Któregoś popołudnia zaalarmował nas hałas przy bramie wejściowej. To przedarł się łącznik ze Śródmieścia z rozkazem ewakuacji Batalionu dziś w nocy. Przypomnieli sobie o nas. Trudność polegała na tym, że przebicie się bez broni zakrawało na cud, a trzeba było przebiec Niepodległości, która była pod krzyżowym ostrzałem z Kraftfahrparku (warsztaty samochodowe na rogu ulicy 6 Sierpnia), z Dyrekcji Kolei na Chałubińskiego i w zasięgu bardzo dokuczliwego snajpera, który uwił sobie gniazdko na budowie Szpitala im. Piłsudskiego. W dzień nie można było zrobić ruchu.
A więc po 12 w nocy, pojedynczo, trzeba przeskoczyć Niepodległości, przejść bloki po drugiej stronie, minąć ulicę Lekarską i przez działki przeczołgać się do Śródmieścia, na Polną.
Było nas stu kilkudziesięciu, musiało potrwać. Ja byłem w ostatniej grupie. Zdjąłem buty, fajne, nabijane gwoździami, związałem sznurowadła i zgodnie z instrukcją – żeby było cicho – zawiesiłem na szyi. Matka Staszka B. dała mi bochenek chleba i opatrunek osobisty – mógł się przydać.
Długo to trwało, już chyba było koło trzeciej. Moja kolej. Wybiegłem z bramy i musiałem dobiec do rozłożystego klonu na alei, tam przeczekać kilka sekund i ruszyć dalej przez jezdnię. Pierwsze wrażenie – w skarpetkach czuję asfalt, każde wybrzuszenie, jakbym był boso. Dobiegłem do drzewa. Cisza. Niemcy śpią. Przechodzę przez blok na Niepodległości, przechodzę Lekarską, już jestem na działkach, do Polnej mniej niż kilometr. Raptem zjawia się dwóch chłopaków: „Stop. Dziś was nie przeprowadzimy. Już świta. Wrócimy po was jutro". Za mną ze 30 kolegów, tych „na jutro". Znowu w skarpetkach z powrotem. Pochód duchów. A więc jutro.
Jutro obudziło nas znane tło dźwiękowe – zgrzyt gąsienic, strzały, krzyki. To przyszła po nas Pancerna Dywizja „Hermann Göring". Walą do drzwi. Mieszkanie po mieszkaniu. Ja wychodzę pierwszy, bo mówię po niemiecku. Naprzeciwko mnie – wysoki żołnierz. Patrzę na kołnierzyk, na patki – Wehrmacht. Trochę lepiej. Ręce trzymam w górze. Zainteresował go mój zegarek. Zrywa go ze słowami: „Już ci nie będzie potrzebny".
I dalej znany repertuar: kopanie dołów, rozstrzeliwanie, grzebanie trupów (Leichenkommando). Może to kiedyś opiszę.
Błogosławię Fräulein Schmidt, guwernantkę, która w latach 30. nauczyła mnie niemieckiego, i to z berlińskim akcentem.