Na samym początku tego roku zmarł Leszek Płażewski, prozaik, autor kilku tomów opowiadań i krótkiej powieści. Był na pewno jednym z najbystrzejszych obserwatorów życia w PRL.
Jego debiut to wydany przez Iskry w 1964 roku zbiór opowiadań „Ktoś za drzwiami". Potem były „Cudowne dzieci", „Szklany bokser", krótka powieść „Kilka jesiennych dni" i znów zbiory opowiadań, m.in. „Mrówki faraona" i „Niedziela Barabasza". Na skrzydełku okładki „Szklanego boksera" napisano: „Autor, posługując się oszczędnymi środkami wyrazu, daje sugestywny obraz środowisk z peryferii wielkomiejskich, ze szczególnym uwzględnieniem życia młodzieży".
Myślę, że proza Leszka to nie tylko „sugestywny obraz środowisk z peryferii wielkomiejskich". Jest w jego opowiadaniach opis losów ludzkich – ludzi żyjących w czasach Gomułki i Gierka, w Polsce Ludowej. Obraz codzienności, borykania się z życiem, a także – niewypowiadane wprost pytanie o sens życia. To pytanie, które w każdym autentycznym pisarstwie jest obecne.
Z tytułowego opowiadania, z pierwszego tomu „Ktoś za drzwiami", pozostaje w pamięci postać robotnicy, matki dwunastoletniego chłopca, która obsesyjnie boi się, że rozwiedziony mąż – „mściwiec", jak mówi o nim – zabierze syna. Żart, jaki robią kobiecie pracujące przy taśmie produkcyjnej koleżanki robotnice i dwaj młodzi z kantorku obok – jest niby niewinny. Wywołują telefonem kobietę do portierni, gdzie rzekomo czeka na nią były mąż – „mściwiec".