Napis na pomniku, który znajduje się w lesie na przedmieściach Wilna, jest długi, a jednak nie wyjaśnia wszystkiego. Kim byli ludzie, których ciała zapełniły zbiorowe groby? I kim są ich mordercy nazwani enigmatycznie miejscowymi poplecznikami?
Zagłębiając się w sosnowy las, w którym trwa martwa cisza, natrafia się na inne pomniki. Na jednym jest gwiazda Dawida i hebrajskie napisy, na drugim wielki metalowy krzyż i wyryte polskie nazwiska. Jest też pomnik jeńców radzieckich, a nawet litewski. Pamięć cząstkowa nie zostaje scalona w pamięć historyczną, w czytelny i bezkompromisowy przekaz, co wydarzyło się w Ponarach.
– To prawda, z którą Litwini ciągle nie potrafią się zmierzyć. Skala kolaboracji z niemieckim okupantem była olbrzymia. Brak jest nie tylko potępienia tego zjawiska, ale nawet głębszej refleksji – mówi mieszkający na Litwie prof. Jarosław Wołkonowski, historyk specjalizujący się w dziejach Armii Krajowej na Wileńszczyźnie.
Rząd Litwy chce, by nauczać o mordzie Ponarach. Zapowiedział to sam premier Audrius Kubilius. Ta mocno brzmiąca informacja pojawiła się niedawno w polskiej prasie i natychmiast zaczęto mówić o przełomie.
Jednak sporo wskazuje na to, że nie należy oczekiwać zbyt wiele, a przełom jest raczej faktem prasowym wykreowanym w Polsce. Rzeczywistość jest bardziej banalna. Kiedy z okazji obchodzonego na Litwie Roku Holokaustu premier spotkał się z grupą przedstawicieli muzeów – od instytutu Yad Vashem po Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau – usłyszał od nich, że należy nie tylko zmienić koncepcję Miejsca Pamięci w Ponarach, ale i przygotować litewskich nauczycieli do lekcji na temat Holokaustu. Jak należało się spodziewać, zgodził się z tą tezą, choć nie była to deklaracja na tyle istotna czy wiążąca, by odbiła się jakimkolwiek echem na Litwie.
Kiedy przegląda się litewskie podręczniki, trudno się oprzeć wrażeniu, że zadano sobie wiele trudu, by nie zauważyć rzeczy oczywistych lub zręcznie prześlizgnąć się po drażliwych kwestiach. W popularnym podręczniku Broniusa Makauskasa informacji na temat Holokaustu jest niewiele. Autor – mieszkający w Polsce Litwin – podaje, że Niemcy, planując wymordowanie Żydów, postanowili wciągnąć w to miejscową ludność. Wykorzystywali ludzi z marginesu społecznego, a także stosowali przemoc, by utworzyć oddziały Ipatyngas Burys, które mordowały w Ponarach. Nie ma ani słowa o tym, że w Ponarach oprócz Żydów ginęli też Polacy.
W tym przemilczeniu trudno nie widzieć intencji. Nie jest też przypadkiem, że na pomniku wystawionym w Ponarach przez państwo litewskie jest napis po litewsku, hebrajsku i rosyjski, lecz ani słowa po polsku.
Litwini zabijający Polaków – ten przekaz byłby daleki od obowiązującej wersji, w której Litwinom zawsze przypada szlachetna rola ofiar trwających wieki prześladowań doznanych od Polaków".
? ? ?
Wilk przestaje się bać
- to tytuł drugiego z serii reportaży pisanych przez Dariusza Rosiaka podczas tegorocznej wyprawy do Afryki, tym razem z Kigali.
"Słucham opowieści, które rozbijają ogólnie przyjętą wersję wydarzeń w Rwandzie. Łamie się prosta opowieść, w której po jednej stronie stoją ofiary Tutsi, po drugiej ludobójcy Hutu. Po jednej wyzwoleńcza armia pod wodzą bohatera Paula Kagamego, pod drugiej tysiące bandytów, którzy do dziś nie chcą przyznać się do winy. Łamie się historia Rwandy jako afrykańskiej powtórki z Holokaustu, metafizycznego upadku rodzaju ludzkiego albo starcia dzikich, u których plemienne instynkty wzięły górę.
Czy mam wierzyć tym ludziom? Może łzy w ich oczach, trzęsące się dłonie, gdy mówią, chwile milczenia na zebranie z trudem myśli, to tylko taka gra na potrzeby białego dziennikarza, który i tak nie rozumie, o co chodzi?
Nie wiem. Reporter staje zwykle po jednej ze stron już na początku opowieści i to z różnych, czasem najbardziej banalnych powodów: jedni wzbudzają sympatię inni nie, jednych lubię, od innych mnie odrzuca.
Wizyta w Centrum Pamięci o Ludobójstwie w Kigali, konfrontacja z obrazami tysięcy ludzi okrutnie mordowanych przez Hutu sprawia, że pytania o zbrodnie dokonane przez Tutsi wydają się przejawem skrajnego braku wrażliwości.
A jednak te drugie zbrodnie też miały miejsce. Jedna rzeź nie usprawiedliwia drugiej, jedna śmierć nie unieważnia innej. Lojalność wobec jednej ofiary nie może oznaczać lekceważenia innej. Trzeba jednak zburzyć bardzo spójną, satysfakcjonującą moralnie i w gruncie rzeczy banalną historię o tym, jak źli ludzie zindoktrynowali 80 procent narodu, a potem diabeł wstąpił w Hutusów i kazał im wybić milion Tutsich. Zachodni filmowcy i pisarze ubrali tę historię w barwne obrazy – proste i czytelne bez zbytnich komplikacji. Liczy się ukazanie horroru, pytania dlaczego do niego doszło i jakie były jego różne oblicza, są zbyt skomplikowane. Zło ma być czyste i banalne – dokładnie jak u Eichmanna. Inaczej nic z niego nie zrozumiemy" .