Skazaniec w każdym domu

75 lat temu rozpoczęła się „operacja polska" NKWD. Zamordowanych zostało ponad 130 tysięcy Polaków mieszkających w ZSRR. Każda rodzina straciła bliskich

Publikacja: 17.03.2012 00:01

Berdyczów, jeden z ośrodków osadnictwa polskiego w ZSRS. W roku 1937 dokonano tu setek aresztowań

Berdyczów, jeden z ośrodków osadnictwa polskiego w ZSRS. W roku 1937 dokonano tu setek aresztowań

Foto: Fotorzepa, AW Andrzej Wiktor

Dwujęzyczny, rosyjsko-ukraiński, akt zgonu wydany w 1990 roku. Nazwisko, imię, otczestwo: Godziszewski, Henrich Emeljanowicz. Data zgonu: 21 listopada 1937 roku. Przyczyna śmierci: rozstrzelanie. Miejsce śmierci: Winnica.

– Dziadek był inżynierem agronomem. Pewnego wieczoru, a był to piątek 4 listopada 1937 roku, przyszedł do domu i opowiada: wczoraj miałem w biurze na stole plany geodezyjne, dziś rano okazało się, że zniknęły. A w nocy przyszło NKWD i go zabrało – opowiada Małgorzata Miedwiediewa, polska działaczka z „sienkiewiczowskiego" Baru na Ukrainie, który w wyniku traktatu ryskiego znalazł się po sowieckiej stronie granicy.

Rodzina Henryka Godziszewskiego więcej nie widziała. Jak wielu innych został posądzony o przynależność do Polskiej Organizacji Wojskowej, która w tym czasie istniała jedynie w wyobraźni NKWD. – Ktoś widział go na dworcu w Winnicy. I tam też został rozstrzelany. Cała jego sprawa, przesłuchania i wydanie wyroku, i zabicie go trwała niecałe trzy tygodnie – mówi Miedwiediewa. Jak opowiada, jej brat dotarł do akt dziadka. Był wstrząśnięty, widział jego „przyznanie się" do szpiegowania na rzecz Polski. – Jak musieli go torturować, że to podpisał? – zastanawia się.

W każdej polskiej rodzinie żyjącej na Ukrainie, na terenach na wschód od Zbrucza (czyli przedwojennej granicy polsko–sowieckiej), można usłyszeć taką samą historię. Nastał rok 1937 czy 1938 – i zabrali dziadka, wujka czy ojca. Zabrali, a potem słuch po nim zaginął. Zabrali, bo był Polakiem, a nie dlatego, że zrobił coś złego czy był szczególnie wrogo nastawiony do władzy radzieckiej. Wtedy to bowiem NKWD przeprowadziło „operację polską".

80 proc. wyroków

Szacuje się, że w ZSRR „operacja polska" NKWD pochłonęła powyżej 130 tys. ofiar. Na Ukrainie było to około 39 tys. rozstrzelanych i łącznie 57 tys. zaaresztowanych – mówi Henryk Stroński, profesor uczelni w Tarnopolu i Olsztynie, prezes Stowarzyszenia Naukowców Polskich na Ukrainie.

Ale zanim do tego doszło, w 1935 roku rozpoczęto systematyczną likwidację wszystkich instytucji, które choć sowieckie, były zarazem polskie. Na Ukrainie zlikwidowano polski rejon autonomiczny, tak zwaną radziecką Marchlewszczyznę (analogiczny rejon Dzierżyński na Białorusi przetrwał nieco dłużej, ale za to wymordowano większość żyjących w nim Polaków). Zlikwidowano też wydawany w Kijowie po polsku dziennik „Sierp" i kilkanaście lokalnych tytułów w języku polskim (w tym „Marchlewszczyznę Radziecką"; na ich miejsce powstał tygodnik „Głos Radziecki"). Zamknięte zostały Polski Instytut Pedagogiczny, a także Technika Pedagogiczna („technika" – takim mianem określano technikum) w Kijowie, jak również wszystkie szkoły z polskim językiem wykładowym, a było ich niemało. Przestały istnieć liczne wiejskie czytelnie – chaty z księgozbiorami po polsku.

Natomiast w 1936 roku rozpoczęły się deportacje Polaków z zachodnich obwodów Ukrainy (w tym z okolic Marchlewska, obecnie Dowbysz), najpierw na wschód tej republiki, a potem do Kazachstanu. – Do republiki tej wysiedlono 60 – 80 tys. Polaków – wskazuje prof. Mikołaj Iwanow z Uniwersytetu Opolskiego, który jako pierwszy zajął się w naszym kraju tematyką polskiej mniejszości w ZSRR przed wojną i jest autorem bardzo znanej książki „Pierwszy naród ukarany: Polacy w Związku Radzieckim w latach 1921 – 1939".

A rok później rozpoczęła się wspomniana już operacja polska NKWD. Osławiony rozkaz 00 485 wydał w sierpniu 1937 roku Nikołaj Jeżow, ludowy komisarz spraw wewnętrznych ZSRR od września 1936 do listopada 1938 roku. – Jeżow najpierw zadecydował, że operacja potrwa trzy miesiące, do listopada. Ale w listopadzie zebrał wszystkich szefów zarządów NKWD i oświadczył im, że Polaków potraktowali zbyt pobłażliwie i operacja będzie kontynuowana – mówi prof. Stroński. I trwała, aż do obalenia Jeżowa pod koniec listopada 1938 i przejęcia władzy w NKWD przez Ławrentija Berię.

Czemu Polacy?

Jeśli do Kazachstanu wysłano w 1936 r. tak wielu Polaków, to czemu stali się obiektem prześladowań NKWD w latach 1937 – 1938?

– Deportacje służyły po prostu osiągnięciu zadań strategicznych, oczyszczeniu pasa przygranicznego z osób potencjalnie niebezpiecznych – opowiada prof. Iwanow. – Rok 1937 to coś zupełnie innego. Polacy okazali się najlepsi w roli straszaka, posłużyli jako uzasadnienie do rozpętania wielkiego terroru. Przecież o szpiegostwo na  rzecz Polski oskarżono i za to skazano wielu czołowych działaczy komunistycznych, na przykład Bucharina.

Podobnego zdania jest prof. Stroński. – Nie powiódł się eksport rewolucji do Polski, a winnymi okazali się polscy komuniści, których oskarżano jako agentów „dwójki" (Oddział II Sztabu Głównego – red.) i prowokatorów – podkreśla.

Antypolskie nastroje panowały w Rosji jeszcze za czasów caratu, kiedy to Polaków określano mianem wiecznych zdrajców, którzy tylko marzą, by „wbić Rosji nóż w plecy". A potem nadszedł rok 1920 i wielka przegrana Sowietów w wojnie polsko-bolszewickiej. Chęć zemsty nieobca była wielu czołowym sowieckim komunistom, w tym samemu Stalinowi. Efekty były dramatyczne i dotknęły wielu tysięcy naszych rodaków. – Jak powiedziała kiedyś matka premiera Ukrainy Jurija Jechanurowa (szef rządu w latach  2005 – 2006), Polka, „bycie Polakiem z ZSRR w 1937 roku było tym samym co bycie Żydem w III Rzeszy" – wskazuje prof. Iwanow. Nic więc dziwnego, że w wielu polskich rodzinach, które tamte czasy przetrwały, krążą opowieści, jak to ojciec pewnego dnia przyszedł do domu i oświadczył: „od dziś nie jesteśmy już Polakami". Ci, którzy się na to nie zdecydowali, mieli bardzo ciężko. Narodowość trzeba bowiem było deklarować; w dowodach osobistych była na to specjalna rubryka, a jeśli ktoś miał wpisane „Polak", musiał czuć się zagrożony.

Jak podkreśla Mikołaj Iwanow, o ile w latach 1937 – 1938 wśród wszystkich aresztowanych przez NKWD, niezależnie od ich narodowości, skazano na   śmierć 20 proc. uwięzionych, o tyle wśród aresztowanych Polaków skazanych na śmierć było aż 80 proc. Pozostali trafili do łagrów czy więzień, zazwyczaj na kilka czy kilkanaście lat.

Sprawa No. 91 630

Ukraińskie archiwa zaczynają odtajniać coraz więcej dokumentów sprzed 75 lat. Schludnie poskładanych w papierowych teczkach akt, które pokazują, w jak krótkim czasie – dwa, trzy tygodnie – zwykły człowiek, obywatel sowiecki, Polak, po aresztowaniu przez NKWD okazywał się polskim agentem, szpiegiem, kontrrewolucjonistą. NKWD tylko dopasowywało zarzuty do konkretnej osoby, potem „w trybie pozasądowym" wydawało wyrok i dokonywało egzekucji.

Stare, pożółkłe papiery są miejscami trudne do odczytania. Pierwsza strona teczki zazwyczaj z dużym napisem „DIEŁO" („Sprawa"). A w teczce dokumenty. Po części – na kratkowanym papierze, wypełnione odręcznym pismem, cyrylicą, zazwyczaj po rosyjsku, a czasami po ukraińsku. Bywają też formularze wypełnione na maszynie, oczywiście również cyrylicą. Pojawiają się też jakieś stare świadectwa urodzin czy inne dokumenty, czasem już z czasów radzieckich, a wówczas bywają dwujęzyczne, polskie i ukraińskie.

Przyjrzyjmy się jednej z takich teczek oznaczonej napisem „Rok 1937". NKWD Ukraińskiej SRR. Sprawa nr 91 630, ołówkiem wypisany numer 265 336. W sprawie oskarżenia: Iwana (Jana – red.) Warłomiejowicza (Bartłomiejowicza – red.) Pietrowskiego (Piotrowskiego – red.).

O cóż to był oskarżony Iwan Pietrowski, „urodzony w 1887 r., mieszkający we wsi Czemeryski rejonu barskiego, narodowości polskiej, obywatel ZSRR"? O to, że „prowadzi kontrrewolucyjną pracę nacjonalistyczną, rozpowszechnia wpływy polsko nacjo- nalistyczne, orientuje związane z nim osoby na bliskość wojny Polski z ZSRR i przyłączenie Ukrainy do Polski".

Skoro sporządzono takie oskarżenie, logiczne jest kolejne postanowienie, które pojawia się w teczce, wydane przez młodszego lejtnanta (podporucznika) Aleksandrowa: „trzymać pod strażą (...) i skierować do więzienia m. Winnicy". Postanowienie zatwierdził prokurator rejonu barskiego nazwiskiem Drugowicki, a więc wszystko odbywało się zgodnie z prawem i procedurami.

A potem ankieta aresztowanego. Bezpartyjny, Polak, w wojsku białych i bandach nie uczestniczył, niesądzony. I podpis cyrylicą: Pietrowski.

Wreszcie, trudne dziś do odczytania, szczegółowe protokoły przesłuchania, pisane na kratkowanym papierze kancelaryjnym. I akt oskarżenia: Iwan Pietrowski „prowadził aktywną pracę kontrrewolucyjną i nacjonalistyczną". Podczas „przebywania biało- polaków na Ukrainie" współpracował z nimi. Już za ZSRR „występował przeciw kolektywizacji". „Wielokrotnie w obecności kołchoźników mówił o swej chęci, by przyszły polskie wojska". I dlatego skierowano jego sprawę na „pozasądowe rozpatrzenie" przez NKWD ZSRR. A w 1938 r. ludowy komisarz spraw wewnętrznych ZSRR wydał decyzję: rozstrzelać. Termin: 24 godziny od podjęcia decyzji.

I jeszcze jeden dokument, jakby spinający wszystkie poprzednie. Firmowany przez prokuraturę obwodu winnickiego, z 17 października 1989 r.: Pietrowski Iwan Bartłomiejowicz, „zwykły kołchoźnik", został „pośmiertnie zrehabilitowany".

Kontrrewolucyjny różaniec

Opowieści Polaków żyjących na Ukrainie są przerażające tym bardziej, że tak często się powtarzają – i ponieważ ci, którzy je opowiadają, wyzbyli się już emocji.

– Moja matka miała pięciu braci. W 1937 roku aresztowano wszystkich, wrócił tylko najmłodszy – opowiada Larysa Wermińska, szefowa polskiej organizacji w Berdyczowie. I wylicza po kolei. Pierwszy był Edward, mieszkający w Leningradzie wojskowy, oczywiście podejrzany o udział w Polskiej Organizacji Wojskowej. Został rozstrzelany. – Jest dokument podpisany przez jakiegoś Polikarpowa informujący o wykonaniu wyroku – opowiada Larysa Wermińska. Kolejnym aresztowanym był Zygmunt Orłowski, mieszkający w Białej Cerkwi. A potem Kazimierz z Berdyczowa. – Przewieziono go do Machnowki, potem do Winnicy. Podczas okupacji Niemcy odkryli wielki dół pełen zwłok. Znajomi rozpoznali Kazimierza Orłowskiego po ubraniu  – słyszę. I wreszcie zatrzymany w Żytomierzu Marian, który rozstrzelany nie został, ale trafił do łagru w Komi. – Jego syn dostał zaświadczenie, że Marian zmarł w łagrze w Autonomicznej SRR Komi z powodu „zapalenia płuc" – mówi pani Larysa. I może wyliczać dalej, bo od strony babci zabici zostali wszyscy stryjowie i kuzyni. – Zgładzona została cała męska część jej rodziny.

W położonym w bok od szosy Żytomierz – Nowogród Wołyński miasteczku Dowbysz (z polska nazywanym czasami Dołbysz) operacja polska NKWD się najwyraźniej nie powiodła – co najmniej połowa mieszkańców to Polacy. To przecież dawny Marchlewsk, stolica polskiego rejonu autonomicznego. Ale w miejscowym kościele jest wmurowana tablica ku czci wymordowanych Polaków.

– U nas areszty zaczęły się wcześniej niż gdzie indziej, bo jeszcze w 1935 roku. Łącznie w Marchlewsku aresztowano i zabito 170 osób – opowiada polski działacz Stefan Kuria ta.  – Oskarżano ich zazwyczaj o szpiegostwo, czasami też o działalność kontrrewolucyjną. Wśród nich był mój kuzyn Rafał Bagiński. Był niepiśmienny, a skazano go na śmierć za szpiegostwo na rzecz Polski – opowiada.

O „operacji polskiej" NKWD historycy wiedzą sporo. Gorzej z osobami, które historią się na co dzień nie interesują. O ile o działaniach Sowietów na zajętych ziemiach polskich podczas II wojny światowej ogólnie wiadomo, o tyle przedwojenny dramat naszych rodaków w ZSRR pozostaje czymś nieznanym. A tymczasem pojawia się coraz więcej dokumentów, coraz więcej informacji. Trafiają do polskich konsulów podczas składania wniosków o Kartę Polaka.

– W Konsulacie Generalnym RP w Winnicy spotykamy się z osobami polskiego pochodzenia z obwodów winnickiego, chmielnickiego i żytomierskiego. Większość Polaków zamieszkujących te tereny doświadczyła ciężkich prześladowań stalinowskich, szczególnie w latach 1936 – 1938. Ich potomkowie ubiegający się o Kartę Polaka przedstawiają nam dokumenty potwierdzające trudne dzieje ich rodzin. Wielokrotnie spotykamy kopie oryginalnych protokołów aresztowań i przesłuchań NKWD, oryginały dokumentów potwierdzających deportację do Kazachstanu czy też późniejsze dokumenty sowieckie (najczęściej z lat 90.) o rehabilitacji ofiar represji stalinowskich – mówi Damian Ciarciński, II sekretarz i wicekonsul Konsulatu Generalnego RP w Winnicy.

I opowiada, że z dokumentów wyłania się schemat postępowania sowieckiej bezpieki. – Aresztowanie mężczyzn Polaków, w ciągu kilkunastu dni wyrok tzw. trojki skazujący na śmierć i wykonanie wyroku w ciągu dwóch, trzech miesięcy. Rozstrzelań dokonywano głównie w Kamieńcu Podolskim, Winnicy, Proskurowie. Powtarzający się powód aresztowań Polaków przez NKWD to „szpiegostwo na rzecz kapitalistycznej Polski", „przynależność do organizacji kontrrewolucyjnej: Polskiej Organizacji Wojskowej, kółka różańcowego", „wróg narodu".

Jak mówi, Polacy na Ukrainie – potomkowie, rodziny prześladowanych – do dziś wspominają syndrom bycia „wrogiem narodu". Tego piętna trudno się było pozbyć. – Ale jednocześnie podkreślają swą dumę z – jak to formułuje Karta Polaka – „przynależności do narodu polskiego".

Dwujęzyczny, rosyjsko-ukraiński, akt zgonu wydany w 1990 roku. Nazwisko, imię, otczestwo: Godziszewski, Henrich Emeljanowicz. Data zgonu: 21 listopada 1937 roku. Przyczyna śmierci: rozstrzelanie. Miejsce śmierci: Winnica.

– Dziadek był inżynierem agronomem. Pewnego wieczoru, a był to piątek 4 listopada 1937 roku, przyszedł do domu i opowiada: wczoraj miałem w biurze na stole plany geodezyjne, dziś rano okazało się, że zniknęły. A w nocy przyszło NKWD i go zabrało – opowiada Małgorzata Miedwiediewa, polska działaczka z „sienkiewiczowskiego" Baru na Ukrainie, który w wyniku traktatu ryskiego znalazł się po sowieckiej stronie granicy.

Rodzina Henryka Godziszewskiego więcej nie widziała. Jak wielu innych został posądzony o przynależność do Polskiej Organizacji Wojskowej, która w tym czasie istniała jedynie w wyobraźni NKWD. – Ktoś widział go na dworcu w Winnicy. I tam też został rozstrzelany. Cała jego sprawa, przesłuchania i wydanie wyroku, i zabicie go trwała niecałe trzy tygodnie – mówi Miedwiediewa. Jak opowiada, jej brat dotarł do akt dziadka. Był wstrząśnięty, widział jego „przyznanie się" do szpiegowania na rzecz Polski. – Jak musieli go torturować, że to podpisał? – zastanawia się.

W każdej polskiej rodzinie żyjącej na Ukrainie, na terenach na wschód od Zbrucza (czyli przedwojennej granicy polsko–sowieckiej), można usłyszeć taką samą historię. Nastał rok 1937 czy 1938 – i zabrali dziadka, wujka czy ojca. Zabrali, a potem słuch po nim zaginął. Zabrali, bo był Polakiem, a nie dlatego, że zrobił coś złego czy był szczególnie wrogo nastawiony do władzy radzieckiej. Wtedy to bowiem NKWD przeprowadziło „operację polską".

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką