PZPN nie jest ani lepszy, ani gorszy od innych związków sportowych. Jest inny: bawi się za swoje pieniądze, nie za budżetowe. Dlatego tak trudno go dopaść.
Jest ich w Polsce blisko 70. Olimpijskie i nieolimpijskie, popularne i niszowe, prężne i bezwładne, zarabiające i zadłużone. Od A jak Aeroklub Polski do Z jak Związek Piłki Ręcznej w Polsce. On jest ostatni na liście, bo nie mógł skorzystać z najpopularniejszego wzoru nazwy: polski związek + dyscyplina sportu. Nie mógł mieć przecież skrótu PZPR. I bez tego mówią o polskim sporcie, że jest ostatnim bastionem komunizmu.
Lustracja nigdy tu nie dotarła, ciągle można spotkać działaczy, którzy karierę zaczynali za Gierka i całe życie spędzili, rozdzielając cudze pieniądze. Ale coś się w ostatnich latach zmienia. Ministerialnymi naciskami albo doniesieniami do prokuratury udało się oderwać od stołków wielu weteranów. Takich jak np. Wojciech Walkiewicz, który w 2010 r. zrezygnował po 14 latach prezesowania związkowi kolarskiemu, zostawiając 10 mln długu i pomnik rozrzutności, czyli tor kolarski w Pruszkowie.
Lekkoatletyka ciągle sprząta po rządach prezes Ireny Szewińskiej. Prokuratura badała rządy poprzedniego prezesa związku biatlonu Krzysztofa Lewickiego. Niewykluczone, że zarzuty będą mieli działacze, których kilka tygodni temu zmuszono do odejścia ze związku badmintona, bo narobili długów, m.in. nie odprowadzając składek do ZUS.
PZPN i jego rodzice
Jedni byli nieuczciwi, inni tylko i aż nieudolni. Jedni nie wiedzieli, na co wolno wydać pieniądze z dotacji, a na co nie, nie umieli ich rozliczyć, nie znali prawa pracy, przepisów o zamówieniach publicznych. Inni pilnowali, by zgrupowania sportowców były w tych ośrodkach, z którymi związany jest któryś z członków zarządu, by sprzęt zamawiać w firmie znajomego, dawać zlecenia spółce, w której działał syn itd. Taki jest dziś właśnie wizerunek działacza sportowego w Polsce: człowieka z betonu, cwaniaka, który żadną pożyteczną pracą się nie splamił, lubi się napić i pojechać w podróż za cudze, żyje obok przepisów, przegapił, że świat się zmienia.
Na stereotyp mocnych nie ma, choć są działacze interesowni, ale są też społecznicy i fachowcy. Jak wszędzie. Związek związkowi też nierówny. Są wśród nich giganci, jak Polski Związek Piłki Nożnej czy Polski Związek Piłki Siatkowej, organizujący wielkie turnieje, obracający milionami. I są związki z niszy nisz, np. Polski Związek Sportu Psich Zaprzęgów czy Polski Związek Radioorientacji Sportowej. Są związki z eleganckimi siedzibami i takie, które się gnieżdżą w wynajmowanych mieszkaniach.W jednych się rozmawia, mówiąc językiem Zdzisława Kręciny i Grzegorza Laty, o „kupowaniu mieszkania młodemu" i o tym, czy „bańka od kontraktu" wystarczy. A w innych – kiedy wyłączą prąd, bo nie ma na rachunki. Jedne związki tworzą działy marketingu i PR, inne ciągle przysyłają do Ministerstwa Sportu wnioski o dotację napisane na maszynie.
PZPN jest największą częścią tego obrazka, a jednocześnie do niego nie pasuje. Nawet więcej, zakłamuje go. Życie tak nie wygląda. PZPN jest najbogatszy, najnowocześniejszy, najbardziej bezczelny i pewnie też najlepiej zarządzany. Nie ma w tym wielkiej zasługi obecnych czy niedawnych władz. Za rękę prowadzą ich rodzice: UEFA i FIFA, oraz sponsorzy i firma SportFive będąca biurem marketingowym związku.
Związek się wyżywi – PZPN jest symbolem tego, co złe, bo to nim się kibice najbardziej interesują. Ale prawda jest taka, że to jeden z najlepiej funkcjonujących związków. Ma ład korporacyjny, stać go na najlepszych prawników, ma najlepszą ligę zawodową, najlepszą stronę internetową, nie wspominając o tym, że pierwszy miał w biurach komputery. Za to etyka to temat na zupełnie inną rozmowę – mówi Tomasz Półgrabski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki.