Podkopują ją Francuzi, którzy chcą umocnić się naszym kosztem. Patrzmy im na ręce, bo aż zacierają je z zadowolenia po wątpliwościach premiera Tuska, czy w ogóle bawić się w cały ten pakt.
Paryż nie uwziął się na Warszawę, można nawet zaryzykować twierdzenie, że nic do nas nie ma. Problem w tym, że im Polska bogatsza i silniejsza, tym atrakcyjniejsza jako partner dla Niemiec, a to powoli przesuwa geopolityczną oś Europy z Renu gdzieś nad Łabę.
1
W takim układzie Francja stanie się peryferiami, a nie jednym z dwóch płuc kontynentu. Nie powinny nas mamić szczyty pary Merkel – Sarkozy. To władza europejska na wczoraj i dziś, nie na jutro. Jakiekolwiek parametry polityczne oraz gospodarcze brać pod uwagę, Francja traci na rzecz Niemiec. Nic dziwnego, że chce ten proces powstrzymać, a Polska staje jej na przeszkodzie.
Rozszerzenie Unii, szczególnie na wschód, promowało Niemcy, dlatego Berlin tak ochoczo je popierał. Były ku temu co najmniej dwa powody. Pierwszy – bezpieczeństwo. Stabilne państwo na wschodniej rubieży z rynkową gospodarką, oplecione unijnym prawodawstwem, stało się idealnym buforem. Limes Europy przesunął się z granicy Niemiec na wschodnią granicę Polski. Drugi – gospodarka. Rozszerzenie powiększyło rynek europejski, bezpieczny i stabilny w odróżnieniu od na przykład chińskiego. Zyskali na tym niemieccy eksporterzy, którzy mogli sprzedawać w nowych krajach swoje towary, ale też zamawiać w nich po cenach niższych niż u siebie komponenty do produktów eksportowanych poza UE. Francja akceptowała to, udobruchana specjalnym statusem w Unii i bliskimi stosunkami z Niemcami. Kryzys jednak nadkruszył tę układankę.