Ucieczka od zgiełku

Spokój i cisza, czasem modlitwa i post. Zmęczeni kryzysem oraz pogonią za pieniędzmi menedżerowie coraz częściej korzystają z gościny zakonników. Szukają wyciszenia, odpoczynku, inspiracji

Publikacja: 07.04.2012 01:01

Jeszcze pokolenie – i minie tysiąc lat od dnia, kiedy pierwszy opat, Aaron, zaczął?wznosić mury na p

Jeszcze pokolenie – i minie tysiąc lat od dnia, kiedy pierwszy opat, Aaron, zaczął?wznosić mury na podkrakowskim wzgórzu

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Gdy je­stem w biu­rze, do­sta­ję e-ma­il za e-ma­ilem, przed drzwia­mi ga­bi­ne­tu stoi ko­lej­ka lu­dzi, wo­kół wiel­kie emo­cje, a cza­su star­cza tyl­ko na rze­czy pil­ne. Wi­zy­ta w klasz­to­rze po­zwa­la spoj­rzeć na wszyst­ko z per­spek­ty­wy, bez emo­cji i wy­se­lek­cjo­no­wać to, co na­praw­dę waż­ne. Za­czy­nam wresz­cie sły­szeć swo­je kro­ki i czu­ję, jak to ko­ło za­czy­na się krę­cić co­raz wol­niej – mó­wi biz­ne­smen ze Ślą­ska, wła­ści­ciel du­żej fir­my odzie­żo­wej, przed­sta­wia­ją­cy się ja­ko Grze­gorz. Nie chce po­dać na­zwi­ska.

Nie tyl­ko on zresz­tą. In­for­ma­cje o tym, że ktoś by­wa w klasz­to­rze, mo­gły­by za­szko­dzić. – Kon­ku­ren­cja i part­ne­rzy po­my­śle­li­by, że ze mną kiep­sko, sko­ro mu­szę się tu wy­ci­szać al­bo szu­kać po­mo­cy bo­skiej. Jesz­cze in­ni po­wie­dzie­li­by: to mo­he­ro­wy be­ret pro­gra­mo­wa­ny przez kler. Po co mi to? – za­uwa­ża.

Ty­niec po­le­cił mu zna­jo­my ban­kier. Wi­dział, w ja­kim jest amo­ku za­wo­do­wym. Kie­dy na­tłok spraw i stres za­czął go prze­ra­stać, jak przy­zna­je, za­czął się gu­bić i na nie­wie­le zda­­ło się ukoń­cze­nie kil­ku kie­run­ków stu­diów ani zna­jo­mość tech­nik za­rzą­dza­nia i ne­go­cja­cji.

Kie­dy tra­fił tu pierw­szy raz siedem lat te­mu, klasz­tor był w znacz­nej czę­ści ru­iną z kil­ko­ma po­ko­ja­mi dla go­ści, a więc ma­ło kto przy­jeż­dżał po­za zwie­dza­ją­cy­mi opac­two tu­ry­sta­mi. Grze­gorz pra­co­wał w szklar­ni, ko­sił tra­wę, wszedł w rytm ży­cia za­kon­ni­ków. Wró­cił od­mie­nio­ny. Te­raz czę­sto tu przy­jeż­dża. – Na żad­nych wa­ka­cjach, w żad­nym le­sie czło­wiek nie jest w sta­nie te­go uzy­skać, co za­my­ka­jąc się za mu­ra­mi klasz­tor­ny­mi – prze­ko­nu­je.

Ta­ki du­cho­wy od­po­czy­nek ofe­ru­je już kil­ka­dzie­siąt klasz­to­rów w Pol­sce, od week­en­dów po kil­ku­ty­go­dnio­we tur­nu­sy. Ce­ny nie są wy­gó­ro­wa­ne, od 50 do 120 zł za noc­leg z wy­ży­wie­niem plus koszt za­jęć do­dat­ko­wych. Chęt­nych jest tak wie­lu, że zwłasz­cza la­tem i w dłu­gie week­en­dy cięż­ko się do­stać.

Prze­ła­do­wa­ni bodź­ca­mi

Nie­któ­re klasz­to­ry są po­wszech­nie zna­ne, jak choć­by be­ne­dyk­tyń­ski Ty­niec, Lu­biń, fran­cisz­kań­ski Piń­czów, cy­ster­ski Wą­chock czy ka­me­dul­skie Bie­la­ny pod Kra­ko­wem. Jed­nak jest też spo­ro za­gu­bio­nych w la­sach obiek­tów, jak w Ry­twia­nach w Gó­rach Świę­to­krzy­skich czy żeń­ski w Gra­bow­cu ko­ło Wej­he­ro­wa. Do te­go ostat­nie­go Naj­święt­szej Dzie­wi­cy na Pu­sty­ni pro­wa­dzi le­śna dróż­ka, a kto się zgu­bi, ma pro­blem, bo sio­stry nie ma­ją stro­ny in­ter­ne­to­wej i nie po­da­ją te­le­fo­nu.

Ro­sną­cą po­pu­lar­ność ta­kie­go re­ge­ne­ro­wa­nia ener­gii do­strze­ga psy­cho­log biz­ne­su Jo­an­na He­idt­man. – Me­ne­dże­ro­wie są na co dzień prze­ła­do­wa­ni bodź­ca­mi, ty­mi zwią­za­ny­mi z za­da­nia­mi, in­for­ma­cja­mi, wie­dzą, re­la­cja­mi z ludź­mi. Pro­wa­dzi to do co­raz więk­sze­go roz­pro­sze­nia, któ­re z ko­lei za­gra­ża ich efek­tyw­no­ści dzia­ła­nia – mó­wi.

Cóż z te­go bo­wiem, że fi­zycz­na ener­gia jest na do­brym po­zio­mie, sko­ro umysł roz­pro­szo­ny, a w fir­mie trze­ba po­dej­mo­wać waż­ne de­cy­zje w sy­tu­acji wy­so­kiej nie­pew­no­ści, do­ko­ny­wać wy­bo­rów, od któ­rych za­le­żą dal­sze lo­sy dzia­łu, fir­my, lu­dzi, tra­fiać z po­dej­mo­wa­ny­mi dzia­ła­nia­mi we wła­ści­wy czas i miej­sce.

Spe­cja­li­ści na­zy­wa­ją to syn­dromem ac­ti­ve ma­na­gers. Za­rzą­dza­ją­cy fir­ma­mi z cza­sem prze­sta­ją od­czy­ty­wać sy­gna­ły pły­ną­ce z wła­sne­go cia­ła, ro­zu­mieć i kon­tro­lo­wać wła­sne emo­cje. – Za­czy­na­ją bie­gać z pu­sty­mi tacz­ka­mi. Tra­cą to, co by­ło źró­dłem ich si­ły – in­tu­icję, pa­sję, ener­gię i po­czu­cie sen­su. Roz­po­czy­na się wy­pa­le­nie – mó­wi He­idt­man.

Jej zda­niem mu­ry klasz­tor­ne po­tra­fią dać wię­cej niż wie­le dni wa­ka­cji czy po­by­tu w spa. Źródła ener­gii w czło­wie­ku są nie­zmie­rzo­ne, ale na co dzień, po­przez za­bie­ga­nie, roz­pro­sze­nie i prze­cią­że­nie bodź­ca­mi, od­ci­na­my się od jej źró­deł. – Po­byt w klasz­to­rze czy ośrod­ku me­dy­ta­cyj­nym jest jak ła­do­wa­nie ba­te­rii. Przy czym za każ­dym na­stęp­nym ra­zem re­ge­ne­ra­cja na­stę­pu­je szyb­ciej – mó­wi Jo­an­na He­idt­man.

Nie tyl­ko me­ne­dże­ro­wie czy wła­ści­cie­le firm gosz­czą za mu­ra­mi klasz­to­rów. By­wa­ją tam i po­li­ty­cy, i ce­le­bry­ci. Wie­le osób przy­by­wa tu w po­szu­ki­wa­niu psy­chicz­ne­go od­po­czyn­ku czy war­to­ści du­cho­wych. Od­ręb­ną ka­te­go­rię sta­no­wią lu­dzie, któ­rzy są na ży­cio­wym za­krę­cie, np. po wy­rzu­ce­niu z pra­cy. Żo­ny wy­sy­ła­ją tu mał­żon­ka, któ­ry zgrze­szył, czy po­zba­wio­ne po­ko­ry dzie­ci.

Du­ża część go­ści przy­jeż­dża re­gu­lar­nie. – Cho­dzi o to, by po­usta­wiać so­bie od no­wa prio­ry­te­ty w ży­ciu. A klasz­tor da­je dy­stans, no­we spoj­rze­nie – mó­wi prze­or Zyg­munt Ga­loch z klasz­to­ru w Tyń­cu. – Czło­wiek po­wra­ca do wła­ści­we­go ryt­mu, prze­sta­je ro­bić so­bie z dnia noc i z no­cy dzień.

Coś, co w Pol­sce do­pie­ro się roz­krę­ca, np. w Niem­czech jest bar­dzo po­pu­lar­ne. Rocz­nie na wy­po­czyn­ko­wy po­byt w klasz­tor­nej ce­li de­cy­du­je się oko­ło 10 tys. osób, a o miej­sce bar­dzo trud­no. Ostat­nio tam­tej­sze me­dia peł­ne by­ły do­nie­sień o pre­zy­den­cie Chri­stia­nie Wulf­fie, któ­ry po afe­rze ko­rup­cyj­nej i ustą­pie­niu ze sta­no­wi­ska le­czy ner­wy w klasz­to­rze. W któ­rym, nie po­da­ją, jed­nak wśród nie­miec­kich po­li­ty­ków naj­po­pu­lar­niej­sze są dwa be­ne­dyk­tyń­skie – w Et­tal w Ba­wa­rii i Ma­ria La­ach pod Bonn. By­wał w nich m.in. kanclerz Kon­rad Ade­nau­er.

Rów­nież pol­scy po­li­ty­cy szu­ka­ją wy­ci­sze­nia i in­spi­ra­cji za mu­ra­mi klasz­tor­ny­mi. Po ob­ję­ciu te­ki pre­mie­ra Ka­zi­mierz Mar­cin­kie­wicz dwie go­dzi­ny kon­tem­plo­wał w ty­niec­kich ogro­dach. Z ko­lei czte­ry la­ta te­mu PO wy­sła­ła tam swych par­la­men­ta­rzy­stów na „dni sku­pie­nia i mo­dli­twy".

Mat­ka pol­skich klasz­to­rów

Po­wo­dze­nie Tyń­ca nie jest przy­pad­ko­we. To naj­bar­dziej zna­ny klasz­tor w Pol­sce z im­po­nu­ją­cą i wie­ko­wą bu­dow­lą na wa­pien­nej ska­le z nie­zwy­kłym wi­do­kiem na Wi­słę. Na­bra­niu dy­stan­su sprzy­ja fakt, że na czło­wie­ka pa­trzy ty­siąc lat hi­sto­rii.

Mni­chów spro­wa­dził tu Ka­zi­mierz Od­no­wi­ciel. Od te­go cza­su po tym bru­ku i po­sadz­kach cho­dzi­li licz­ni kró­lo­wie i ksią­żę­ta. Do wie­lo­krot­nie prze­bu­do­wy­wa­nej świą­ty­ni wcho­dzi się przez ba­ro­ko­wy por­tal, mi­ja­jąc po­sta­cie św. Pio­tra i Paw­ła. Głów­ny oł­tarz wy­ko­na­no w XVIII wie­ku z czar­ne­go mar­mu­ru. W pre­zbi­te­rium znaj­du­ją się ob­ra­zy z XVII wie­ku po­ka­zu­ją­ce sce­ny z ży­cia św. Be­ne­dyk­ta i świę­tych z za­ko­nu.

W przy­le­ga­ją­cym do ko­ścio­ła klasz­to­rze mni­si cho­dzą wśród go­tyc­kich kruż­gan­ków. Z ko­lei za­byt­ko­wa stud­nia na dzie­dziń­cu po­cho­dzi z 1620 ro­ku, ma 40 m głę­bo­ko­ści, a jej obu­do­wa zo­sta­ła wy­ko­na­na bez uży­cia gwoź­dzi. Moż­na by dłu­go wy­mie­niać tu­tej­sze atrak­cje, ale nie one są naj­waż­niej­sze dla pra­gną­cych wy­ci­sze­nia.

Rytm ży­cia 40 za­kon­ni­ków re­gu­lu­je dzwo­nek, któ­ry pię­cio­krot­nie wzy­wa na mo­dli­twę, a tak­że na mszę i obiad. Wsta­ją o 5.30, idą spać o 22. Go­ście mo­gą się włą­czyć w ten rytm, choć nie ma przy­mu­su. Pod­czas na­bo­żeństw i mo­dlitw za­kon­ni­cy sie­dzą w drew­nia­nych, wy­so­kich stal­lach wzdłuż pre­zbi­te­rium. Mo­dlą się, śpie­wa­jąc i wy­ko­nu­jąc cha­rak­te­ry­stycz­ne ge­sty: co chwi­lę wsta­ją i głę­bo­ko po­chy­la­ją gło­wy.

Mo­dli­twa to­wa­rzy­szy im na­wet przy po­sił­kach. Pod­czas obia­du je­den z mni­chów czy­ta książ­kę o te­ma­ty­ce re­li­gij­nej. Mot­to be­ne­dyk­tyń­skie to „ora et la­bo­ra" (módl się i pra­cuj). Moż­na po­móc za­kon­ni­kom np. w og- ro­dzie. Już śre­dnio­wiecz­ny kro­ni­karz Jan Dłu­gosz wspo­mi­nał z po­dzi­wem o ty­niec­kim sa­dzie, win­ni­cach i pa­sie­kach.

Mni­chom to­wa­rzy­szy mu­zy­ka. La­tem od­by­wa­ją się tu kon­cer­ty or­ga­no­we, a na co dzień mo­gą słu­chać opa­ta Ber­nar­da Sa­wic­kie­go, z wy­kształ­ce­nia mu­zy­ka, gdy gra swo­ich ulu­bio­nych Cho­pi­na czy Brahm­sa. – O na­szym ży­ciu krą­żą mi­ty. Nie­daw­no py­ta­no mnie, czy bra­cia śpią w trum­nach. Na­wet bar­dziej świa­do­mi czer­pią wie­dzę z ksią­żek i fil­mów, jak np. Umber­to Eco „Imię ró­ży". Wy­obra­ża­ją so­bie lo­chy, ta­jem­ne księ­gi i bra­ci mo­zol­nie wy­twa­rza­ją­cych na dzie­dziń­cu swo­je pro­duk­ty – mó­wi o. Zyg­munt Ga­loch.

Po­dob­ne mi­ty do­ty­czą kuch­ni. Tym­cza­sem obo­wią­zu­je tra­dy­cyj­na pol­ska, choć cza­sem tra­fi się i piz­za. W koń­cu za­kon ma wło­skie ko­rze­nie, jak je­go za­ło­ży­ciel św. Be­ne­dykt. Na­to­miast trzy dni w ty­go­dniu mni­si nie je­dzą mię­sa.

Go­ściom pro­po­nu­ją też wła­sną od­po­wiedź na po­pu­lar­ne w Pol­sce die­ty oczysz­cza­ją­ce. Pro­gram zdro­wia we­dług ży­ją­cej w XII wie­ku św. Hil­de­gar­dy z Bin­gen (pierw­sza opi­sa­ła nie­miec­ką fau­nę i flo­rę oraz wła­ści­wo­ści lecz­ni­cze ro­ślin) prze­wi­du­je np. ty­go­dnio­wą or­ki­szo­wą die­tę. Uczest­ni­czy­ła w nim dzien­ni­kar­ka te­le­wi­zyj­na An­na Po­pek. Po­tem za­chwa­la­ła ta­ką for­mę re­ko­lek­cji z po­stem pod okiem wy­kwa­li­fi­ko­wa­nej die­te­tycz­ki. Or­kisz po­noć wzmac­nia mię­śnie, krew, roz­ja­śnia umysł i po­pra­wia na­strój.

Ma­riaż tra­dy­cji i no­wo­cze­sno­ści wi­dać, a wła­ści­wie sły­chać już, gdy dzwo­ni się do klasz­to­ru. Ocze­ki­wa­nie na po­łą­cze­nie umi­la­ją śpie­wy gre­go­riań­skie. Z pa­no­ra­micz­nej win­dy wi­dać od­ko­pa­ne frag­men­ty bu­dow­li z XV wie­ku. Z ko­lei na do­le w jed­nej z sal znaj­du­je się ma­kie­ta klasz­to­ru, a wo­kół wi­szą cie­kło­kry­sta­licz­ne ekra­ny i słu­chaw­ki. Moż­na od­być wir­tu­al­ną po­dróż po hi­sto­rii klasz­to­ru, za­ko­nu i świę­tych.

Za­kon za­ło­żył Be­ne­dykt z Nur­sji, du­cho­wy oj­ciec wszyst­kich mni­chów Za­cho­du, ży­ją­cy na prze­ło­mie  V i VI wie­ku. Gwar i roz­wią­złość chy­lą­ce­go się ku upad­ko­wi Rzy­mu, gdzie stu­dio­wał, skło­ni­ły go do uda­nia się do pu­stel­ni. Za­ło­żył zna­ny Po­la­kom klasz­tor na Mon­te Cas­si­no.

W ty­niec­kim klasz­to­rze znaj­du­je się 55 po­koi go­ścin­nych z 80 miejscami. Nie przy­po­mi­na­ją cia­snych mni­sich ce­l. Od ho­te­lo­wych róż­nią się przede wszyst­kim bra­kiem te­le­wi­zji i ra­dia. Na ścia­nie wi­si krzyż, na sto­li­ku zaś le­ży Bi­blia i dzie­je świę­tych.

Gdy na ho­te­lo­wych łóż­kach zwy­kle wi­ta go­ści cze­ko­lad­ka, w Tyń­cu jest to krów­ka, wy­two­rzo­na na li­cen­cji za­kon­ni­ków. Po­dob­nie be­ne­dyk­tyń­ska jest wo­da mi­ne­ral­na, spro­wa­dzo­na z Włoch. Na po­cząt­ku moż­na mieć kło­pot z od­na­le­zie­niem po­ko­ju. Za­miast nu­me­rów ma­ją one pa­tro­nów – oj­ców ko­ścio­ła i naj­wy­bit­niej­szych mni­chów.

Na te­re­nie klasz­to­ru obo­wią­zu­je bez­względ­ny za­kaz pa­le­nia. To zarówno wal­ka z używ­ka­mi, jak i ostroż­ność. Do­pie­ro co na Sło­wa­cji spło­nął je­den z naj­pięk­niej­szych zam­ków w Eu­ro­pie, gdy dwaj nie­let­ni pa­la­cze za­pró­szy­li ogień w tra­wie pod mu­ra­mi. Je­śli pa­lisz, mu­sisz wyjść za bra­mę. By­le nie po 21.30, bo wte­dy wro­ta są za­my­ka­ne.

Bia­li bra­cia

Z Tyń­ca do­brze wi­dać znaj­du­ją­cy się po dru­giej stro­nie Wi­sły na kra­kow­skich Bie­la­nach klasz­tor Ka­me­du­łów. To zu­peł­nie in­ny świat. Go­ści wi­ta­ją bro­da­ci mni­si w cha­rak­te­ry­stycz­nych bia­łych ha­bi­tach. W ta­kim wła­śnie cho­dził najsławniejszy ry­cerz Rzeczy­po­spo­li­tej Je­rzy Mi­chał Wo­ło­dy­jow­ski, za­nim zo­stał pod­stęp­nie wy­wa­bio­ny przez imć pa­na Za­gło­bę.

Tu nie ma prze­bacz. Miej­sce to­le­ran­cyj­nych dla na­szych sła­bo­stek mni­chów z Tyń­ca zaj­mu­ją za­kon­ni­cy o bar­dzo su­ro­wej re­gu­le św. Ro­mu­al­da, któ­ra na­ka­zu­je od­cię­cie się od świa­ta. Pierw­szych pię­ciu pu­stel­ni­ków za­ło­ży­ło erem już w 1002 ro­ku za cza­sów Bo­le­sła­wa Chro­bre­go. Za­raz po­tem po­nie­śli śmierć mę­czeń­ską. Na Bie­la­nach po­ja­wi­li się w  XVII wie­ku.

Go­ście do­sto­so­wu­ją się do ryt­mu dnia, któ­ry wy­zna­cza bi­cie dzwo­nu. 3.30 po­bud­ka, 4 lec­tio di­vi­na – czy­ta­nie du­cho­we, po­łą­czo­ne z roz­my­śla­niem, 5.30 Jutrz­nia, a więc część li­tur­gii go­dzin od­pra­wia­na o wscho­dzie słoń­ca, po niej msza, 7.30 śnia­da­nie, mo­dli­twa przed­po­łu­dnio­wa, 8 – 11 pra­ca, 11.30 ró­ża­niec i mo­dli­twa po­łu­dnio­wa, po­tem obiad, czas wol­ny, 14.30 mo­dli­twa po­po­łu­dnio­wa, 17.30 nie­szpo­ry, od 18 lec­tio di­vi­na, a o 19 kom­ple­ta, czy­li mo­dli­twa na za­koń­cze­nie dnia.

Póź­niej obo­wią­zu­je tzw. świę­te mil­cze­nie. Dla osób ga­da­tli­wych to praw­dzi­wa tor­tu­ra, ale dla ucie­ka­ją­cych od nad­mia­ru wra­żeń – bło­go­sła­wień­stwo. W prze­ci­wień­stwie do be­ne­dyk­ty­nów ka­me­du­li nie śpie­wa­ją, mo­dlą się po ci­chu, ale ich mo­dły trwa­ją dzien­nie sześć go­dzin.

Mni­chów jest 12. Roz­ma­wia­ją rzad­ko, sku­pie­ni na po­szu­ki­wa­niu in­dy­wi­du­al­ne­go kon­tak­tu z Bo­giem. Wy­jąt­kiem jest tzw. ka­me­dul­ski kar­na­wał przed czter­dzie­sto­dnio­wym po­stem. Po mo­dli­twie po­po­łu­dnio­wej spo­ty­ka­ją się i do wie­czo­ra ma­ją szan­sę, by się wy­ga­dać.

W do­mu kon­tem­pla­cji znaj­du­je się 20 jed­no­oso­bo­wych po­koi, w któ­rych no­cu­ją tyl­ko peł­no­let­ni męż­czyź­ni. W każ­dym po­ko­ju jest klęcz­nik, by moż­na by­ło się po­mo­dlić. Moż­na też pra­co­wać w le­sie i ogro­dzie. Bo pra­ca na świe­żym po­wie­trzu zda­niem za­kon­ni­ków do­brze ro­bi na ner­wy.

Ko­bie­tom do klasz­to­ru wstęp wzbro­nio­ny. Prze­or od­sy­ła je uprzej­mie do żeń­skie­go klasz­to­ru w Zło­cze­wie k. Sie­ra­dza. Bra­cia pro­szą też o zo­sta­wie­nie przy wej­ściu te­le­fo­nów i lap­to­pów. – Na si­łę nie za­bie­ra­my. Pro­si­my, ra­dzi­my, to ko­niecz­ne, by do­brze prze­żyć ten czas – mó­wi o. Sze­li­ga.

Pod­czas po­by­tu go­ście nie mo­gą opusz­czać klasz­to­ru, tak jak mni­si, któ­rzy wy­cho­dzą na ze­wnątrz tyl­ko w ra­zie pil­nej po­trze­by, np. na­głej cho­ro­by. Oso­by przy­zwy­cza­jo­ne do ku­li­nar­nych sza­leństw mo­gą prze­żyć szok. Je się to sa­mo co mni­si, a ci nie spo­ży­wa­ją mię­sa, a w cią­gu dwóch 40-dnio­wych po­stów tak­że na­bia­łu.

A jed­nak do­sta­nie się do pu­stel­ni ka­me­du­łów wca­le nie jest ła­twe. Chęt­ni mu­szą przed­sta­wić list po­le­ca­ją­cy lub od­być roz­mo­wę z prze­orem. Mi­mo su­ro­wej re­gu­ły chęt­nych nie bra­ku­je.

Pu­stel­nia w le­sie

W sta­rym klasz­to­rze w Ry­twia­nach w Gó­rach Świę­to­krzy­skich nie od­bie­ra się kom­pu­te­rów i ko­mó­rek, bo pro­blem roz­wią­zu­je się sam. Ośro­dek znaj­du­je się głę­bo­ko w le­sie i zła­pa­nie za­się­gu gra­ni­czy z cu­dem. Cza­sem zde­spe­ro­wa­ny gość, by zła­pać łącz­ność, bie­ga z rę­ką wy­cią­gnię­tą ku gó­rze, ku wiel­kiej ucie­sze po­zo­sta­łych. – Mie­li­śmy oso­bę uza­leż­nio­ną od esemesów. Zwy­kle wy­sy­ła­ła ich śred­nio 600 dzien­nie, in­for­mu­jąc wszyst­kich o wszyst­kim. Wi­dzia­łem, jak tu cier­pia­ła. W tym aku­rat przy­pad­ku nie wiem, czy po­byt coś po­mógł – mó­wi ks. Wie­sław Ko­wa­lew­ski, któ­ry kil­ka lat te­mu zor­ga­ni­zo­wał ośro­dek, okre­śla­ny ja­ko otwar­ta pu­stel­nia.

Ry­twia­ny to już ma­łe przed­się­bior­stwo, obok dwóch księ­ży krzą­ta się tu 23 pra­cow­ni­ków świec­kich: psy­cho­lo­gów, te­ra­peu­tów czy ku­cha­rzy. Za­nim tu tra­fił, o. Ko­wa­lew­ski nad­zo­ro­wał re­mon­ty san­do­mier­skich za­byt­ków sa­kral­nych. Wi­dzi je każ­dy, kto oglą­da „Księ­dza Ma­te­usza". Te­raz se­rial moż­na oglą­dać w świe­tli­cy na je­dy­nym w ośrod­ku te­le­wi­zo­rze.

Oso­bom niemo­gą­cym obejść się bez róż­nych urzą­dzeń elek­tro­nicz­nych pro­po­nu­je się zde­po­no­wa­nie ich w sej­fie. Tak by­ło w przy­pad­ku zna­nej dzien­ni­kar­ki ra­dio­wej, uza­leż­nio­nej od kom­pu­te­ra i new­sów. Z ko­lei dla za­ku­po­ho­li­ków or­ga­ni­zu­je się spe­cjal­ne za­ję­cia te­ra­peu­tycz­ne.

Naj­wię­cej przy­jeż­dża jed­nak pra­cow­ni­ków kor­po­ra­cji i biz­nes­me­nów. Np. wła­ści­ciel du­że­go ho­te­lu spa na pół­no­cy Pol­ski. Ucie­ka od tłu­mu tu­ry­stów, u sie­bie tak do­brze nie od­po­czy­wa. Mło­dy wła­ści­ciel du­żej fir­my pro­du­ku­ją­cej przed­mio­ty użyt­ko­we pla­no­wał re­ko­ne­sans, a zo­stał ty­dzień. Za­raz po­tem przy­wiózł tu ca­łą swo­ją ka­drę za­rzą­dza­ją­cą. Chciał, by prze­ży­li to sa­mo. Nie­któ­rzy przyjeżdżają, by w spo­ko­ju i ci­szy po­pra­co­wać. Nie­daw­no w tym ce­lu był tu kil­ka ty­go­dni Ra­fał Wie­czyń­ski, re­ży­ser filmu „Po­pie­łusz­ko. Wol­ność jest w nas". Pi­sał ko­lej­ny sce­na­riusz. Po pra­cy i spa­ce­rach na świe­żym po­wie­trzu czło­wiek za­sy­pia jak dziec­ko.

Czy zda­rza­ją się wy­jaz­dy in­te­gra­cyj­ne? – py­tam. – Tak. Ale nie ta­kie jak w tym fil­mie – na­tych­miast za­strze­ga ks. Ko­wa­lew­ski. Nie­daw­no za­po­wie­dzie­li się gór­ni­cy. Dzwo­ni­li z ko­pal­ni, py­ta­jąc z cha­rak­te­ry­stycz­nym ślą­skim ak­cen­tem: „czy kon­tem­pla­cję to mo­cie na miej­scu, czy ma­my przy­wieźć ze so­bą?". Pi­cie al­ko­ho­lu nie jest za­bro­nio­ne, ale na szczę­ście do tej po­ry od­wie­dza­ją­cy mie­li ba­cze­nie na fakt, że znaj­du­ją się na te­re­nie klasz­to­ru. W Ry­twia­nach or­ga­ni­zu­je się na­wet tur­nu­sy świą­tecz­no­-no­wo­rocz­ne. W syl­we­stra je się uro­czy­stą ko­la­cję, a o pół­no­cy idzie na mszę.

Jak mó­wi ks. Ko­wa­lew­ski, du­żo osób przy­jeż­dża w de­spe­ra­cji, kie­dy wszyst­ko się wa­li i czu­ją, że mu­szą coś zro­bić, bo ina­czej zwa­riu­ją. Chcą się wresz­cie wy­spać, po­roz­ma­wiać, wy­ża­lić. Po­nie­waż czło­wiek nie wy­trzy­ma w od­osob­nie­niu, peł­nym wy­ci­sze­niu dłu­żej niż trzy dni, po­tem trze­ba zna­leźć mu ja­kieś za­ję­cie. Pa­no­wie, któ­rzy do­pie­ro co zdję­li gar­ni­tu­ry, sie­dzą w pra­cow­ni pla­stycz­nej i przy­go­to­wu­ją wy­ci­nan­ki, wy­kle­jan­ki, a ostat­nio pal­my i pi­san­ki. Za to pra­cę w ogro­dzie naj­czę­ściej wy­bie­ra­ją pa­nie. Do te­go do­cho­dzą po­słu­gi du­cho­we, takie jak czy­ta­nie w ko­ście­le.

A czy sam zna­lazł tu spo­kój? Nie­zu­peł­nie. – Szewc bez bu­tów cho­dzi. Współ­pra­cow­ni­cy mó­wią mi, że je­stem pra­co­ho­li­kiem i ta­ki tur­nus to mnie jest po­trzeb­ny – rzu­ca ks. Ko­wa­lew­ski.

Do­rad­cy w ha­bi­tach

W klasz­to­rach moż­na sko­rzy­stać z roz­ma­itych warsz­ta­tów an­ty­de­pre­syj­nych, ro­dzin­nych, ale i skie­ro­wa­nych do me­ne­dże­rów i biz­nes­me­nów, któ­rzy w ostat­nich kry­zy­so­wych la­tach szcze­gól­nie po­trze­bu­ją du­cho­we­go wspar­cia.

Dla­te­go ci ostat­ni łą­czą czę­sto przy­jem­ne z po­ży­tecz­nym. Do Tyń­ca przy­jeż­dża­ją nie tyl­ko się wy­ci­szyć, ale i po­słu­chać rad i wy­kła­dów na te­mat... za­rzą­dza­nia. – Fir­my od­kry­wa­ją, że re­gu­ła św. Be­ne­dyk­ta ma wie­le przy­dat­nych za­sto­so­wań w biz­ne­sie. Mo­gą sko­rzy­stać z do­świad­cze­nia za­kon­ni­ków, któ­rzy od se­tek lat ży­ją i z po­wo­dze­niem pra­cu­ją w du­żych gru­pach – tłu­ma­czy opat o. Ber­nard Sa­wic­ki.

To spraw­dzo­na, przy­po­mi­na­ją­ca fir­mę, zhierarchizowana struk­tu­ra, z któ­rej wy­wo­dzi­ło się 24 pa­pie­ży. Mni­si ma­ją­cy ślu­by wie­czy­ste two­rzą też cia­ła do­rad­cze. W przy­pad­ku dwóch trze­cich gło­sów prze­ciw­nych ka­pi­tu­ła mo­że na­wet za­blo­ko­wać de­cy­zję opa­ta. To bar­dziej mo­del za­rzą­dza­nia par­ty­cy­pa­cyj­ny niż au­to­ry­tar­ny, w któ­rym w do­dat­ku ma miej­sce sze­ro­kie de­le­go­wa­nie kom­pe­ten­cji, np. przez opa­ta na prze­ora i dzie­ka­nów.

Cze­go uczą mni­si? – Li­der po­wi­nien łą­czyć su­ro­wość z ła­god­no­ścią, bar­dziej po­ma­gać, niż prze­wo­dzić, za­cho­wy­wać umiar, mó­wić praw­dę pra­cow­ni­kom, za­rzą­dzać przy otwar­tych drzwiach. Z ko­lei pra­cow­ni­cy bar­dziej po­win­ni go ko­chać, niż się lę­kać. Nie mo­gą szem­rać i pod­wa­żać au­to­ry­te­tu sze­fa – mó­wi o. Sa­wic­ki.

We Fran­cji du­że fir­my, ta­kie jak Au­chan czy Mi­che­lin, iden­ty­fi­ku­ją się z na­uka­mi be­ne­dyk­ty­nów w kwe­stii za­rzą­dza­nia. – Dziś po­trze­ba świę­tych li­de­rów, spra­wie­dli­wych, uczci­wych, peł­nych ofiar­no­ści i za­an­ga­żo­wa­nych, któ­rzy są słu­ga­mi, a nie ego­ista­mi i ego­cen­try­ka­mi – do­da­je o. Wło­dzi­mierz Za­tor­ski, któ­ry w Tyń­cu pro­wa­dzi warsz­ta­ty o sztu­ce za­rzą­dza­nia. Po­wo­łu­je się na sło­wa Je­zu­sa: „Kto chce być pierw­szy mię­dzy wa­mi, niech bę­dzie słu­gą wszyst­kich". – Przede wszyst­kim war­to – do­da­je Za­tor­ski – by­śmy uświa­do­mi­li so­bie, iż pie­niądz to tyl­ko ro­dzaj ko­mu­ni­ka­cji mię­dzy ludź­mi i ma war­tość słu­żeb­ną. Nie moż­na dać mu so­bą owład­nąć.

Z po­glą­da­mi be­ne­dyk­ty­nów moż­na się zga­dzać lub nie, ale grze­chem by­ło­by nie sko­rzy­stać przy­naj­mniej z czę­ści do­świad­cze­nia „fir­my" dzia­ła­ją­cej od 1,5 tys. lat.

Gdy je­stem w biu­rze, do­sta­ję e-ma­il za e-ma­ilem, przed drzwia­mi ga­bi­ne­tu stoi ko­lej­ka lu­dzi, wo­kół wiel­kie emo­cje, a cza­su star­cza tyl­ko na rze­czy pil­ne. Wi­zy­ta w klasz­to­rze po­zwa­la spoj­rzeć na wszyst­ko z per­spek­ty­wy, bez emo­cji i wy­se­lek­cjo­no­wać to, co na­praw­dę waż­ne. Za­czy­nam wresz­cie sły­szeć swo­je kro­ki i czu­ję, jak to ko­ło za­czy­na się krę­cić co­raz wol­niej – mó­wi biz­ne­smen ze Ślą­ska, wła­ści­ciel du­żej fir­my odzie­żo­wej, przed­sta­wia­ją­cy się ja­ko Grze­gorz. Nie chce po­dać na­zwi­ska.

Nie tyl­ko on zresz­tą. In­for­ma­cje o tym, że ktoś by­wa w klasz­to­rze, mo­gły­by za­szko­dzić. – Kon­ku­ren­cja i part­ne­rzy po­my­śle­li­by, że ze mną kiep­sko, sko­ro mu­szę się tu wy­ci­szać al­bo szu­kać po­mo­cy bo­skiej. Jesz­cze in­ni po­wie­dzie­li­by: to mo­he­ro­wy be­ret pro­gra­mo­wa­ny przez kler. Po co mi to? – za­uwa­ża.

Ty­niec po­le­cił mu zna­jo­my ban­kier. Wi­dział, w ja­kim jest amo­ku za­wo­do­wym. Kie­dy na­tłok spraw i stres za­czął go prze­ra­stać, jak przy­zna­je, za­czął się gu­bić i na nie­wie­le zda­­ło się ukoń­cze­nie kil­ku kie­run­ków stu­diów ani zna­jo­mość tech­nik za­rzą­dza­nia i ne­go­cja­cji.

Kie­dy tra­fił tu pierw­szy raz siedem lat te­mu, klasz­tor był w znacz­nej czę­ści ru­iną z kil­ko­ma po­ko­ja­mi dla go­ści, a więc ma­ło kto przy­jeż­dżał po­za zwie­dza­ją­cy­mi opac­two tu­ry­sta­mi. Grze­gorz pra­co­wał w szklar­ni, ko­sił tra­wę, wszedł w rytm ży­cia za­kon­ni­ków. Wró­cił od­mie­nio­ny. Te­raz czę­sto tu przy­jeż­dża. – Na żad­nych wa­ka­cjach, w żad­nym le­sie czło­wiek nie jest w sta­nie te­go uzy­skać, co za­my­ka­jąc się za mu­ra­mi klasz­tor­ny­mi – prze­ko­nu­je.

Ta­ki du­cho­wy od­po­czy­nek ofe­ru­je już kil­ka­dzie­siąt klasz­to­rów w Pol­sce, od week­en­dów po kil­ku­ty­go­dnio­we tur­nu­sy. Ce­ny nie są wy­gó­ro­wa­ne, od 50 do 120 zł za noc­leg z wy­ży­wie­niem plus koszt za­jęć do­dat­ko­wych. Chęt­nych jest tak wie­lu, że zwłasz­cza la­tem i w dłu­gie week­en­dy cięż­ko się do­stać.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy