Jak trudno zostać w Polsce

Przepisy dotyczące pobytu imigrantów wpychają ludzi w nielegalność

Publikacja: 02.07.2011 01:01

Jak trudno zostać w Polsce

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Dwudziestoośmioletni Aram najbardziej nie chciałby spotkać wnikliwego policjanta. Takiego, który zbyt dokładnie ogląda dokumenty. Bo jeśli popatrzyłby uważnie, to zobaczyłby, że karta czasowego pobytu Arama jest już nieważna.

Życie nielegalnego imigranta najeżone jest pułapkami. Podstawowa zasada survivalu brzmi: unikać sytuacji, w których można zwrócić na siebie uwagę.

– Wszystkie miejsca, w których gromadzą się ludzie, są dla mnie zagrożeniem. Obserwuję swoich kolegów, jeśli któryś zachowuje się głośno, proszę, by się uspokoił. Muszę być czujny, zwracać uwagę nawet na obce osoby stojące obok. Jeśli zaczęłoby się jakieś zamieszanie, policja mogłaby wylegitymować również mnie – mówi Aram.

Ale jeszcze niedawno Aram zachowywał się zupełnie inaczej. Beztrosko wracał wieczorami z imprez z przyjaciółmi, odprowadzał do autobusu koleżanki. A przede wszystkim pracował  w jednym ze znanych banków, w którym dostał posadę po przejściu przez kilka etapów selekcji. Jego życie było banalne i szczęśliwe, takie, jakiego można oczekiwać po umiejącym wykorzystać swoją szansę absolwencie warszawskiej Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania.

– Nawet myślę po polsku, Przecież tutaj skończyłem szkołę podstawową i liceum. Czy pamiętam swoje wcześniejsze życie w Armenii? Jakieś sytuacje, pojedyncze zdarzenia, które powracają do mnie na zasadzie przebłysku – mówi Aram.

Zapewne część jego wspomnień jest utkana z opowieści rodziców wspominających surowe realia Erewanu z lat 90. Kartki na chleb  zakalcowaty, ale i tak Aram i jego brat pochłaniali 300-gramową porcję jeszcze w drodze do domu. Nieczynne kaloryfery podczas 20-stopniowych mrozów i kąpiel w środku nocy, bo wtedy na dwie godziny włączano prąd i można było podgrzać wodę.

– Gdybym musiał wrócić do Armenii, byłbym tam obcy. Mam tam rodzinę, którą widziałem kilkanaście lat temu, ale nie potrafiłbym się odnaleźć w tamtych realiach – mówi Aram. – Czułbym się jak Polak, którego nieoczekiwanie zmuszono, by zamieszkał w kraju, w którym dziesięć lat temu spędził wakacje.

Sąd sobie, urząd sobie

Sytuacja Arama przypomina węzeł, którego nie można rozsupłać, lecz jedynie przeciąć. Żeby zalegalizować swój pobyt, Aram musi przedstawić ważny dokument tożsamości. Czyli paszport.

Problem polega na tym, że paszportu Aram nie miał i nie ma. Kiedy przyjechał do Polski jako dziecko, był wpisany do paszportu matki, jak jest to przyjęte w państwach byłego ZSRR. Paszport na jego nazwisko może wystawić ambasada Armenii. Ale nie jest to proste.

– To kluczowa kwestia, o którą potykają się ormiańscy imigranci. Młodzi mężczyźni muszą mieć uregulowany stosunek do służby wojskowej. I to jest dla większości przeszkoda nie do przebrnięcia – mówi prawnik Maciej Bohosiewicz, współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych.

Uważa, że pobór do armii, choć od dawna nie toczą się już walki w Górskim Karabachu, byłby dla nich po prostu niebezpieczny.  Zetknęliby się z falą w najgorszym postradzieckim wydaniu. Nie są do tego przystosowani, to już doskonale zasymilowani w Polsce Europejczycy, którzy nie potrafiliby tego przetrwać. Ich rodzicie boją się o ich zdrowie i życie.

Polskie urzędy dopuszczają jeszcze inną możliwość – jeśli Aram nie ma paszportu, powinien przedstawić wydane przez ambasadę zaświadczenie o niemożności jego uzyskania. Co oczywiście jest nierealne, bo ambasada takiego zaświadczenia nie wyda. Przecież mogłaby wydać paszport, gdyby Aram się zgłosił, poleciał do Erewanu i, jak to się eufemistycznie w ambasadzie określa, „uporządkował tam swoje sprawy".

Skończywszy 27 lat, Aram nie musi już iść do wojska. Zgodnie z prawem uchwalonym przez parlament Armenii musi jednak wnieść opłatę za każdy rok okresu poborowego, który spędził za granicą. Nie udało mi się dowiedzieć w ambasadzie, ile dokładnie wynosi taka opłata. Jest to jednak suma stanowiącą równowartość kilku tysięcy dolarów.

Perypetie Arama beznadziejnie przypominałyby historie tysięcy nielegalnie przebywających w Polsce młodych Ormian (w sumie może być ich w Polsce 40 tysięcy), gdyby nie jedna bulwersująca okoliczność.

W 2009 roku Naczelny Sąd Administracyjny wydał korzystny dla niego wyrok, orzekając, że urząd powinien uznać za dokument tożsamości kartę pobytu. Na tej podstawie po ośmiu miesiącach od wyroku Aram uzyskał zezwolenie na pobyt na rok i podjął pracę. Kiedy jednak chciał przedłużyć pobyt, Wydział do spraw Cudzoziemców Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego znów zażądał paszportu.

– Sytuacja jest absurdalna. Polski urząd zachowuje się, jakby nie obowiązywał go wyrok polskiego sądu. Marnują mi życie – mówi Aram.

Zwraca się do rzecznika praw obywatelskich, pisze kolejne zażalenia, skarży się na bezczynność urzędu i celowe ukrywanie sposobów załatwienia sprawy. Kiedy przegląda się sterty korespondencji między Aramem a urzędem, uderza jedno – w żadnej odpowiedzi urzędnicy nawet nie zauważają wyroku sądu, zachowują się tak, jakby go po prostu nie było.

Różni imigranci

Prawnik Maciej Bohosiewicz nie przebiera w słowach: – Przepisy w Polsce dotyczące pobytu imigrantów są durnowate. Wpychają ludzi w nielegalność, piętrzą biurokratyczne przeszkody. Są nielogiczne. Często zdarza się, że rodzice przebywają legalnie, ale dziecko  już nie. Albo dziadkowie ściągnięci z Armenii, którzy nie marzą o niczym innym, tylko by bawić wnuki, tracą prawo pobytu i też są nielegalni.

Te problemy nie dotyczą Bohosiewicza, jego rodzina trafiła do Polski 300 lat temu. Starzy Ormianie, jak sami nazywają się potomkowie takich rodzin, uważają jednak, że jako imigranci Ormianie w każdym okresie historycznym są tacy sami, doskonale się asymilują i nie wyciągają ręki po pomoc. Liczą na własne siły i dorabiają się ciężką pracą.

– Mówiąc dyplomatycznie, są pewne grupy imigrantów, które przyczyniają się do wzrostu produktu narodowego brutto, i takie, które chcą konsumować go w postaci zasiłków społecznych. Ormianie należą do pierwszej grupy – podsumowuje Bohosiewicz.

Emigracyjna historia Arama tę zasadę potwierdza. O losie rodziny Harutyunyan zdecydował przypadek. Do Warszawy mieli w 1993 r. wpaść na chwilę i zaraz wracać, jak robili to już przedtem. Tym razem chcieli kupić kolorowy telewizor i ubrania dla dzieci, o których w Armenii mogli tylko marzyć. Ale kiedy w Moskwie stali w kolejce po bilety na pociąg, zostali okradzeni. W sztucznym tłoku zniknęły zwitek dolarów i bagaże.

– Mogliśmy już tylko przeć do przodu, bo nie było nic do stracenia. Do domu nie mieliśmy za co wrócić. W dodatku pieniądze na zakupy były pożyczone i musieliśmy je w końcu oddać. Zostały nam tylko kupione chwilę przed kradzieżą bilety – opowiada Nara, matka Arama. Jego ojciec Aszot zdjął z palca złoty sygnet, który dostał od swego ojca. Nara dorzuciła pierścionek. Sprzedali biżuterię i postanowili: na razie do Armenii nie wrócą. Tak zaczęło się ich życie w Polsce.

Polskę znali z poprzednich wypraw, wydawała im się krajem przyjaznym.  – Jest tu energia spokoju, można pracować i żyć – mówi Aszot. I choć Polaka może to zaskoczyć, podobne opinie usłyszeć można od innych cudzoziemców zza wschodniej granicy.

Profesor na bazarze

Warszawa w pierwszej połowie lat 90. przyciągała jak magnes ludzi z republik postradzieckich. Przyjeżdżali objuczeni wypchanymi kraciastymi „sumkami", trafiali na największe w Europie targowisko na Stadionie Dziesięciolecia. Ciągnęli ze sobą towary, którymi zamiast pensji płaciły im ledwie zipiące fabryki, były to zarówno naręcza biustonoszy i ręczników, jak i obrabiarki czy spawarki. Chcieli to wszystko jak najszybciej sprzedać, bo każdy dzień pobytu oznaczał dodatkowe koszty. Państwo Harutyunyan zobaczyli w tym swoją szansę,  odkupywali towar i sprzedawali na bazarze.

Zwłaszcza dla Nary nie było to łatwe. Wstydziła się nawet powiedzieć cenę. Obok nas handlowała profesor historii z uniwersytetu w Erewanie. Ona przeżywała to najbardziej, powtarzała: „Boże, jeśli zobaczy mnie jakiś student, umrę ze wstydu" – opowiada Aszot. On sam, podobnie jak żona, jest inżynierem, pracował w instytucie naukowym. W Polsce bez trudu opatentował jeden ze swoich wynalazków, który przedstawiono nawet w „Przeglądzie Technicznym".

Nie mieli jednak złudzeń, nie mogli liczyć na pracę w swoim zawodzie. Utrzymać się na powierzchni, nie utonąć, to był ich cel. Po roku ściągnęli do Polski dzieci. Wydawało im się, że synowie zostaną w Polsce tylko na wakacje. Ale kiedy telefonowali do Erewanu, słyszeli od rodziny, że nie ma sensu, by chłopcy wracali do kraju. Szkoły praktycznie nie funkcjonowały, nie działały w nich nawet toalety, uczniowie zjawiali się na tylko po to, by zadano im lekcje do odrobienia w domu.

– Pobyt synów przeciągał się coraz bardziej. Siedzieli w domu, trochę ich uczyliśmy, ale nie bardzo mieliśmy czas, by się nimi zajmować. I w końcu poszli do polskiej szkoły, choć nie mówili ani słowa po polsku – opowiada Nara. – W końcu dotarło do nas, że do Armenii już nie wrócimy.

Jak mówi, wtedy nie miała wątpliwości, że podjęła słuszną decyzję. Dziś nie jest tego już tak bardzo pewna. Z trudem zasypia, a kiedy budzi się w środku nocy, analizuje najgorsze scenariusze.

Dwudziestoośmioletni Aram najbardziej nie chciałby spotkać wnikliwego policjanta. Takiego, który zbyt dokładnie ogląda dokumenty. Bo jeśli popatrzyłby uważnie, to zobaczyłby, że karta czasowego pobytu Arama jest już nieważna.

Życie nielegalnego imigranta najeżone jest pułapkami. Podstawowa zasada survivalu brzmi: unikać sytuacji, w których można zwrócić na siebie uwagę.

– Wszystkie miejsca, w których gromadzą się ludzie, są dla mnie zagrożeniem. Obserwuję swoich kolegów, jeśli któryś zachowuje się głośno, proszę, by się uspokoił. Muszę być czujny, zwracać uwagę nawet na obce osoby stojące obok. Jeśli zaczęłoby się jakieś zamieszanie, policja mogłaby wylegitymować również mnie – mówi Aram.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy