Kilka dni temu na najpopularniejszym portalu społecznościowym Facebook (ponad 400 mln użytkowników na całym świecie) dyskutowałem z zaprzyjaźnionym dziennikarzem o przyszłości mediów. Rozmowa była ciekawa, miejscami zawzięta, więc chwilę później wysłałem mu zaproszenie do grona znajomych. Mój rozmówca – znaliśmy się wcześniej, w końcu dziennikarski światek nie jest taki duży – odmówił. Napisał: staram się Facebooka traktować prywatnie.
Zaskoczył mnie. Czy rzeczywiście można zachować choć pozory tajemnicy spraw osobistych w sieci? Czy prywatność istnieje na portalu społecznościowym, gdzie publikujemy zdjęcia własne i rodziny, dyskutujemy ze znajomymi bliższymi i dalszymi o wszystkim – od wyborów prezydenckich po mecz Brazylia – Korea Północna? A w blogach, na których dzielimy się bieżącymi wydarzeniami z naszego prywatnego życia? Na portalach fotograficznych, gdzie praktycznie każdy może obejrzeć nasze wrzucone do Internetu zdjęcia z wakacji? Wreszcie w najzwyklejszej wyszukiwarce, która bez przerwy gromadzi informacje o naszych zainteresowaniach? Gdzie teraz, w erze mediów społecznościowych, przebiega granica między tym, co publiczne, a tym, co osobiste, wręcz intymne?
[srodtytul]Koniec prywatności[/srodtytul]
Jeszcze kilka lat temu największe oburzenie użytkowników sieci budziły kolejne wpadki Microsoftu związane z bezpieczeństwem Windowsa. Przeciętny użytkownik obawiał się luk w systemie operacyjnym teoretycznie pozwalającym tym strasznym hakerom włamać się do komputera i wykradać informacje. A teraz?
– Prywatność nie jest dziś tym samym, czym była jeszcze zaledwie rok temu. Przecież niedawno martwiliśmy się tym, że reklamodawcy ustawiają nam pliki cookies (cookies – „ciasteczka” – to informacje zbierane o nas podczas wizyt w sieci. Pozwalają stronom internetowym zidentyfikować nas jako zarejestrowanego użytkownika, ale także m.in. sprawdzić, jakie inne strony odwiedzamy) w przeglądarkach internetowych – mówi Jeffrey Chester z Center for Digital Democracy.
Informacji nikt już nie musi nam wykradać. Wszystko pokazujemy sami, korzystając z Google'a czy klikając w przycisk „lubię to” na Facebooku. A afery wybuchają wtedy, gdy wielkie firmy pokonują kolejne granice zbierania lub sprzedawania informacji o swoich klientach.