Wspólnota Węgla i Stali przekształciła się w wolny rynek wymiany dóbr i usług, obejmując prawie cały kontynent. Granice przestały dzielić, a wraz z postępem demokracji wzrastał obszar wolnej wymiany dóbr i idei. Towarzyszyło temu pogłębianie unii, czyli budowa nowych instytucji i harmonizacja przepisów. Temu procesowi towarzyszyły dwie cechy, które z punktu widzenia dzisiejszych kłopotów mają kolosalne znaczenie. Po pierwsze, europeizm stał się modny. Z wyjątkiem zawsze zdystansowanych wobec Europy Anglików i nielicznych innych dziwolągów właściwie wszyscy na kontynencie akceptowali nieuchronność budowy europejskiej utopii. Ci, którzy byli w środku, na własne oczy widzieli, a w portfelach odczuwali jej dobroczynne skutki. Ci na zewnątrz, jak państwa postkomunistyczne od 1989 roku, nie marzyli o niczym innym jak tylko o wstąpieniu do klubu, który miał im zapewnić bezpieczeństwo i awans cywilizacyjny.
Po drugie, cechą „projektu europejskiego" była jego elitarność. Od maja 1950 roku do niedawna budowa Europy była wynikiem działania elit konsultujących się ze społeczeństwem w minimalnym albo zerowym stopniu. Schuman mówił o tym, że „europejska federacja" ma być osiągnięta metodą drobnych kroków przez „konkretne osiągnięcia tworzące de facto solidarność ponadnarodową". Kiedy nie dało się uniknąć konsultacji ze społeczeństwem, głosowano do skutku, aż ludzie dostosowali się do wymogów utopii. Kiedy mimo to nie rozumieli, co dla nich dobre – integracja i tak postępowała według metod wymyślonych przez ścisłe grono polityków. Jednym z najbardziej wymownych paradoksów obecnego kryzysu jest fakt, że propozycja rozpisania referendum w Grecji w sprawie fundamentalnych zmian w życiu jej obywateli uznana została przez elity europejskie za zamach na zjednoczoną Europę. Nawiązując do klasyka: demokracja demokracją, ale przecież ktoś tym wszystkim musi rządzić.
Sposób wprowadzenia euro był kulminacją tej polityki. Nikt przy zdrowych zmysłach (poza Amerykanami, ale oni się nie liczą) nie kwestionował tej decyzji, bo niby co złego mogła Europejczykom zrobić wspólna europejska waluta? Koniec z wymianą pieniędzy na granicy, koniec z różnicami kursowymi, niepewnością importera, ile w rzeczywistości zapłaci za dany produkt, i eksportera, ile na nim zarobi. Niemcy pozbędą się najpotężniejszego narzędzia swojej dominacji w Europie – marki, cieszyli się Francuzi. Wreszcie cała Europa zrozumie, że dyscyplina budżetowa ma sens – cieszyli się Niemcy. Wreszcie Europa zjednoczy się na dobre, bo przecież nic nie jednoczy ludzi tak bardzo jak wspólna waluta. Musi się udać.
Przyspieszyć konieczność
Dziś każdy ma wytłumaczenie, dlaczego się nie udaje. Eksperci wskazują oczywiste różnice w rozwoju krajów eurolandu i brak wspólnej polityki fiskalnej, bez której wprowadzenie wspólnej waluty nigdy nie miało ekonomicznego sensu. Wolnorynkowe jastrzębie mówią, że winne jest rozpasanie budżetowe krajów południa Europy, przytaczając anegdoty o greckich premiach w państwowych zakładach za niespóźnianie się do pracy i emeryturach wartych kilka tysięcy euro. Niemcy, którzy nagle muszą za to wszystko płacić, narzekają na brak konkurencyjności południowych firm. „Oburzeni" w całej Europie klną na kapitalizm i mają pretensje do niemieckich i francuskich banków o to, że parę lat temu dawały im kredyty, których dziś nie są w stanie spłacić (wcześniej jakoś pretensji nie mieli). W każdej z tych opinii jest pewnie część prawdy, ale bardziej one opisują stan dzisiejszej Europy, niż wyjaśniają, dlaczego znaleźliśmy się w tym punkcie. Aby poznać powód, dla którego od miesięcy Europa kręci się w kółko i nie wie, jak zjechać z tego ronda, niezbędne jest zrozumienie nie tylko ekonomicznych, ale również kulturowych i cywilizacyjnych aspektów kryzysu.
Austriacki ekonomista Joseph Schumpeter pisał: „System monetarny narodu odzwierciedla wszystko, czego naród pragnie, co robi, jak cierpi, czym jest". Nie ma w istocie suwerenności narodowej bez własnej waluty, podobnie jak – i na to też zwracali uwagę ekonomiści, np. Niemiec Otmar Issing, były członek władz Europejskiego Banku Centralnego – nie ma na świecie skutecznie funkcjonującego systemu walutowego, który działałby w obrębie więcej niż jednego państwa. Rzecz w tym, że projekt euro, podobnie jak cała utopia europejska, nie powstał jako wyraz dążeń europejskich społeczeństw, ale jako projekt elit wymyślony w dużej mierze bez konsultacji z narodami.