Oczywiście, nie jest to pierwszy raz, gdy taka możliwość się pojawia, nie pierwszy raz, gdy obecne władze Turcji, jasno deklarujące swój religijny konserwatyzm i ostrożnie kwestionujące laicki charakter tego kraju narzucony mu przez Kemala Atatürka, pokazują, że mogą się zdecydować na dalsze zrywanie z normami laickimi. Nie oznacza to, że tak musi się stać, nie oznacza, że Hagia Sophia przestanie być muzeum i że rzeczywiście wrócą do niej modlący się muzułmanie. Tak może się stać, ale wcale teraz nie musi. W niczym nie zmienia to faktu, że warto przeciwko temu protestować, zajmować stanowisko, ostrzegać i apelować. Obojętność tylko wzmocni tendencje fundamentalistyczne i przyspieszyć może zmiany dotyczące tej jednej z najpiękniejszych świątyń chrześcijańskiego świata. Tak robią Rosjanie, tak robi patriarcha Moskwy i Wszechrusi (mimo konfliktu z patriarchą Konstantynopola), tak wreszcie robi wielu zachodnich polityków. A Polska? Polska tak jest zajęta obroną wartości chrześcijańskich, że nawet nie zauważyła tych zapowiedzi.
Ale nie to jest w całej tej sprawie najciekawsze. O wiele istotniejsze jest co innego. Od ponad wieku zwodzi się nas opowieścią (a może lepiej powiedzieć: bajką) o nieuchronnym postępie postępu, o laicyzacji, która jest w istocie procesem jednokierunkowym i która, gdy już się dokona, nieuchronnie przemieni społeczeństwo. Turcja (ale przecież nie tylko ona) pokazuje, że wcale tak nie jest, że laicyzacja jest procesem dokonującym się czasem pod przymusem, a czasem z wolnego wyboru społeczeństw, ale jak każde inne zjawisko może przeminąć, zostać zastąpiona innymi zjawiskami, z religią w roli głównej. I wiele wskazuje na to, że o ile w zachodniej przestrzeni kulturowej laicyzacja i wielkie niereligijne, a niekiedy antyreligijne, systemy przeżywały okres wielkiego rozkwitu, o tyle wiek XXI będzie wiekiem powrotu nie tylko wielkich religii, ale także systemów politycznych opierających się na religii.
Nie chodzi tylko o islam (choć to on najczęściej jest wymieniany), ale także o hinduizm, będący w Indiach realną i potężną siłą polityczną, która szybko się fundamentalizuje i nabiera niezwykłej agresji, czy nawet buddyzm. Chrześcijaństwo, choć w Europie niewątpliwie jego siła słabnie, także ma swoje polityczne i niezwykle silne oblicze, bo chrześcijanie ewangelikalni i zielonoświątkowi – zarówno w Stanach Zjednoczonych, gdzie bez ich głosów nie może się obejść żaden kandydat republikański, jak i w Ameryce Łacińskiej – są nie tylko liczącą się siłą polityczną, ale także grupą, która tworzy własne projekty polityczne. Trudno się spodziewać, by miało się to zmienić. Wiele wskazuje więc na to, że nie tylko trzeba bacznie obserwować zmiany zachodzące w świecie religijnym, ale też nauczyć się prowadzić rozsądną politykę, w której kwestie religijne na powrót nabiorą znaczenia.