzyła ona na sytuację jego oczami – mówi znany kirgiski opozycjonista.

W pewnym momencie opozycjoniści zaczęli jeździć po wsparcie do Moskwy. Tajemnicą poliszynela jest w Biszkeku fakt, że spotkania te aranżował pewien kirgiski politolog mający rosyjskie obywatelstwo. Najpierw były to rozmowy z niezbyt znaczącymi politykami, drugim garniturem rosyjskich deputowanych. Potem wprowadzano ich do coraz ważniejszych gabinetów. Aż wreszcie, w przeddzień rewolucji, jeden z czołowych opozycjonistów Temir Sarijew nieoczekiwanie pochwalił się, że opozycja ma wsparcie samego Putina.

– Nikt nie ma wątpliwości, że Rosja jest cyniczna. Ale Rosja nigdy nie mówiła, że będzie chronić prawa człowieka, a USA – tak. Więc nie mogliśmy Amerykanom wybaczyć, że tak kompletnie z tego rezygnują – mówi były opozycjonista.

[srodtytul]Telefony o północy[/srodtytul]

Musi pani porozmawiać z Tochtaim. To ona szła na czele ludzi na Biały Dom. Ale uprzedzam: zachowuje się trochę histerycznie – mówi mi Czołpan Dżakupowa, obrończyni praw człowieka.

Tochtaim Umieteljewa wyznacza mi spotkanie w Hyattcie. To forpoczta i zarazem twierdza zachodniej cywilizacji w Biszkeku. Rozległy teren otoczony jest wysokim ogrodzeniem. Przy wewnętrznym szlabanie czuwają ochroniarze i przyrządem do wykrywania materiałów wybuchowych kontrolują każdy wjeżdżający samochód.

Kiedyś w Hyattcie zatrzymywali się inwestorzy i dyplomaci. Wszyscy biznesmeni anulowali jednak rezerwacje i należy wątpić, by w przewidywalnej przyszłości pojawili się w Biszkeku. Hotel stał się miejscem konferencji przedstawicieli OBWE i innych instytucji międzynarodowych, którzy wizytują porewolucyjną Kirgizję.

Pięćdziesięciokilkuletnia Tochtaim, którą spotykam w kuluarach po zakończeniu kolejnej konferencji, nie przypomina innych, ubranych w garsonki i elokwentnych przedstawicielek opozycji. Trudno ją zaklasyfikować, pytam więc, czym się zajmuje i nie otrzymuję jasnej odpowiedzi prócz tego, że jej mąż jest zamożnym człowiekiem.

– Tłumem nie miał kto kierować. Chłopcy wzięli mnie pod ręce i niemal nieśli. W pewnym momencie zasłonili mnie i po chwili cudza krew zalała moją bluzkę. Jak zasnę, to czuję ich konwulsyjnie zaciskające się dłonie. Płaczę, biorę leki. Wszyscy uważają, że jestem histeryczką – mówi Tochtaim.

Mówi też to, co z goryczą powtarzają inni uczestnicy zajść: na placu przed Białym Domem zabrakło opozycjonistów, którzy weszli potem w skład tymczasowego rządu. Dzień wcześniej zostali zatrzymani w areszcie śledczym i właśnie ich uwolnienia żądano podczas demonstracji. Kiedy wypuszczono ich z aresztu, tłum triumfalnie zaniósł ich na ramionach na plac. Bardzo szybko jednak z tego placu zniknęli.

– Zajęli się dzieleniem tek. Każdy minister ma trzech zastępców, by skorzystała każda z opozycyjnych partii. Stanowiska rozdaje się w nagrodę, szofer wicepremiera został akimem, czyli szefem regionu – mówi Tochtaim.

Kilka tygodni po obaleniu prezydenta Bakijewa w Kirgizji panuje chaos. Nawet w Biszkeku nikt nie ma poczucia bezpieczeństwa, nocą ulice się wyludniają. Kryminalne bandy ściągają od przedsiębiorców haracz, powołując się na kontakty z nową władzą i grożąc, że krnąbrni zostaną wpisani na listę wrogów narodu.

– Nocą odbieram telefony. Wyzywa się mnie od bakijewskich dziwek, bo protestowałam przeciwko przejmowaniu przez rząd tymczasowy mediów. Ostatnio służba bezpieczeństwa wkroczyła do jednej z agencji prasowych, by ją zamknąć – mówi Czołpan Dżakupowa. – Jeśli Kurmanbekowi Bakijewowi potrzeba było paru lat, by skorumpowała go władza, to teraz dzieje się to znacznie szybciej.

[srodtytul]Drugi Afganistan[/srodtytul]

Co mam myśleć o znajdującej się na naszym terytorium amerykańskiej bazie w Manas? Przecież to dzięki niej Amerykanie mogą skuteczniej walczyć z naszymi braćmi w Afganistanie – docieka czytelnik (imię i nazwisko do wiadomości redakcji), który pisze do rubryki poświęconej islamowi ukazującej się w jednej z kirgiskich gazet. – Sprawa nie jest jednoznaczna – odpowiada imam. Wprawdzie Prorok mówi, że kiedy ręka boli, całe ciało też boli. Ale z drugiej strony przecież w Afganistanie nie toczy się dżihad, święta wojna. Czy mamy więc wspierać narkotykowych baronów?

Trudno być uczciwym muzułmaninem w Kirgizji. Bo, jak skarży się w innym liście niejaki Ismail, który prowadzi swoją firmę, prawie wszyscy klienci żądają lewych faktur. Ismail zastanawia się więc, czy nie porzucić biznesu, który zmusza go do grzechu. I znów imam radzi roztropnie. Handel jest czcigodnym zajęciem, oszustwo jest grzechem, ale przecież trzeba zarabiać na utrzymanie, więc każdy musi rozważyć sprawę we własnym sumieniu.

Coraz więcej Kirgizów chce żyć zgodnie z zasadami szarijatu. Na południu kraju, gdzie długo ukrywał się obalony prezydent Bakijew, islam jest wyjątkowo silny, zwiększają wpływy organizacje fundamentalistyczne. Rosną obawy, że Kirgizja może się stać drugim Afganistanem.

– Kiedy kręciłem film dokumentalny o tzw. basmaczach walczących z władzą radziecką, zrobiłem dokładne badania. Okazało się, że ostatni basmacze walczyli w górach jeszcze w 1935 roku. Sami nazywali się mudżahedinami – mówi reżyser Bołotbek Szamszyjew. – Dziś nastroje na południu są wyjątkowo radykalne. Jest wściekłość na władze w Biszkeku, nienawiść do Ameryki i całego Zachodu. Wystarczy iskra, by nastąpił wybuch, a trzeciej rewolucji Kirgizja nie przetrwa.

Każdy powinien rzucić w niego kamieniem - słyszałam nieraz w Biszkeku. To byłoby sprawiedliwe. Na największym placu miasta otoczyłby go tłum. Najpierw po kamień schyliliby się ci, których bliscy zginęli z jego rozkazu. Potem rzucaliby inni, choć na placu leżałoby już tylko nieruchome ciało.

W samym sercu Biszkeku stoi Biały Dom. Tak w Kirgizji, podobnie jak w wielu postradzieckich państwach, określa się siedzibę władz. Przed Biały Dom od tygodni przychodzą ludzie. Stoją przed spiżowym ogrodzeniem, na którym zawieszono kilkadziesiąt fotografii w ozdobnych ramach. Ze zdjęć patrzą twarze mężczyzn, którzy zginęli w zamieszkach 7 kwietnia, kiedy obalono prezydenta Kurmanbeka Bakijewa.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy