Juli Zeh w antyutopii „Corpus Delicti" rysuje wizję przyszłości, w której żyjemy kontrolowani przez państwo, obsesyjnie troszcząc się o własne zdrowie. Czy antyutopia odnosi się do dzisiejszych tendencji? Czy zdrowie stało się nową religią?
Jest rok 2058. Chorowanie to przestępstwo, szczęście polega na zdrowiu. Najniebezpieczniejsza grupa terrorystyczna w państwie zwie się Prawo do Choroby. Aparat państwa rygorystycznie dla dobra ogółu skrupulatnie kontroluje zdrowie swoich obywateli. Mierzy ciśnienie i bada mocz. Każdy obywatel jest zobowiązany odżywiać się właściwie, jeździć na rowerze treningowym określoną liczbę kilometrów. Kawa, herbata, papierosy, alkohol i wszystko, co stanowi ryzyko dla zdrowia, jest zakazane. Zabrania się posiadania zwierząt domowych i całowania się ze względu na możliwość infekcji bakteryjnej. Urząd centralnego pośrednictwa dokonuje wyboru życiowych towarzyszy z kompatybilnym systemem immunologicznym.
Zaniedbywanie zdrowia jest traktowane jako zamach na państwo. „Ta osoba, która świadomie nie troszczy się o swoje zdrowie, nie ryzykuje choroby, bo już jest chora" – brzmi kluczowa teza powieści. Bohaterka antyutopii piękna biolog Mia Holl na początku hołduje „Metodzie", czyli obowiązkowi dbania o swoje zdrowie. Jej brat się buntuje. Zaczyna palić i jeść tłusto. Zostaje fałszywie oskarżony o morderstwo i gwałt. W areszcie popełnia samobójstwo. Wówczas z Mią zaczyna dziać się coś złego. Zaniedbuje obywatelski obowiązek składania meldunków, nie zostawia do badania moczu, przestaje ćwiczyć na rowerze, zapala nawet papierosa. Zamyka się w swoim mieszkaniu. Razem ze swoim umarłym bratem zaczyna być traktowana jak wirus w zdrowym organizmie społeczeństwa, mogący zarazić zdrowych obywateli niesubordynacją. Dlatego staje się obiektem medialnej nagonki reżyserowanej przez popularnego dziennikarza Heinricha Kramera. Nosi on nazwisko postaci historycznej z XV w., niemieckiego duchownego i inkwizytora, który napisał słynny podręcznik dla łowców czarownic. Podkreśla to związek między czasami inkwizycji, a naszym nowoczesnym społeczeństwem kontroli, gdzie panuje dogmat: co nie jest perfekcyjne, jest chore.
Wymyślone choroby
Powieść Juli Zeh pokazuje definicję zdrowia, która wydaje się przesadzona – uważa dziennikarz Mattias Hagberg z „Göteborg-Posten". – Ale stanowi nieco drastyczniejszy wariant definicji, którą przyjęła Światowa Organizacja Zdrowia (WHO): „Zdrowie jest stanem całkowitego fizycznego, psychicznego i socjalnego dobrego samopoczucia, nie jedynie stanem nieobecności choroby". Skoro wymogiem jest dobre pod każdym względem samopoczucie, to niemalże wszyscy mogą być stygmatyzowani jako chorzy – ostrzega Halmberg. I podkreśla, że firmy kosmetyczne, chirurdzy plastyczni, twórcy reklam i producenci filmowi posługują się wyidealizowanymi wizerunkami zdrowych i pięknych ludzi, chcąc nami zawładnąć.
Rozwój technologii medycznych i farmakologii był przez ostatnie dziesiątki lat zawrotny. Pod wieloma względami przyniósł on milionom ludzi ulgę w cierpieniu. Istnieje jednak też inny problem. Medycyna, pomagając leczyć coraz więcej chorób, jednocześnie „produkuje choroby" – konstatuje Hagberg.
Innowacyjna technologia i nowe leki wymagają nowych diagnoz oraz nowych stanów chorobowych. I nowych nazw – kontynuuje. To, co wcześniej określano jako przygnębienie, stało się depresją. Menopauza stała się obiektem badań medycznych, ponieważ przekwitanie jest traktowane jako rodzaj choroby. Krzywe zęby należy skorygować. Dzieci, które mają trudności, by spokojnie usiedzieć, są teraz chore na ADHD, nieśmiałe z kolei cierpią na socjalną fobię. Należy być w świetnej formie, dobrze się czuć i mieć wygląd dostosowany do panujących norm. Inaczej posądzani będziemy o chorobę.